Recenzja spektaklu: „Projekt Laramie”, reż. Michael Gieleta
To wspólne przedsięwzięcie Teatru Dramatycznego i Fundacji Edukacji Teatralnej i Artystycznej, tyleż artystyczne, co edukacyjne – taki też ma rodowód.
To wspólne przedsięwzięcie Teatru Dramatycznego i Fundacji Edukacji Teatralnej i Artystycznej, tyleż artystyczne, co edukacyjne – taki też ma rodowód.
Wagę całości osłabia forma – staromodna, z dialogami jakby rodem z filmów klasy B czy C, za to traktująca się ze śmiertelną powagą.
Referencje musicalu budzą respekt: ponad 2,3 tys. spektakli na Broadwayu, 20 światowych produkcji, a nawet adaptacja filmowa z Tomem Cruise’em i Catherine Zetą-Jones.
Od strony wykonawczej to prawdziwy majstersztyk.
Reżyserka mierzy się z tematem w typowy dla siebie minimalistyczny sposób.
Kto mógłby się temu oprzeć? Sto lat, Komuno!
Erazm z Rotterdamu swoją zjednoczoną Europę widział jako republikę humanistów, intelektualistów wymieniających się ideami w listach pisanych po łacinie.
Gdański spektakl jest grany galopem, aktorzy pędzą przez fabułę, nie zwalniając choćby po to, by przyjrzeć się wypowiadanym kwestiom czy dać czas widzom, żeby zastanowili się, co i po co właściwie oglądają.
Powieść noblisty o szansach na scalenie i ocalenie podzielonego i zniszczonego przez – męską – przemoc kraju po raz kolejny staje się materiałem dla teatru.
Odwołania religijne są równie zaskakujące jak wszystko inne w tym tańczącym na linie zawieszonej między czułością a pretensjonalnością spektaklu.
Powstało przedstawienie dla dorosłych i dla dzieci, tym bardziej że dialogi mówione są po polsku.
Glińska nie zaufała sile muzyki i powstał spektakl dość chaotyczny.
Piękne obrazy, świetni aktorzy, wspaniałe, „krzyczące” miejsce i utarte prawdy. Mało to czy dużo?
Paweł Miśkiewicz zabiera nas w podróż długą i nieoszałamiającą pod względem odkryć.
Całość nuży i przytłacza nadmiarem i efekciarstwem.
Dużo się dzieje, a jednak z trzygodzinnego spektaklu zapamiętuje się głównie jazdy zastawek i wyciemnienia oddzielające kolejne, idące w karnym szyku sceny.
Przedstawienie dostarcza przyjemnych wrażeń.
Mimo zastrzeżeń na pewno warto było tę operę przypomnieć – muzyka ma w sobie wiele uroku.
Powolny, snujący się rytm spektaklu łatwo może uśpić, nie tylko czujność widza.
Największym problemem warszawskiego spektaklu jest rockowa stylistyka.