Społeczeństwo

Kredyt mieszkaniowy dobrem luksusowym. Niektórzy ukrywają dzieci, żeby go dostać

Paulina (29 lat) i Artur (34) z Poznania przez półtora roku żyli i pracowali w Holandii, żeby uzbierać na wkład własny do kredytu mieszkaniowego. Paulina (29 lat) i Artur (34) z Poznania przez półtora roku żyli i pracowali w Holandii, żeby uzbierać na wkład własny do kredytu mieszkaniowego. Łukasz Wadołowski / Agencja Gazeta
Ósma z rzędu podwyżka stóp procentowych rujnuje plany mieszkaniowe coraz większej liczby Polek i Polaków. Skazani są na wieczny najem, a jego koszty też ciągle rosną.

Wpadliśmy w pułapkę – słyszy reporter „Polityki” od Pauliny i Artura z Poznania, Katarzyny z Gdańska i Patryka z zachodniej Polski. Od października z zapartym tchem śledzą najagresywniejszą w tym stuleciu serię podwyżek stóp procentowych NBP. Ostatnią z dotychczasowych ogłoszono w czwartek 5 maja: z 4,5 wzrosła do 5,25 proc.

Gdy rosną stopy, spada liczba osób zabiegających o kredyt i ich zdolność kredytowa, czyli wartość mieszkania czy domu, które mogą kupić, i wysokość możliwej do spłacania raty. – Spodziewaliśmy się podwyżek, ale nie aż tylu w tak krótkim czasie i nie aż tak dramatycznych – mówią ci, którzy zabiegają o kredyt. Inni wypowiadają deweloperom umowy.

Bezradni kredytobiorcy

Paulina (29 lat) i Artur (34) z Poznania przez półtora roku żyli i pracowali w Holandii, żeby uzbierać na wkład własny do kredytu mieszkaniowego. – Wróciliśmy przed rokiem, a sprawę mieszkania chcieliśmy dopiąć do końca tamtego roku. Już na starcie zderzyliśmy się z cenami 10 tys. zł za m kw. na rynku pierwotnym i 8 tys. zł na wtórnym. Przy mojej pensji 3 tys. zł na rękę i samozatrudnieniu Artura nie mieliśmy dużych szans na kredyt – mówi Paulina.

Wyliczyli, że nawet jeśli dostaną kredyt na 45–50-metrowe mieszkanie, bo o takim marzyli, nie będzie ich stać na 1,8–2 tys. zł raty. Postanowili więc poczekać na obiecaną Paulinie w pracy podwyżkę, chcieli też odłożyć jeszcze trochę pieniędzy. Coraz więcej kosztuje ich jednak wynajęcie małej kawalerki (ostatnio wynajmujący zażądał astronomicznej stawki, cudem więc znaleźli klitkę za 2,1 tys. zł miesięcznie), rosną też wydatki na życie, bo inflacja winduje ceny. Paulina dostała podwyżkę: zamiast obiecanych 700 zł netto, tylko 300 zł (pracodawca też odczuł wzrost kosztów). Jeździ do pracy rowerem, żeby zaoszczędzić na 30-proc. wzrost kosztów utrzymania dostawczaka, bez którego Artur nie uciągnąłby firmy. – Przez podwyżki stóp rata kredytu na „nasze” mieszkanie wynosiłaby dziś 2,5 tys., tylko że oszczędności na wkład własny stopniały nam o połowę – załamują ręce.

Ich rówieśnicy Kamila i Paweł, też poznaniacy na wynajętym mieszkaniu, zapragnęli własnego, gdy trzy lata temu urodził im się syn. Najpierw postanowili zamieszkać u teściów, aby zaoszczędzić na wkład własny. Rodzinne relacje okazały się jednak trudne, lada tydzień wracają więc do wynajmu. – Na minimalny wkład własny zdołaliśmy przez ten czas odłożyć. Problem w tym, że oboje pracujemy w branży, która ucierpiała w pandemii i wciąż nie może się podnieść, a raty rosną przerażająco, nie zdecydujemy się więc raczej teraz na kredyt.

