Recenzja filmu: "Facet (nie)potrzebny od zaraz", reż. Weronika Migoń
W pierwszej scenie, na planie filmowym, ktoś pyta podenerwowany: „Gdzie są pawie?”. Okazuje się, że gdzieś poleciały, niemniej pytanie nie daje widzowi spokoju do końca seansu.
W pierwszej scenie, na planie filmowym, ktoś pyta podenerwowany: „Gdzie są pawie?”. Okazuje się, że gdzieś poleciały, niemniej pytanie nie daje widzowi spokoju do końca seansu.
Cztery oscarowe nominacje – w tym za najlepszy film – dla kameralnego, zrealizowanego w telewizyjnej manierze dramatu Stephena Frearsa nie są przypadkowe.
Film powinny zobaczyć nie tylko opóźnione w rozwoju trzydziestolatki.
Film piętnuje wygodnictwo, materializm, hedonizm współczesnej rodziny.
Filozoficzna opowieść o wirtualnej relacji z maszyną, która spełnia jednostronne wyobrażenia o prawdziwym uczuciu.
Dla młodych Polaków to już tylko odległa historia, którą Pasikowski zajmująco opowiada.
Prowokacyjny film poświęcony ludzkiej seksualności, zilustrowany przykładami z Biblii.
Jeżeli ktoś chciałby przekonać się, że aktorstwo w amerykańskim kinie jest w dalszym ciągu niedościgłe, polecam właśnie „American Hustle”.
Wstrząsająco przenikliwy film zrobiony ręką i duszą prawdziwego mistrza.
Opowiedziana sprawnie i z rozmachem historia wykuwania się amerykańskiego społeczeństwa w znoju, śniegu i błocie, wbrew naturze i jej rdzennym mieszkańcom.
Rodzina jako wielopokoleniowy tygiel nieszczęść, straconych złudzeń i wiecznych pretensji.
Pasjonujący dramat psychologiczny zmienia się w opowieść fantastyczną średniej jakości.
Wbrew krążącym pogłoskom film Larsa nie okazał się artystycznym pornosem. Tylko niepokojącym moralitetem. Albo filozoficzną rozprawką przełamującą genderowe – żeby użyć modnego słowa – schematy.
Film przyciąga poetyckim nastrojem, w którym egzystencjalny niepokój i delikatny żart niepostrzeżenie się przenikają, tworząc spójną i magnetyczną całość.
Prowokacyjny, świetnie zrealizowany, doskonale zagrany film o terapii alkoholika jest w istocie dramatem o niemocy.
Bardzo udane kreacje polskich i niemieckich aktorów.
Słynną XVIII-wieczną opowieść o bezgranicznym poświęceniu 47 samurajów, którzy oddają życie w obronie honoru swego pana, porównuje się do ofiary trzystu wojowniczych Spartan, którzy zginęli pod Termopilami.
Po tak celnym zdiagnozowaniu cynizmu elit finansowych liczba Oscarów na koncie reżysera powinna znacząco wzrosnąć.
Martin Scorsese nakręcił jeden ze swoich najlepszych filmów. Pewne zdziwienie może budzić fakt, że „Wilk z Wall Street” nie jest ani gangsterską epopeją, ani utrzymanym w poważnej tonacji dramatem, do czego autor „Nędznych ulic”, „Kasyna” czy „Infiltracji” nas przyzwyczaił.
Gargantuiczny rozmach, imitujący patos hollywoodzkich epopei wojennych, ściera się na ekranie z rubaszno-alkoholowym humorem.