Zaproszenie prezydenta Karola Nawrockiego do Białego Domu zaowocowało kolejnym zaproszeniem: Donald Trump zaprosił go na przyszłoroczny szczyt G20, który odbędzie w Miami na Florydzie, bo w przyszłym roku to USA przejmują przewodnictwo w tym elitarnym klubie. Czy to początek akcesji naszego kraju do G20? Tak to widzą współpracownicy Nawrockiego, dlatego odtrąbiono historyczny sukces na samym starcie kadencji. Przyszłoroczne zaproszenie może się ich zdaniem stać realizacją testamentu prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który w 2010 r. sformułował to tak: „To jest postulat prosty, raz – wynikający z rozmiarów polskiej gospodarki, dwa – wynikający z tego, że Polska jest największym krajem pewnego regionu i największym krajem, który przeżył pewną historię, tą historią jest historia transformacji”. Od tego czasu członkostwo Polski w G20 stało się częścią mocarstwowej narracji i weszło do programu PiS oraz prezydenta Dudy. W marcu 2017 r. wicepremier Mateusz Morawiecki jako pierwszy przedstawiciel Polski wziął udział w spotkaniu ministrów finansów G20 w Baden-Baden. Ale nic z tego dalej nie wynikło, bo na spotkania G20 dopraszani bywają przedstawiciele krajów i organizacji niebędących członkami G20.
Czytaj także: Nawrocki odtrąbił sukces, ale Trump rzuca słowa na wiatr
Członkostwo w G20 jak psu kość?
Polskie ambicje do członkostwa w G20 są rzadkim przypadkiem, gdy po obu stronach politycznej barykady panuje ta sama emocja. Bo gdy Nawrocki rozmawiał z Trumpem o zaproszeniu do G20, szef MSZ i wicepremier Radosław Sikorski o tej samej sprawie konferował z sekretarzem stanu USA Marco Rubio podczas spotkania na Florydzie. „W związku z tym, że Polska weszła do tzw. klubu gospodarek bilionowych, zabiegałem, aby Stany Zjednoczone, będące prezydencją grupy G20 w przyszłym roku, zaprosiły nas do tego grona. (…) Mamy do tego prawo nie tylko już jako jedna z 20 największych gospodarek świata, ale także jako kraj, który prezentuje argument polityczny i intelektualny, bo jesteśmy tym krajem, który dokonał udanej transformacji od gospodarki planowej do gospodarki wolnej” – tłumaczył Sikorski.
Członkostwo w G20 należy nam się jak psu kość, bo – jak wyjaśnił Donald Tusk – „Polska trafiła właśnie w tych dniach do bardzo ekskluzywnego klubu państw bilionerów. (…) Jest 20 takich państw na świecie. Na 195 państw 20 należy do tego klubu bilionerów. I to nie jest nasze ostatnie słowo”. Co to znaczy, że staliśmy się bilionerami? Po prostu nasz produkt krajowy brutto (PKB) w przeliczeniu na dolary po raz pierwszy przekroczył bilion dolarów. Jest się z czego cieszyć, ale czy taka kwota jest automatyczną przepustką do G20? I właściwie do czego my chcemy należeć?
Czytaj także:
G20, czyli co?
Tu się zaczyna problem, bo grupa G20 jest nie do końca sformalizowaną międzynarodową instytucją, a członkostwo w niej nie wynika w sposób bezpośredni z siły gospodarczej członków. Stworzono ją w 1999 r. w odpowiedzi na kilka światowych kryzysów gospodarczych w celu koordynowania działań najbardziej liczących się gospodarek. Początkowo chodziło o sprawy finansowe, więc na szczytach G20 spotykali się ministrowie finansów i szefowie banków centralnych krajów członkowskich, a także instytucji finansowych, czyli Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego, a potem też Światowej Organizacji Handlu. Z czasem formułę szczytów rozszerzono i zaczęli w nich brać udział szefowie rządów i państw.