Jak w potrzasku czuje się też Katarzyna z Gdańska, 42-latka z małym dzieckiem. W lutym znajomi zaproponowali, że odkupią jej mieszkanie. Ucieszyła się, bo planowała kupić większe, a banki jej zdolność kredytową oszacowały na 400 tys. zł. Wybrała lokum i planowała 340 tys. kredytu, żeby po sprzedaży starego wystarczyło też na wykończenie nowego ze stanu deweloperskiego. – Zanim jednak zebrałam dokumenty, stopy poszybowały. Trzy banki odmówiły przyznania kredytu, czwarty zgodził się na 290 tys. zł, ale w symulacji rata wynosi 2,5 tys. zł i chyba mnie na to nie stać – mówi. Znajomi, którzy mieli odkupić jej mieszkanie, też mają kłopot z kredytowaniem. – Nie wiem więc, na czym stoję, bo decyzja kredytowa jest ważna jakiś czas, ale widniejące w niej wysokości rat już nie.

36-letni Patryk z zachodniej Polski z żoną Olgą od początku małżeństwa planują kupno domu. Mają dobrze płatne prace i dwa mieszkania na wynajem, dzięki czemu przed serią podwyżek stóp banki ich zdolność kredytową oszacowały na 1,2 mln zł. – W każdym zachęcano nas do wzięcia takiego kredytu od ręki, ale postanowiliśmy złożyć wniosek o 820 tys. zł z ratami po 3 tys. zł i spokojnie czekać na wybudowanie 160-metrowego domu za 530 tys. zł – opowiadają. W ciągu ostatniego roku jednak ich plan legł w gruzach; dom podrożał do 600 tys. zł, zdolność kredytowa spadła o ponad połowę – do 538 tys. zł, a rata wzrosła do 4,5 tys. zł. – Kredytu nam jeszcze nie przyznano, kluczy do domu nie mamy, a i tak się cieszymy, bo identyczne domy po sąsiedzku ta sama firma stawia za 700 tys. zł. No i gdybyśmy wzięli planowane 820 tys. zł, rata przekroczyłaby już 6 tys. zł. Gdy dostaną kredyt, jedno z wynajmowanych mieszkań będą musieli sprzedać, żeby dom wykończyć. – O ile oczywiście nasz ukochany rząd i błyskotliwy prezes NBP nie namieszają jeszcze bardziej.

Nawet co piąta osoba zrywa umowę z deweloperem

W kwietniu inflacja przekroczyła 12 proc. i rośnie – podobnie jak stopy procentowe NBP, a w ślad za nimi oprocentowanie kredytów i wysokość rat. Zwiększają się nawet wywindowane już w pandemii ceny mieszkań: w pierwszym kwartale tego roku na rynku pierwotnym podrożały o 5,6 proc., a na wtórnym o 4,3 proc. (dane za „Kwartalnikiem mieszkaniowym” centrum analitycznego Polityka Insight i serwisu Otodom).

Walkę z inflacją w wykonaniu rządu i NBP eksperci porównują do naciskania pedału gazu w samochodzie z zaciągniętym hamulcem i prognozują jej dalszy wzrost. Po rządowym programie wsparcia kredytobiorcy nie obiecują sobie zbyt wiele: ma pomóc tym, którzy nie mają wkładu własnego, a nie pieniędzy na spłatę rat, korzyści z zastąpienia WIBOR-u innym wskaźnikiem też nie są oczywiste. Tymczasem raty kredytów są już o 70–100 proc. wyższe niż przy rekordowo niskich stopach procentowych z roku 2020. Kredytobiorca wydawał na ratę średnio 29 proc. dochodu i był to bezpieczny poziom, a dziś wydaje 40–45 proc. – raportuje HRE Investments.

– Każda podwyżka stóp NBP o 1 proc. powoduje wzrost wysokości rat kredytu nawet o kilkanaście procent. Gdy stopy NBP przekraczają 5–6 proc., zaczyna się nie lawinowy, ale na pewno zauważalny wzrost odsetka osób, których nie stać na regulowanie rat kredytowych – komentuje dr Adam Czerniak, dyrektor ds. badań i główny ekonomista Polityki Insight oraz kierownik Zakładu Ekonomii Instytucjonalnej i Politycznej w Szkole Głównej Handlowej. Coraz więcej osób wypowiada zawarte już z deweloperami umowy kredytowe. Zwykle odsetek rezygnacji wahał się od 3 do 5 proc. W pierwszym kwartale tego roku firma doradcza JLL odnotowała łącznie w sześciu aglomeracjach 10 proc., a w Warszawie aż 21 proc. – Nie znamy wszystkich przyczyn negatywnych decyzji kredytowych, ale począwszy od drugiego kwartału ich liczba jeszcze się zwiększy – mówi „Polityce” Aleksandra Gawrońska, dyrektor działu badań rynku mieszkaniowego ILL. To efekt wejścia w życie w kwietniu rekomendacji Komisji Nadzoru Finansowego. Zaleciła bankom, żeby wyliczając zdolność kredytową, uwzględniały stopy aż o 5 proc. wyższe od obowiązujących w chwili składania wniosku.

Liczba mieszkań sprzedanych w pierwszym kwartale na rynku pierwotnym w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Trójmieście, Poznaniu i Łodzi w porównaniu z (wyjątkowo wysokim) wynikiem sprzed roku spadła o 46 proc. – informuje JLL. Według Biura Informacji Kredytowej w marcu tego roku (w porównaniu z marcem 2021) liczba udzielonych kredytów mieszkaniowych spadła o 27,2 proc. Według prof. Waldemara Rogowskiego, głównego analityka BIK, o mieszkanie będzie jeszcze trudniej, bo wskutek niepewności związanej z wojną w Ukrainie banki będą bardziej restrykcyjnie weryfikowały zdolność kredytową. To zła wiadomość szczególnie dla tych, którym na własnym lokum często zależy najbardziej – obecnych i przyszłych rodziców.

Dzieci obniżają zdolność kredytową

Co do zasady dzieci dodają rodzicom wiarygodności (biorą przecież na siebie większą odpowiedzialność), ale w oczach bankowców obniżają zdolność kredytową: rosną koszty utrzymania rodziny, a dochody dzieli się na większą liczbę osób. Patryk z Olgą z zachodniej Polski udają więc, że trzyletniego już dziecka po prostu nie mają: – Znajomy z branży podpowiedział nam, żeby założyć osobne konto, na które wpływa 500 plus, z niego przelewamy też opłaty za przedszkole. Banki, w których zabiegamy o kredyt hipoteczny, nie mają o tym pojęcia.

Poznaniacy Kamila i Paweł, którzy planują drugie dziecko, przeżywają rozterki: – Chcesz normalnie żyć z rodziną i ciężko na to pracujesz, a i tak nie możesz sobie pozwolić na własne mieszkanie. Wynajem kawalerki pochłonie 3 tys. zł miesięcznie, z drugim dzieckiem będzie tam za ciasno, no i zdolność kredytowa nam spadnie, nie wiadomo więc, czy dostaniemy wtedy kredyt.

Paulina i Artur marzenie o pierwszym dziecku odsunęli w siną dal. – Nie pozwolimy sobie na to, gdy rosnące koszty życia budzą nas po nocach, narzeczony popada w depresję, a na własne mieszkanie nie mamy na razie szans – mówi 29-latka. Oboje zastanawiają się, czy było warto wracać do Polski, która zrujnowała ich, jak mówią, całkiem miły budżet w zaledwie kilka miesięcy.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną