MATEUSZ WITCZAK: Jonatan skończył właśnie osiem lat.
KOBAS LAKSA: A ja od ośmiu lat jestem na wojnie. Kocham moje dziecko, ale nienawidzę zespołu Downa. Przed porodem nie wiedzieliśmy, że nasz syn ma „zespół”, a gdy zdaliśmy sobie z tego sprawę – byliśmy w ciężkiej dupie. Ryczeliśmy, zastanawiając się z Olą Więcką, mamą Jonatana, co zrobić. Zdaliśmy sobie sprawę, że otwiera się przed nami brama do świata, którego nie rozumiemy i w którym absolutnie nie chcemy być. Po jakimś czasie poczułem się jak na froncie. Odkryłem, że muszę rozmawiać z krewnymi jak korespondent wojenny z placu boju.
A o co toczy się ten bój?
O godność, o to, by nie myślano o mnie wyłącznie jako o „ojcu dziecka z niepełnosprawnością”. Tymczasem im bardziej zajmowałem się Jonatanem i dzieliłem się tym ze znajomymi, tym mniej dostawałem propozycji współpracy. Ludzie przestawali widzieć we mnie artystę, fotografa, reżysera filmowego. Człowieka, który ma swoje cele i marzenia.
Jak właściwie udało wam się pogodzić wychowanie dziecka z zespołem Downa z pracą zawodową? Wciąż angażujesz się w nowe projekty, a Ola jest czynną scenarzystką i pisarką.
Sam nie wiem, to jest rollercoaster. Na pewno fakt, że rok temu się rozstaliśmy i dzielimy opiekę pół na pół, sprawia, że mamy trochę więcej czasu dla siebie samych. Jak na dwa–trzy dni staję się na powrót „kawalerem”, to przeznaczam ten czas albo na pracę, albo na zwiększanie wiedzy o zespole Downa. Jeżdżę po Polsce i prowadzę warsztaty dla rodziców, którym urodziło się dziecko z zespołem, tzw.