Czytaj także: Kuriozalny występ Ławrowa na szczycie G20. Zachód wreszcie wskazał Rosję palcem
Skład G20 został ustalony dość arbitralnie w 1999 r. przez Caio Koch-Wesera, byłego dyrektora Banku Światowego i sekretarza stanu w niemieckim ministerstwie finansów, oraz amerykańskiego sekretarza skarbu Timothy’ego Geithnera. Ich pomysł był taki, by tak skompletować zestaw krajów, aby reprezentowane były wszystkie regiony świata i by przełamać podział na bogatą Północ i biedne Południe. Dlatego w składzie znalazły się takie kraje jak np. Argentyna czy Republika Południowej Afryki, które przecież do najbogatszych nie należą. W 2023 r. grupa liczyła już 21 członków: Argentynę, Australię, Brazylię, Kanadę, Chiny, Francję, Niemcy, Indie, Indonezję, Włochy, Japonię, Meksyk, Rosję, Arabię Saudyjską, Republikę Południowej Afryki, Koreę Południową, Turcję, Wielką Brytanię, Stany Zjednoczone, Unię Europejską i Unię Afrykańską. Stałe zaproszenie mają m.in. Hiszpania, Organizacja Narodów Zjednoczonych, ASEAN, Międzynarodowa Organizacja Pracy i szereg innych. Tak więc Polska jest już pośrednio członkiem G20, bo należymy do UE. Ale domagamy się, by dołączono nas do tego grona, najlepiej usuwając przy okazji Rosję. „Wszyscy chcą jak najmniejszej grupy, jak najmniejszej organizacji, która ich obejmuje. A zatem, jeśli są 21. co do wielkości państwem na świecie, chcą G21 i uważają, że to bardzo niesprawiedliwe, gdyby zostali wykluczeni” – skomentował kiedyś marzenie wielu krajów o dołączeniu do grona G20 Barack Obama.
Forum dyskusyjne
Trudno również określić znaczenie G20, która nie jest organizacją, więc nie ma całego aparatu administracyjnego ani żadnej egzekutywy dla realizacji ustaleń. Przewodnictwo pełnione jest rotacyjnie przez kraje członkowskie, więc co roku kto inny organizuje szczyt. W 2026 r. przewodnictwo przejmą od RPA Stany Zjednoczone. Tak więc G20 nie jest światowym rządem ani nie ma takiego znaczenia jak G7, która skupia siódemkę naprawdę najbogatszych krajów świata. Wcześniej było G8, ale kiedy w 2014 r. Rosja zaatakowała Ukrainę, z grupy wyeliminowano Rosję. Był też kiedyś eksperyment G8+5 Tony’ego Blaira, zbliżony do G20, czyli grupy państw najbogatszych spotykających się z piątką reprezentantów państw biedniejszych, rozwijających się.
Wszystkie te ciała to fora dyskusyjne umożliwiające bezpośrednie spotkania i negocjacje w najważniejszych dla świata gospodarczych i politycznych sprawach. Ale choć G20 powstała po kryzysie finansowym 1998–99, by zapobiegać w przyszłości takim wydarzeniom, to zadania nie spełniła. Bo w 2008 r. przyszło prawdziwe finansowe tsunami. To właśnie wtedy na szczytach G20 zaczęły się spotykać głowy państw. I tak jest nadal, dlatego G20 jest krytykowana za nieprzejrzystość i załatwianie spraw dotyczących 195 państw świata przez niewielką garstkę. I to w sytuacji, gdy istnieje ONZ i jej liczne wyspacjowane agendy.
Czytaj także: Szczyt G20. Indie wygrały najwięcej. Po co komu jeszcze takie konferencje?
Trump pogrzebie sens G20?
Zaproszenie, które Nawrocki dostał od Trumpa, dotyczy szczytu, a nie członkostwa. Eksperci raczej wątpią, by członkowie G20 zgodzili się na dołączenie Polski do swego grona, bo to stworzyłoby precedens, z którego mogą próbować korzystać inne kraje na dorobku. Przekonamy się za pół roku, kiedy przewodnictwo obejmą USA, bo Donald Trump uważa się za jednoosobowy rząd światowy i kontestuje wszystkie międzynarodowe fora, także G20. On może pogrzebać sens tej grupy.
Czytaj także: Nawrocki z Trumpem rozmawiał długo. Ale czy tę wizytę można uznać za sukces?
Dlatego nie ma się co cieszyć na zapas, bo łaska Trumpa na pstrym koniu jeździ i jeszcze wiele może się zdarzyć. Wprawdzie nasze członkostwo w G20 byłoby świadectwem przynależności do elitarnego klubu, łechtałoby ego wielu naszych polityków, ale niewiele więcej by z tego dla nas wynikło. Więc jak się nie uda, dramatu nie będzie.