Długa majówka zawsze jest wyzwaniem dla osób cierpiących na alergie i astmę, bo zazwyczaj bywa pierwszą w roku okazją do bliższego kontaktu z przyrodą.
Byłoby oczywiście wielkim błędem sugerowanie, że wiosna dla uczulonych to jedyna niebezpieczna pora roku, gdyż w obecnej rzeczywistości, przy lawinowo rosnącej liczbie wszelakich alergenów, z punktu widzenia chorych nie tylko kalendarz pylenia roślin jest ważny.
Ale z jakiegoś powodu Światowy Dzień Astmy przypada właśnie na początek maja. W tym roku pojawiła się też szczególna okazja, by o tym przypomnieć, ponieważ ukazały się nowe zalecenia dotyczące leczenia tej choroby, określane największą zmianą od 30 lat.
Astma? Choroba inna niż wszystkie
Liczby i przewidywania epidemiologów są rzeczywiście szokujące. Bo jeśli na świecie na typowe objawy astmy – duszność, kaszel, świszczący oddech – uskarża się już 235 mln ludzi, to biorąc pod uwagę, że jest to choroba w pewnym sensie dziedziczna, jej rozpowszechnienie będzie rosło z każdą kolejną dekadą.
Przybywa uczuleń u dzieci, które po kilkunastu latach powiększają armię dorosłych alergików. Wystarczy, by matka lub ojciec byli uczuleni na roztocza, pyłki lub składniki pokarmu, a prawdopodobieństwo zachorowania ich dziecka wynosi 30–40 proc. (alergia ze strony matki jest dla rokowania groźniejsza niż ojca). Jeśli chorują oboje rodzice – niebezpieczeństwo wzrasta do 65 proc. Marnym pocieszeniem jest więc to, że w rodzinach nigdy wcześniej niedotkniętych żadną alergią, zdarza się ona rzadziej niż u 12 proc.
Czytaj także: Ilu polskich sportowców choruje na astmę wysiłkową?
Jesteśmy w Polsce w połowie międzynarodowej stawki, z blisko 4 mln chorych, ale w wysoko rozwiniętych krajach anglosaskich astma dotyka już 20 proc. populacji. Zważywszy na zanieczyszczenie powietrza oraz chemizację środowiska, nie ma co liczyć na to, że chorych w pewnym momencie przestanie przybywać. – Otoczenie zmienia się tak bardzo i tak szybko, że geny za tym nie nadążają – komentuje prof. Marek Kulus, prezydent Polskiego Towarzystwa Alergologicznego. Na odwieczne pytanie, które czynniki w większym stopniu sprzyjają rozwojowi alergii (a więc również astmie) – geny czy środowisko – medycyna daje salomonową odpowiedź: jedno i drugie.
Co gorsze, klasyczny marsz alergii, czyli przechodzenie kolejnych jej etapów na różne narządy, zdarza się coraz rzadziej. Jak twierdzi prof. Kulus, który w Warszawskim Uniwersytecie Medycznym kieruje Kliniką Pneumonologii i Alergologii Wieku Dziecięcego, występuje ono już tylko u 5 proc. typowych pacjentów. Dawniej można więc było łatwiej przewidzieć przebieg choroby: zaczynała się przeważnie u niemowlaka od alergicznego zapalenia skóry, następnie obejmowała układ pokarmowy, po kilku latach wywoływała katar sienny, by w końcu przejść w nadreaktywność oskrzeli i astmę. Jeśli alergia pokarmowa (np. na białko kurze lub krowie mleko) trwała u dziecka ponad rok, było wielce prawdopodobne, że za kilka lat zacznie być ono uczulone na pyłki roślin. Z kolei u ponad połowy młodzieży uczulonej na pyłki roślin (z typowymi dolegliwościami sezonowymi: kichaniem, wodnistym katarem, piekącymi oczami) – po kilku kolejnych latach występowały pierwsze objawy astmy, z niezależną od pór roku dusznością i kaszlem.
Czytaj także: Wiecznie podrażniona skóra? Uważaj, to może być atopowe zapalenie skóry
Dziś takie przewidywalne obniżanie pięter choroby, z górnych na dolne drogi oddechowe, przytrafia się o wiele rzadziej. – Każdy choruje inaczej – podkreśla prof. Marek Kulus. – Każdego więc wypadałoby inaczej leczyć.
Najważniejsze jest leczenie stanu zapalnego
Ale czy to możliwe, zważywszy na tak ogromną rzeszę pacjentów? W dodatku należą oni do grupy wyjątkowo nieposłusznej, która wbrew zaleceniom lekarzy lubi sama odstawiać leki i zmieniać dawki w zależności od samopoczucia; jednym słowem lubi leczyć się po swojemu, co niestety ma zły wpływ na konsekwencje astmy i pogarsza jej wieloletni przebieg.
Dotychczasowe leczenie astmy opierało się na dwóch podstawowych grupach leków: działających doraźnie, czyli szybko rozszerzających oskrzela beta2-mimetykach, oraz na wziewnych sterydach o działaniu przeciwzapalnym, trafiających w podłoże zmian. – Niestety wielu chorych zapomina, jakie jest znaczenie słowa doraźnie, i nadużywa krótko działających beta2-mimetyków ułatwiających oddychanie – mówi dr Piotr Dąbrowiecki z Wojskowego Instytutu Medycznego.
GINA, czyli Global Initiative for Asthma, jako organizacja koordynująca od 1993 r. poszukiwanie najlepszych terapii, w tegorocznych – nowych – zaleceniach uznała, że doraźne leki powinny być przesunięte na miejsce leczenia alternatywnego. – Po blisko 30 latach traktowania beta2-mimetyków jako głównych leków doraźnych, likwidujących jedynie objawy, zdaniem ekspertów GINA lepsze od nich nawet przy łagodnej astmie są małe dawki wziewnych glikosteroidów z długodziałającymi mimetykami w jednym inhalatorze – konkretyzuje dr Dąbrowiecki. W nowych zaleceniach wyraźnie podkreślono, że żaden chory z rozpoznaną astmą oskrzelową nie może być leczony bez leku przeciwzapalnego, nawet przy postaciach łagodnych.
– Do tej pory zalecenia GINA koncentrowały się na terapii ciężkiej astmy, ale to zaledwie 5 proc. przypadków – zwraca uwagę prof. Marek Kulus. – Odejście od beta2-mimetyków w monoterapii pacjentów nawet z łagodną astmą stanowić będzie od tego roku spory przełom.
Czytaj także: Nowa choroba sportowców
Pytanie, czy chorzy w ślad za nowymi zaleceniami łatwo zmienią swoje przyzwyczajenia? Przede wszystkim powinni pamiętać, że nawet przy łagodnym przebiegu choroby mogą zdarzać się groźne zaostrzenia, więc nie wystarczy leczyć astmy rozszerzaniem oskrzeli, ale trzeba glikosteroidami wziewnymi trafiać w jej podłoże zapalne.
Warunkiem kluczowym będzie trzymanie choroby w ryzach, czyli dobra kontrola. Niewłaściwie prowadzona kuracja prowadzi bowiem do nieodwracalnego kalectwa dróg oddechowych. Do każdej postaci astmy – a jest przynajmniej 5 stopni jej ciężkości – przypisane jest odpowiednie, coraz bardziej zindywidualizowane leczenie. Astma skutecznie leczona nie powinna w XXI w. sprawiać pacjentowi żadnych problemów, chorzy nie powinni pamiętać, kiedy dusili się, mając ostatnie zaostrzenie. A jednak w Polsce takie oczekiwania wciąż nie są zaspokajane. Aż u połowy pacjentów przebieg tej choroby mógłby być łagodniejszy i lepiej kontrolowany.
Czytaj także: Aplikacje, które leczą