W poniedziałkowy wieczór stanęły niemal wszystkie bloki w Elektrowni Bełchatów, największym polskim producencie energii elektrycznej. Z 11 pracował tylko jeden. Pierwszy doniósł o tym dziennikarz internetowego radia Nowy Świat (stworzonego przez dziennikarzy, którzy odeszli z Trójki), co świadczy o profesjonalizmie elektronicznych mediów finansowanych społecznościowo.
Czytaj także: Dokąd zmierza unijna i polska transformacja energetyczna?
Tym razem bez blackoutu
Powodem dramatycznych wydarzeń w Bełchatowie jest, jak się przypuszcza, awaria, do której doszło w jednej ze stacji rozdzielczych Polskich Sieci Elektroenergetycznych (PSE). To największe tego typu zdarzenie, które szczęśliwie nie doprowadziło do efektu domina, czyli wyłączania się bloków w kolejnych elektrowniach, i blackoutu – pozbawienia prądu mieszkańców dużej części Polski. Mieliśmy w przeszłości już takie zdarzenia. O tych, które udało się w porę opanować, zwykle się nie dowiadujemy. Bo polska elektroenergetyka balansuje nieustannie na bardzo cienkim drucie.
Czytaj także: Energetyka – przepalane pieniądze
Bełchatów zaspokaja 20 proc. zapotrzebowania Polski na energię. Kiedy nagle wypada z systemu zaopatrzenia 3,9 tys. MW, robi się gorąco. W poniedziałkowy wieczór szczęśliwie Polska nie potrzebowała rekordowego zasilania. Wystarczyło ponad 20 tys. MW, z czego krajowe elektrownie były w stanie dostarczyć 17–18 tys. MW. Resztę trzeba było importować od niemal wszystkich sąsiadów.