Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Czy to zmowa? Rekrutacja do liceów może zostać wywrócona do góry nogami. Współczuję uczniom

Wyniki rekrutacji do wrocławskich liceów Wyniki rekrutacji do wrocławskich liceów Tomasz Pietrzyk / Agencja Wyborcza.pl
Nie dość, że podczas rekrutacji spotkały się trzy roczniki, to jeszcze muszą zmagać się z niesprawiedliwym i nieludzkim systemem oceniania. Do tego wiele dzieci dowiedziało się, że są – w kwestii posługiwania się językiem polskim – zerami.

W liceach i technikach mamy obecnie szczyt rekrutacji. Rodzice przynoszą do wybranej szkoły kopie świadectwa ukończenia podstawówki swoich dzieci oraz zaświadczenia o wynikach egzaminu, a system przelicza to na punkty. Odbieramy te dokumenty i dowiadujemy się, że punktów niebawem będzie więcej, gdyż nastolatki nie akceptują wyników. Będą się odwoływać.

Największy sprzeciw wywołują wyniki egzaminu z języka polskiego. Słyszę, że nie tylko pojedyncze osoby, ale wręcz całe klasy umówiły się, że złożą odwołanie. Są szkoły – mówią rodzice – gdzie podobno wszyscy otrzymali 0 pkt za walory językowe wypracowania. Znaczy to, że żaden uczeń nie nauczył się w tej placówce pisać. To skąd się wzięły piątki i szóstki na świadectwach oraz całkiem sporo punktów za egzamin z polskiego, skoro dzieci nie potrafią pisać po polsku? Przecież 0 pkt oznacza, że tekst jest niezrozumiałym bełkotem. A to nieprawda.

Nawet punkt robi różnicę

Rodzice chcą wiedzieć, czy w regulaminie rekrutacji przewidziano sytuację, że kandydat po odwołaniu otrzyma więcej punktów niż pierwotnie. I co wtedy? Mówią, iż spodziewają się nawet 8–10 pkt więcej, a to naprawdę może wiele zmienić. Nawet 1 pkt robi różnicę w naborze, a co dopiero 10. Prosimy, żeby rodzic natychmiast po rozpatrzeniu odwołania przyniósł nam nowe zaświadczenie, wtedy system uwzględni tę zmianę. Okazuje się jednak, że to niemożliwe, gdyż Okręgowa Komisja Egzaminacyjna wyda decyzję znacznie później. Będzie już po sprawie.

Jedna matka opowiada, że bardzo szybko rozpatrzono jej wniosek o prawo obejrzenia pracy dziecka. Prośbę złożyła w dniu ogłoszenia wyników, czyli 3 lipca, a termin wglądu wyznaczono już osiem dni później, czyli we wtorek 11 lipca. Jak na warunki działania urzędu publicznego w Polsce, jakim jest OKE, to bardzo szybko. Po obejrzeniu pracy matka będzie miała trzy dni na napisanie odwołania, a urząd 14 dni na rozpatrzenie wniosku. Nawet jeśli odwołanie zostanie złożone natychmiast, czyli już 11 lipca, a urząd nie będzie zwlekał do końca z odpowiedzią, i tak nie zdąży przed ogłoszeniem wyników rekrutacji.

Nie ma szans, aby zaświadczenie z nowymi wynikami – matka jest bowiem pewna, że egzaminator źle ocenił pracę – dotarło do liceum przed 14 lipca, kiedy zostaną ogłoszone listy przyjętych do klas. A jeśli okaże się, że odwołanie było zasadne, a dziecko nie dostało się do wymarzonego liceum z powodu błędu egzaminatora? Czy po naprawieniu tego błędu zostanie przyjęte? Czy można już teraz zabezpieczyć miejsce, aby potem nie było problemu?

Całe klasy oburzone wynikami egzaminu

W poprzednich latach zdarzało się, że takie odwołania przynosiły pozytywny skutek i dziecko otrzymywało nowe zaświadczenie. Ponieważ było już po ogłoszeniu wyników rekrutacji, rodzic udawał się z interwencją do kuratorium i tam dostawał pismo nakazujące szkole przyjąć dziecko do klasy, do której by się dostało, gdyby egzaminator od razu właściwie ocenił egzamin. I przyjmowaliśmy takiego ucznia do wskazanej klasy, przez co z 32 uczniów wzrastała do 33. Mały problem.

Powstałby znacznie większy, gdyby kurator kazał nam przyjąć więcej takich uczniów z odwołania. Na przykład pięcioro czy dziesięcioro. Byłoby to przecież fizycznie niemożliwe. Jeśli prawdą jest to, co mówią rodzice, czyli że całe klasy są oburzone wynikami egzaminu z polskiego i planują się odwoływać, problem może być rzeczywiście bardzo wielki. Właściwie cała rekrutacja może zostać wywrócona do góry nogami, gdyż jej wyniki po rozpatrzeniu wszystkich odwołań powinny być zupełnie inne.

Na razie OKE wyznacza takie terminy wglądu do arkusza, aby działały zniechęcająco na zdenerwowanych rodziców i dzieci. Co po nawet wyższych wynikach, jeśli będzie po rekrutacji? Zresztą żeby dopełnić wszystkich formalności związanych z naborem, trzeba by wziąć urlop, gdyż urzędy działają w czasie, kiedy ludzie pracują. Szkoła podstawowa wydaje zaświadczenia o wynikach egzaminu w godzinach przedpołudniowych, a my w liceum przyjmujemy dokumenty codziennie od 9 do 15, rodzic zatem musi zwolnić się z pracy albo wręcz wziąć wolne. Najlepiej kilka dni, gdyż OKE pozwala na wgląd do prac także nie w godzinach wieczornych.

Już to potrafi skutecznie odstraszyć od podważania wyników, a przecież to dopiero początek drogi przez mękę. Potem trzeba jeszcze wymusić na urzędnikach, aby nie wysyłali odpowiedzi pocztą, lecz przekazali ją mailem albo wręczyli osobiście rodzicowi, który znowu weźmie wolne w pracy i pofatyguje się do OKE. Pół biedy, jeśli jest z Łodzi, gorzej, jeśli musi przyjechać z Pabianic czy Ozorkowa. Aby skutecznie zadbać o dziecko, trzeba by cały urlop poświęcić na rekrutację.

Bełkot z wartościową treścią

Rodzice słyszą, że jestem polonistą, więc pytają, jak egzaminator mógł ocenić walory językowe na 0 pkt, a jednocześnie przyznać prawie maksimum punktów w części merytorycznej. Przecież to nie jest logiczne. Czy bełkot może zawierać wartościową treść? Czy jeśli tekst jest dobry pod względem merytorycznym, może być zerowy pod względem językowym? No i jak to możliwe, że podobna ocena dotknęła całą klasę, a nawet szkołę? Chyba egzaminator jest niespełna rozumu, że za język za każdym razem dał 0 pkt, a za treść maksimum lub niewiele mniej. To ewidentnie chory system oceniania, dlatego należy się temu sprzeciwić. Jeśli wszyscy napiszemy odwołania, Centralna Komisja Egzaminacyjna będzie musiała coś z tym zrobić.

W komisji rekrutacyjnej są czynni egzaminatorzy. Oni też sprawdzali arkusze. Trudno nam uwierzyć w to, co mówią rodzice. Nie mamy jednak powodów, aby podejrzewać, że mówią nieprawdę. Gorsze rzeczy widzieliśmy podczas oceniania prac. Rozmawiamy więc między sobą i ustalamy, że najprawdopodobniej całą klasę, a może nawet całą szkołę oceniał jeden egzaminator. Musiał być bardzo surowy. Być może nie uczy w szkole podstawowej ani w żadnej innej, lecz jest tylko egzaminatorem (emerytowanym nauczycielem, pracownikiem uczelni), więc nie ma bezpośredniego kontaktu z żywym językiem uczniowskim.

Tacy egzaminatorzy potrafią czepiać się drobiazgów, traktować uchybienie jako straszny błąd i na tej podstawie obniżać ocenę. Ten egzaminator musiał wytropić co najmniej dziesięć błędów, przez co czuł się uprawniony do przyznania 0 pkt. Musiał jednakowo ocenić wszystkie prace, które mu przydzielono. Nie spodobał mu się język uczniów – to wydaje się oczywiste. Teraz poloniści w feralnej szkole oraz rodzice zastanawiają się, jak to możliwe, że przez osiem lat żaden uczeń nie nauczył się pisać. No bo zero za język to jest naprawdę katastrofa dla szkoły, nauczycieli i samych dzieci. Przekleństwo i hańba – tylko dla kogo?

Sprzeciw rodziców narasta

Rodzice twierdzą jednak, że to katastrofa i hańba dla systemu egzaminowania w Polsce. Nie jest możliwe, aby po ośmiu latach dzieci – wszystkie w klasie – opanowały język ojczysty w piśmie na poziomie zerowym, czyli żadnym. Egzaminator oszalał, że tak ocenił, a instytucja zgłupiała, że temu nie zapobiegła. Rodzice twierdzą, że nie chodzi nawet o punkty, które ewentualnie uda się odzyskać po podważeniu wyników. Chodzi przede wszystkim o naprawienie krzywdy wyrządzonej dzieciom. Ocenianie języka na 0 pkt, do tego wszystkim uczniom jak leci, nie służy niczemu innemu, tylko podcinaniu skrzydeł. To wyjątkowo nieludzkie. Należy zatem ustalić, czy rzeczywiście 0 pkt to sprawka jednego egzaminatora. A przecież takich nieludzkich egzaminatorów, którzy bezmyślnie zerują prace uczniów, może być znacznie więcej.

Skończyły się czasy, kiedy zdający z pokorą przyjmowali każdy wynik egzaminu. Rośnie wrażliwość na krzywdę, jaką system oświatowy wyrządza ludziom. OKE zapewne znajdzie sto powodów, które usprawiedliwiają przyznanie całej klasie 0 pkt. Na pewno eksperci tej instytucji odwołają się do zasad oceniania i innych przepisów, które pozwalają traktować wypracowanie jak bezrozumny bełkot z tego powodu, że uczeń popełnił dziesięć lub więcej wykroczeń przeciwko gramatyce języka polskiego. I co z tego, że OKE wykaże, iż ma prawo tak traktować dzieci, które poddawane są egzaminowi z języka ojczystego? Nie ma przecież prawa moralnego tak traktować 13–14-latków.

0 pkt to strzał w plecy, to przetrącenie kręgosłupa dziecka, które czuje się nic niewarte. Należy usunąć z systemu oceniania zero za język, chyba że uczeń nie napisał nic, co ma jakikolwiek sens. Jeśli egzaminator przyznał choćby 1 pkt za treść wypracowania, za język nie może przyznać mniej. 1 pkt za walory językowe to absolutne minimum, które należy się za pracę zawierającą sens. Instytucja, która pozwala swoim pracownikom zerować sensowne wypowiedzi dzieci, rzekomo za bezwartościowy język, jest szkodnikiem edukacji.

Nieludzki system oceniania

Wielka szkoda, że system rekrutacji jest tak skonstruowany, że nie pozwala poczekać na skutki odwołań. Gdy w szkołach pojawią się rodzice z nowymi zaświadczeniami o wynikach egzaminu swojego dziecka, będą traktowani jak osoby roszczeniowe. Szkoły będą musiały naprawić krzywdę, którą wyrządziła dzieciom inna instytucja: OKE. I często nie będą w stanie. Wyniki egzaminu ósmoklasistów powinny być ogłaszane odpowiednio wcześniej, aby wszelkie odwołania mogły zostać rozpatrzone przed zakończeniem procesu rekrutacji. Dzieciom to się należy. Poza tym trzeba zadbać, aby zdający i ich opiekunowie mieli jak najmniej powodów do podważania wyników. W tym roku tych powodów mieli aż nadto.

Współczuję tegorocznym absolwentom szkół podstawowych. Nie dość, że podczas rekrutacji do liceów i techników spotkały się trzy roczniki: 2008, 2009 i 2010, to jeszcze muszą zmagać się z niesprawiedliwym i nieludzkim systemem oceniania swojego egzaminu. Do tego wiele dzieci dowiedziało się, że są – jeśli chodzi o posługiwanie się językiem polskim – zerami. Doprawdy gorzej już nie można było ich potraktować. Mam nadzieję, że we wrześniu nauczyciele przyjmą nowe pierwsze klasy znacznie lepiej, po prostu po ludzku, z poszanowaniem godności ucznia i uczennicy. Skończmy wreszcie z praktyką upokarzania dzieci za błędy.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną