Głęboki, zmodulowany głos kieruje ostre słowa do każdej osoby, która nie chce pomóc krzywdzonym dzieciom. Po czym widzimy sekwencję, jakiej nie powstydziłby się Darren Aronofsky – dynamiczny montaż, mroczne obrazy, niepokojąca muzyka. To wideo MamaMax, który na YouTubie zajmuje się – jak twierdzi – wzmacnianiem małoletnich ofiar przestępstw seksualnych. Czasami idzie krok dalej i określa się nawet łowcą pedofilów. Gromadzi wokół siebie społeczność, która ufa mu i dzieli się swoimi historiami na specjalnym serwerze na Discordzie, a co miesiąc hojnie wspiera go finansowo na serwisie Patreon.
Przełom 2023 i 2024 r. wstrząsnął kanałem bezpowrotnie – dzięki śledztwu youtuberów wyszło na jaw, że MamaMax nie jest do końca tym, za kogo się podaje. Jego „śledztwa” nie spełniają żadnych dziennikarskich standardów, trudno też znaleźć dowody na to, że doprowadziły do ujęcia lub skazania kogokolwiek. Do tego wiele elementów w jego filmikach to czysta fikcja, podana w dramatycznej formie obliczonej na zaangażowanie widzów.
Historia wzlotu i upadku Maxa Harrisa, który tworzy kanał MamaMax, to niemal modelowy przykład etyki obowiązującej na platformie YouTube. Wolnej od standardów tradycyjnych mediów, w dużej mierze skupionej na ego i atrakcyjnych treściach. W takim ekosystemie wykształciło się też coś w rodzaju społecznego sądu, który surowo ocenia twórców i twórczynie za prawdziwe lub rzekome przekroczenia. W Polsce można to było obserwować w trakcie Pandora Gate, kiedy właśnie youtuberzy wcielili się w rolę dziennikarzy śledczych i wyznaczyli sobie zadanie oczyszczenia środowiska poprzez ujawnienie systemu nadużyć popularnych twórców wobec ich nieletnich fanek.
Czytaj też: Pandora Gate. To są idole naszych dzieci
Pęknięcie między pokoleniami
Postęp technologiczny i wynikająca z niego komunikacyjna rewolucja pogłębiły różnice pokoleniowe i społeczne w odbiorze treści, formułowaniu opinii o świecie czy własnym miejscu w nim. To już nie tylko bańki informacyjne, ale całe równoległe obiegi, w zasadzie nierozumiejące siebie nawzajem. Według badań dla większości milenialsów i pokolenia Z źródłem informacji są media społecznościowe (65 proc. badanych w wieku 18–24 lata i 61 proc. w wieku 25–34), podczas gdy starsze pokolenia wciąż trzymają się telewizji (72 proc. w wieku 45–54 i 77 proc. w wieku 55–75; wyniki za Digital Consumer Trends). O ile telewizja nie jest żadną tajemnicą dla milenialsów, wciąż pamiętających kreskówki czy relacje z wydarzeń będących przeżyciem dla całej wspólnoty (jak afera Rywina czy atak na World Trade Centre), o tyle osoby młodsze postrzegają ją jako niezrozumiały archaizm. Co nie dziwi w kontekście sposobu konsumowania i prezentowania treści na TikToku, YouTubie czy Instagramie. Dopiero zaczynamy odczuwać efekty tego komunikacyjnego pęknięcia.
Okazją do spotkania tych dwóch światów była właśnie afera Pandora Gate. Tradycyjne media miały sporo problemów z wyjaśnieniem, czym tak naprawdę zajmowali się główni jej bohaterowie. Ich publika nie rozpoznawała twarzy osób wyrabiających milionowe zasięgi i nie rozumiała, skąd bierze się ta sława. Przenikanie się mediów nowych i tradycyjnych to rzadkość, dochodzi do niego w zasadzie wyłącznie przy okazji afer i skandali. Owszem, telewizje czy gazety mają swoje konta w sieci, ale ich forma nie odbiega zbytnio od utartych newsowych i publicystycznych wzorców. Brakuje najważniejszego aspektu nowych mediów: parasocjalnych relacji.
To unikalna więź między twórcami, twórczyniami a publicznością, iluzja bliskości i znajomości. Youtuber zwracający się bezpośrednio do swoich odbiorców, streamerka odpowiadająca im na pytania w czasie rzeczywistym czy sesje Q&A (odpowiadanie na pytania publiki) dają wrażenie głębszych relacji i skracają dystans, co w nieodpowiednich rękach bywa problematyczne. Brakuje poczucia odpowiedzialności, wyczucia tonu itd. To w żadnym wypadku nie jest próba idealizowania mediów tradycyjnych, dotkniętych innym zestawem problemów, ale one przez wieloletnie osadzenie w przestrzeni publicznej miały sporo czasu i okazji, by wyrobić pewne normy, jeśli chodzi o reakcje na nadużycia czy prezentowanie wrażliwych treści. Nie ulega wątpliwości, że z ich wdrażaniem bywa różnie, co pokazała choćby niedawna sytuacja z Marcinem Kąckim.
Galerianki na suby
Pandora Gate była przełomowym momentem z wielu powodów. Po pierwsze i najważniejsze, odsłoniła brak etycznych standardów na YouTubie, zarówno ze strony jego właściciela Google (Alphabet), jak i samych twórców i twórczyń. Po drugie: nadszarpnęła zaufanie agencji marketingowych do influencerów, wcześniej szczodrze sypiących pieniędzmi na różne akcje reklamowe z ich udziałem. Wreszcie po trzecie: część publiczności starych mediów kliknęła w popularne wideo Konopskyy’ego i Wardęgi, po raz pierwszy zetknęła się z mechanizmem dramy w sieci i nowym typem treści.
Maja Staśko, aktywistka i dziennikarka zajmująca się przemocą w internecie, ocenia te wydarzenia dwojako. Podkreśla wartość sprzeciwu wobec przemocy i rzucenia światła na seksizm w zdominowanym przez mężczyzn youtube’owym środowisku: – Każda kobieta, która w nie weszła, była nazywana subówą, co jest odpowiednikiem galerianki lecącej na suby, czyli zasięgi w internecie. Ujawnienie nadużyć to zdecydowanie pozytywne zjawisko, ale przez specyfikę platformy towarzyszy mu sporo problematycznych aspektów. Staśko wymienia głównie powielanie nieprawdziwych informacji, brak poszanowania prywatności ofiar czy toksyczną logikę dramy premiowaną przez algorytmy: – Jest mnóstwo przykładów influencerów i twórców, którzy wykorzystali sytuację do podbicia sobie zasięgów, często w bardzo nieetyczny sposób, np. sugerując innym ludziom, którzy nie mieli ze sprawą nic wspólnego, że są gwałcicielami czy pedofilami – oskarżenia tego typu stały się wręcz modne. To powszechne zjawisko, które pojawiło się też przy okazji sprawy MamaMax – szybko znalazły się osoby, które rzucały mocne, ale słabo udokumentowane oskarżenia wobec twórcy.
Logika dramy, o której mówi Staśko, to paliwo dla zasięgów. Mamy wydarzenie, które jest punktem zapalnym, czasami opartym na niepotwierdzonych czy zniekształconych informacjach. Czym bardziej emocjonująca sprawa, tym więcej treści generuje. Kolejni twórcy i twórczynie tworzą filmiki na ten temat, ukazują się odpowiedzi i kolejne aktualizacje. Algorytmy wciąż podsuwają nam treści, a publiczność odnosi wrażenie, że bierze udział w serialu rozgrywanym w czasie rzeczywistym.
W tym kontekście łatwo zignorować człowieczeństwo ofiar, banalizować i dramatyzować ich historie. – Nie zapominajmy, że to są ludzie, którzy tworzą rozrywkę i w pewnych obszarach brakuje im kompetencji, jak w przypadku przeciwdziałania przemocy i wspierania jej ofiar. Przyzwolenie na seksizm, które trwało latami, widać także w tych materiałach – mówi Staśko.
Na YouTubie wiele osób uprawia jakąś formę dziennikarstwa, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. Bez wypracowanych standardów, empatii i szacunku dla podejmowanych tematów, z podstawowymi błędami warsztatowymi, które mogą mieć poważne konsekwencje. Aktywistka przywołuje przykłady ujawnienia danych pokrzywdzonych, które doprowadziły do prawdziwego oblężenia ich profili w sieci – różne osoby chciały się wyżyć czy obwinić je za upadek swoich idoli. Podkreśla też, że w materiałach o Pandora Gate zabrakło informacji o tym, jak zgłaszać się do prokuratury, czy organizacjach, w których można uzyskać pomoc. – Standardy, które wywalczyłyśmy w mediach tradycyjnych, tutaj nie mają żadnego przełożenia – kwituje.
Czytaj też: Sprawa Kąckiego – czy czegoś się z niej nauczymy?
Logika dramy i plagiatu
Zamknięty obieg YouTube’a utrudnia docieranie krytyki z zewnątrz. Po materiałach dotyczących Pandora Gate podniosło się wiele głosów sceptycznych wobec ich formy i warsztatu, ale miażdżąca większość z nich nigdy nie dotarła do zainteresowanych. I tu objawia się wspomniane komunikacyjne pęknięcie. Jeśli dochodzi do nadużyć, jedyna skuteczna forma krytyki pochodzi z wewnątrz platformy, od innych twórców i twórczyń. Ci działają według luźnych standardów, więc krytyka bywa albo słaba, albo nie istnieje, a często jest uwarunkowana zależnościami towarzyskimi czy biznesowymi.
Staśko przytacza przykład Konopskyy’ego – twórcy jednego z najgłośniejszych filmików o Pandora Gate – który wcześniej nie sprawdził wieku jednej z ofiar. Środowisko mu to wytknęło. Po Pandorze społeczność obwieściła zwycięstwo i zabrakło krytycznej analizy problematycznych aspektów śledztw Konopskyy’ego i Wardęgi.
Inaczej niż z tematem przemocy w jednym obszarze społeczność YouTube’a poradziła sobie całkiem nieźle. Plagiaty i kradzież treści to poważny problem, potęgowany przez niejasny i niekonsekwentny gąszcz praw autorskich. W 2023 r. obie kwestie zostały podniesione i omówione w dość skuteczny sposób. Najpierw przetoczyła się dyskusja dotycząca etycznych reakcji. Ten rodzaj treści jest typowy dla streamów na YouTubie czy Twitchu, ale nie tylko. Twórcy razem z publicznością oglądają materiały innych ludzi, a streamująca osoba komentuje je na żywo, czasami dodając informacje od siebie. Niektórzy, jak popularni SSSniperwolf czy xQc, po prostu oglądają tiktoki, nie podpisując ich źródła i ograniczając się do okrzyków. Społeczności zaczęły dyskusję na temat granicy oddzielającej zwykłą kradzież treści od formy, która znacząco transformuje oglądane treści. Wypracowano zasady etycznych reakcji, a osoby jawnie żerujące na cudzej twórczości – np. ograniczające reakcje do okrzyków – spotkały się z ostrą krytyką. Problem nie zniknął, ale na pewno został skonfrontowany i wypracowano pewien wzór zachowań. Niezobowiązujący, ale powszechnie szanowany.
Wideo lewicowego youtubera hbomberguya o plagiatorstwie ma w tym momencie ponad 14 mln wyświetleń. Pojawiają się w nim doskonale udokumentowane zarzuty wobec dużych kanałów, jak Internet Historiana czy iilluminaughtii, a najwięcej miejsca hbomberguy poświęca Jamesowi Somertonowi. Somerton urósł na erudycyjnych wideoesejach dotyczących społeczności i kultury LGBTQ+. Zbudował społeczność, głównie młodych ludzi szukających tęczowego wsparcia i wiedzy. Jak udowodnił hbomberguy, większość jego treści to nieoznaczone cytaty z książek i cudze artykuły. W tym samym czasie pojawiło się wideo innego youtubera, Todda in the Shadows, które też rzuciło światło na nieprawdziwe informacje w esejach Somertona.
Plagiator żerował na społeczności LGBTQ+, którą rzekomo chciał wspierać. O sprawie się mówiło. Kanały edukacyjne, szczególnie historyczne, polityczne i społeczne, zostały poddane skrupulatnej krytyce. Problem kradzieży treści na chwilę pokonał dramę w algorytmach. Choć oczywiście zupełne pozbycie się plagiatorstwa – zwłaszcza w kontekście rozwoju sztucznej inteligencji – na tak dużej platformie jest mrzonką.
Czytaj też: Fejm patoyoutubera
Klasyczne przeprosiny
Ledwo wstrzymując łzy, James Somerton opowiada o nieudanej próbie samobójczej, przyznając, że zarzuty seryjnego plagiatowania są prawdziwe. Colleen Ballinger sięga po ukulele i śpiewa o toksycznym pociągu plotek – to odpowiedź na zarzuty o niestosowne zachowania i wypowiedzi wobec nieletnich fanów i fanek. Marcin Dubiel przyznaje, że nie zachowywał się odpowiedzialnie, płacze i prosi o spokój dla swojej rodziny, po czym widzimy, jak bawi się w parku z psem. Wymęczony Krzysztof Gonciarz przedstawia serię dowodów swojej niewinności i prezentuje się jako ofiara stalkingu. Wyraźnie poirytowany Jirard Khalil, znany szerzej jako The Completionist, wygraża pozwem twórcom, którzy ujawnili niejasne praktyki wokół jego działalności charytatywnej.
To tylko kilka świeżych przykładów różnych realizacji jednego z najbardziej klasycznych gatunków wideo na platformie YouTube: przeprosin. Kiedy już dochodzi do ujawnienia przekroczeń, oskarżeni stają przed trybunałem opinii publicznej. Przeprosiny bywają solidne, ale ich główna funkcja jest performatywna. To utwierdzenie własnej publiczności w tym, że twórca, z którym budują parasocjalne relacje, miewa słabości, jest taki jak wszyscy, popełnia błędy, ale nad sobą pracuje. Niestety, bez interwencji samej platformy takie gesty są najczęściej puste.
A ta nie kwapi się do adekwatnych reakcji. Kiedy SSSniperwolf, jedna z największych twórczyń na YouTube, ujawniła adres innego twórcy, Jacksfilms, jej konto zostało czasowo zdemonetyzowane. Stało się to dopiero po ogromnej presji ze strony społeczności. Wyciąganie konsekwencji wobec kont o dużych zasięgach jest wielkim problemem dla YouTube’a. Maja Staśko mówi o swojej trudnej walce z tzw. patostreamami. Na odzew platformy, mimo dostarczania dobrze udokumentowanych przypadków łamania regulaminu, może liczyć wyłącznie wtedy, kiedy chodzi o sprawy już głośne w mediach. – Nic nie zostało usunięte. A to takie konta jak Papa Smerfik, który daje alkohol osobom uzależnionym, czy Bystrzak bijący na streamach ludzi uzależnionych i nieprzytomnych. Tak długo, jak o monetyzacji na platformie decyduje ekonomia zaangażowania, a kontrowersyjne konta przynoszą zyski, nie doczekamy się większych zmian.
Zapytane o te kwestie, biuro prasowe Google’a odsyła do regulaminu – nieadekwatnego i często niestosowanego w praktyce, szczególnie jeśli chodzi o większe kanały. Możliwe kary to czasowa lub kompletna demonetyzacja (pozbawienie udziału w zyskach z reklam puszczanych przy filmikach) i ostrzeżenie – tzw. strike. Trzy skutkują usunięciem kanału.
Te narzędzia stosowane są niekonsekwentnie, a bywają też bronią, którą wytaczają przeciw sobie sami twórcy. W regulaminie pojawia się też zapis o zachowaniu twórców poza nią – łatwo sobie wyobrazić, że jego aplikowanie jest jeszcze trudniejsze, chociaż się zdarza. Najgłośniejszym przypadkiem był Logan Paul, który nakręcił wideo w Aokigaharze, japońskim lesie samobójców. YouTube ukarał go usunięciem z programu Google Preferred, zapewniającym współpracę z markami 5 proc. największych twórców.
Czytaj też: Wszechobecny Stanowski. Jak wyjaśnić ten fenomen?
Bóle dorastania
YouTube jest największą platformą wideo na świecie. Codziennie dostarcza treści milionom użytkowników i użytkowniczek. To materiały plotkarskie, polityczne komentarze, dokumenty true crime i awiacyjne, wideoeseje o grach wideo, filmy edukacyjne, rozrywka dla dzieci, historyczne serie i setki, jeśli nie tysiące innych form. Jednocześnie to twór nowy, pod wieloma względami nieuregulowany, bez wyrobionych zasad i praktyk, które są standardem w tradycyjnych mediach. Starania i dobre chęci społeczności nie wystarczą, potrzebne jest większe zaangażowanie platformy. Dopóki jednak rządzi chęć zysku i preferencyjne traktowanie tych, którzy przynoszą go najwięcej, sytuacje takie jak Pandora Gate będą się powtarzać.
Warto podkreślić, że afera nie była wyjątkowa – w samej amerykańskiej społeczności Minecrafta (gry, w którą grali główni bohaterowie Pandory) było ich kilka. Co mniej się wiąże ze specyfiką gry, a bardziej z nieodpowiedzialnym podejściem twórców i samego YouTube’a do często bardzo młodej czy wręcz dziecięcej publiczności.
Na tle innych nowych mediów, zwłaszcza społecznościowych, platforma wyróżnia się żywotnością i zyskownością, więc zostanie z nami na dłużej. Pewne szkodliwe zjawiska, np. promowanie hazardu, udało się mocno ograniczyć – w dużej części przeniosły się na Kick, który stał się przystanią dla najbardziej kontrowersyjnych treści. Inne, jak dezinformacja czy chimeryczna polityka obyczajowa tolerująca przemoc, a ograniczająca dostęp i monetyzowanie np. edukacyjnych treści o seksualności, są wciąż codziennością. YouTube i inne nowe media przechodzą bóle dorastania, a ich rozwój odbywa się w ramach gospodarki rynkowej, stawiającej na ekonomię zaangażowania. Bez silnej regulacji możemy zacząć się bać ich dorosłej formy.