Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Inna niż zawsze rekrutacja do szkół średnich. Ta bomba wkrótce wybuchnie

Wyniki rekrutacji do wrocławskich liceów Wyniki rekrutacji do wrocławskich liceów Tomasz Pietrzyk / Agencja Gazeta
Do szkół średnich idzie szczególny rocznik. Rodzice już zamawiają korepetytorów, a ze środowisk psychologów i psychiatrów płyną do liceów sygnały, aby we wrześniu nie wylewać nowym uczniom kubła zimnej wody na głowę.

Do szkół średnich idzie szczególny rocznik. Taki, który nie miał okazji porządnie się sprawdzić, ponieważ w trzech ostatnich latach doświadczył zdalnej nauki i łagodnego traktowania. Wystarczy, że dzieci cierpią z powodu koronawirusa, nie muszą cierpieć z powodu nauki – przekonywano nauczycieli na szkoleniach. Każdego dnia piątka lub szóstka. A czemu nie?

Edukacja została postawiona na głowie. Zaczęło się w połowie szóstej klasy, gdy ogłoszono lockdown, trwało przez nieomal całą siódmą i pół klasy ósmej. Dopiero teraz ostrożnie wracamy do wysokich wymagań oraz pewnej surowości, z której słynął polski system nauczania. Ósmoklasiści już raczej nie zdążą doświadczyć tego w swoich podstawówkach. Doświadczają w zamian czegoś innego: olbrzymiego ruchu kadrowego, odchodzenia nauczycieli z pracy w ciągu roku, mnóstwa odwołanych lekcji.

Nauczyciele chorowali, rządziła niepewność

Wymagań i surowości rocznik ten ma szansę zaznać – tak uważa – dopiero w liceum i tego bardzo się boi. W podstawówce nauczanie odbywało się pod presją, że zaraz zostaniemy skierowani na kwarantannę, dopiero co wróciliśmy z kwarantanny, trzeba się spieszyć, bo znowu będzie lockdown. Żadne plany się nie sprawdzały. Nauczyciele chorowali na potęgę. Rządziła niepewność, królowała niespodzianka. Można było od tego oszaleć. W wielu szkołach dano sobie spokój z egzekwowaniem wiedzy, postawiono na troskę o dziecko, mnóstwo lekcji zwyczajnie przepadło.

Jest to rocznik, który ma świadomość, iż został zaniedbany, a na pocieszenie oceniano go na wyrost. Zdalne nauczanie zaowocowało wysypem ocen bardzo dobrych i celujących. W tym czasie ministerstwo przypomniało nauczycielom, iż nie mają prawa wymagać wiedzy ponad podstawę programową. Wymagania egzaminacyjne ograniczono, wstrzymano wprowadzenie dodatkowych przedmiotów (egzamin ósmoklasisty wciąż zdaje się tylko z języka polskiego, matematyki i języka obcego).

Zgodność z prawem oświatowym to był pierwszy powód, dlaczego nauczyciele zaczęli masowo stawiać najwyższe stopnie. W szkołach szybko zmieniano statuty, aby dostosować je do obowiązujących norm, że uczeń na szóstkę nie musi umieć ponad program. Aby udowodnić władzom, że żaden nauczyciel nie łamie prawa, zasypano dzieci ocenami celującymi.

Wysyp ocen celujących. Szóstki jak lekarstwo

Drugi powód był taki, że dobre oceny zaczęto traktować jak lekarstwo. Ponieważ dzieci cierpiały w czasie lockdownu na różnego rodzaju niedostatki, leczono je wysokimi stopniami. Zamiast pomocy psychologicznej otrzymywały dobre oceny. Wierzono, że piątki zapobiegają depresji, a szóstki z niej wyciągają. Podczas zdalnego nauczania uczniów tuczono dobrymi stopniami i trzymano przed komputerami jak kury w klatkach.

Na początku to się sprawdzało, działało niczym szczepionka na depresję. W końcu jednak dzieci zorientowały się, że są oszukiwane. Co po piątkach i szóstkach, co po świadectwie z wyróżnieniem, gdy tak niewiele się umie? Rocznik ten jak żaden inny obawia się, że nie został ani właściwie przygotowany do nauki w szkole ponadpodstawowej, ani też rzetelnie oceniony w szkole podstawowej. Psychika absolwentów podstawówek jest krucha jak suchy liść. W liceach mamy poważny problem ze zdrowiem psychicznym pierwszoklasistów, a spodziewamy się, iż kolejny rocznik będzie jeszcze bardziej straumatyzowany.

Obserwujemy, jak dobrzy uczniowie nie są wcale przekonani, że są dobrzy. Brak wiary w siebie zawsze charakteryzował polskich uczniów, pandemia doprowadziła to do skrajności. Wielu absolwentów podstawówek nie ma pojęcia, jaka szkoła jest odpowiednia dla ich umiejętności i talentów. Dochodzi do konfliktów z rodzicami, którzy pchają swoje dziecko tam, gdzie ono wcale nie chce iść. Byliśmy świadkami takich konfliktów podczas drzwi otwartych, słyszymy o nich często od uczniów. Takiego rozdarcia i braku zdecydowania jak w tym roku jeszcze nie widzieliśmy.

Czytaj też: Tłumy na drzwiach otwartych. Będzie trudno o miejsce w liceum

Szkoła? System wybierze za ciebie

W Łodzi Rada Miejska podjęła decyzję, że w postępowaniu rekrutacyjnym na rok 2022/2023 kandydat może wskazać dowolną liczbę szkół (nie ma ograniczeń). Może zaznaczyć nawet wszystkie, od najlepszej do najsłabszej, a system przypisze go do najbardziej odpowiedniej. Jednak absolwenci podstawówek wcale nie zamierzają pchać się tam, gdzie jest najwyższy poziom nauczania, bo to może oznaczać kłopoty. Podczas drzwi otwartych rodziców interesowały wyniki matury, a uczniów przyjazna atmosfera i czy nauczyciele nie są zbyt surowi.

Po co pchać się do dobrego liceum – mówią ósmoklasiści – gdy czekają tam na człowieka same niskie oceny? Takie sygnały płyną od licealistów, którzy w ciągu ostatnich miesięcy dostali od nauczycieli nieźle w kość. Gdy w lutym CKE opublikowała wymagania maturalne na rok 2023 i 2024, nauczyciele oznajmili, że łatwo już było. Skończyła się pandemia, zaczęły się wymagania, a wraz z nimi porażki. Trzeba się przygotować do bardzo trudnej matury.

Łowcy szóstek i piątek z trudem oswajają się z najniższymi ocenami. Najdotkliwsze porażki są w klasach z rozszerzoną matematyką, fizyką, chemią czy biologią. Znacznie mniejsze w klasach humanistycznych. Można o tym przeczytać na portalach społecznościowych. W wielu dobrych liceach uczniowie biorą korepetycje „ze wszystkiego”, inaczej by nie przetrwali. Wymagania nauczycieli rosną z dnia na dzień, podnoszone są niczym stopy procentowe NBP, a to dopiero początek. Od września – zapowiadają nauczyciele – będzie jeszcze trudniej. Jeśli dotrzymają słowa, wrócą czasy, kiedy ucznia dla zasady trzymało się mocno za twarz, aby jak najlepiej zdał egzaminy. Tak ma być po wakacjach w liceach, które stoją wysoko w rankingach i obawiają się spadków.

Czytaj też: Polska szkoła przetrwania

Z fizyką jest największy problem

Efekt jest taki, że w tym roku do klas z rozszerzoną nauką języka polskiego, angielskiego i historii (lub geografii) walą tłumy, natomiast z większą rozwagą uczniowie wybierają klasy, gdzie trzeba uczyć się matematyki oraz fizyki na poziomie rozszerzonym. Podobnie ostrożnie podchodzą do klas, gdzie rozszerzona jest nauka chemii i biologii. Może się bowiem okazać, że do biolchemu czy matfizu łatwiej się będzie dostać, niż w nim przetrwać. Świadomi są tego rodzice przyszłorocznych licealistów. Choć wakacje za pasem, już zamawiają korepetytorów na przyszły rok szkolny. Dziecko trafi do dobrego liceum i od pierwszego dnia nauki będzie miało korepetycje. Nastolatkom nie podoba się taka przyszłość.

Sygnały, że klasy humanistyczne są oblegane, płyną z wielu szkół. Doświadczeni pandemią uczniowie chcą się uczyć języków obcych, rozmawiać o literaturze i historii, uczyć się geografii, tylko nie fizyki. Z fizyką jest największy problem, ponieważ brakuje specjalistów. W podstawówce zdarzało się, że fizyki uczył matematyk, więc na fizyce bardzo często była matematyka. Rodzice nie protestowali, ponieważ z matematyki był egzamin, a z fizyki nie.

Problem pojawia się dopiero w liceum, ale w podstawówce nikt o tym nie myśli. Podobnie nikt nie zastanawia się, jakie będą skutki, gdy chemii uczy magister biologii. Albo odwrotnie: biologii uczy magister chemii. To przecież podobne przedmioty. Różnicę widać dopiero w liceum. Szkoła podstawowa przygotowała do zdania egzaminu z języków i matematyki, teraz z pozostałych przedmiotów trzeba brać korepetycje, inaczej w liceum nic się nie rozumie z fizyki, chemii czy biologii. Kto tak nie chce żyć, wybiera albo słabsze liceum, albo w lepszej szkole klasę humanistyczną, bo nauka w niej jest łatwiejsza (przynajmniej nie wymaga brania aż tylu prywatnych lekcji). Dzieci wiedzą, co je czeka w prestiżowych liceach, dlatego nie pchają się do nich. Najpopularniejsze szkoły średnie wcale nie są najlepsze. Widać to w tegorocznym naborze bardzo wyraźnie.

Absolwenci podstawówek coraz częściej są niedouczeni, ponieważ w szkołach tych gwałtownie ubywa fachowców. Ktoś jest magistrem jednej dyscypliny, a uczy dwóch–trzech przedmiotów. W przedmiotach ścisłych to wręcz norma. Magistrowie fizyki, jeśli jeszcze jacyś byli, przenieśli się do liceów, gdzie też brakuje fizyków. Gdyby ósmoklasiści zdawali egzaminy nie tylko z języków i matematyki, bylibyśmy świadomi tej zmiany na gorsze. Nie jesteśmy, ponieważ nie ma egzaminów z fizyki, chemii, biologii itd. Prędzej czy później ta bomba jednak wybuchnie.

Czytaj też: Jak dźwignąć wojenne napięcie i rozmawiać z dziećmi

W liceach dzieci wpadają w panikę

Po szkołach zawodowych, gdzie brakuje wykwalifikowanej kadry, podstawówki są kolejną grupą placówek, w których odbywa się ucieczka magistrów. Wynagrodzenia na poziomie ustawowego minimum, trudne warunki pracy, wysokie wymagania i duża odpowiedzialność skutkują tym, że chętnych do pracy brak. Coraz częściej pracują tam nauczyciele od wszystkiego, wieloprzedmiotowcy bez przygotowania (przepraszam fachowców, którzy wciąż pracują w szkołach podstawowych – wasza epoka się kończy, niebawem zastąpią was dyletanci).

Rocznik, który właśnie puka do drzwi liceów i techników, doświadczył nie tylko skutków pandemii, depresji pocovidowej, rozchwiania emocji, ale często również pozorowanej nauki z kluczowych przedmiotów, np. fizyki, chemii, biologii. W liceach te braki wychodzą natychmiast, wpędzając dzieci w straszne kompleksy, wręcz w panikę, że coś z nimi nie tak, skoro non stop dostają najniższe oceny.

Ze środowisk psychologów i psychiatrów dziecięcych płyną do liceów sygnały, aby we wrześniu nie wylewać nowym uczniom kubła zimnej wody na głowę. Aby nie urządzać im takiego szoku nie tylko w pierwszym miesiącu nauki, ale wcale. Zamiast obdarowywać pierwszoklasistów jedynkami jak cukierkami, należy zaproponować im szkołę bez ocen. Bez żadnych ocen. Niech uwierzą w siebie, niech wzmocnią swoją nadwątloną przez ostatnie trzy lata psychikę, niech odnajdą radość w uczeniu się.

Niech usłyszą od swoich nauczycieli przede wszystkim słowa zachęty, niech się poczują jak u siebie, niech rozwiną zwinięte przez kilka lat skrzydła. Jak to wszystko się uda, można pomyśleć o ocenianiu. Ocenianiu motywującym, a nie walącym w łeb i zwalającym z nóg – jak to się w polskich szkołach wciąż zdarza.

Czytaj też: Autorytet Czarnek

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną