Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Plany lekcji legły w gruzach już w pierwszym tygodniu szkoły. A będzie gorzej

Plany lekcji legły w gruzach w pierwszym tygodniu szkoły. Plany lekcji legły w gruzach w pierwszym tygodniu szkoły. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Wyborcza.pl
Kto może, wypisuje się z zajęć nieobowiązkowych. Rodzice przepisują dzieci z grupy do grupy, byle nie miały dwóch okienek ani nie musiały przychodzić do szkoły na 7:25. Pierwszoklasiści narzekają na plan, a starsi już chodzą w kratkę. Taka codzienność czarnkowej szkoły.

Kiedy zapytałem pierwszoklasistów, czy podoba im się plan lekcji, odpowiedzieli, że jest okropny. Zdziwiłem się. Czyżby jeszcze nie rozumieli, że plan lekcji w liceum nie może być dobry? Niech się cieszą z tego, co mają teraz. Niebawem plan zostanie zmieniony na jeszcze gorszy, a potem na fatalny i tak aż do wakacji. Dobrego planu nigdy nie będzie.

Plan lekcji jest zły, ale lepszy nie będzie

Zespół do spraw planu lekcji układał go przez ponad dwa tygodnie sierpnia. Dostaliśmy go na ostatnim wakacyjnym posiedzeniu Rady Pedagogicznej. Nie podobał się prawie nikomu, ale nikt złego słowa nie powiedział, gdyż każdy rozumie, że czasy dobrych planów skończyły się parę lat temu. Odkąd nauczyciele pracują w kilku szkołach, tyrają, gdzie się da i ile się da, plany lekcji przestały być dobre. Muszą bowiem uwzględniać potrzeby wszystkich miejsc pracy, a to bardzo skomplikowana układanka.

Kiedy w jednej szkole plan był już gotowy, dostałem telefon z drugiej, abym natychmiast powiedział w pierwszej, że nie mogą dawać mi lekcji w środę po południu, gdyż muszę tutaj pracować dłużej. A było przecież umówione, że w drugiej szkole pracuję w środę do południa, zaś w pierwszej po południu. I tego się trzymałem, wcześniej usilnie prosząc zespół do spraw planu o respektowanie mojego życzenia. Nie róbcie mi żadnych niespodzianek – prosiłem. Kiedy więc dowiedziałem się, że muszę wywrócić do góry nogami plan lekcji w pierwszej szkole, powiedziałem, że nie mogę tego zrobić, bo mnie koleżanki zabiją. Już i tak chodzą wściekłe, bo nie mogą dopiąć planu. Usłyszałem, że spróbują mi pomóc, ale na wiele nie mogę liczyć, bo takiego planu, jak chcemy, nie da się ułożyć. Za dużo życzeń.

Plan lekcji był zły, ale nie tak zły, jak się spodziewano, więc każdy dziękował ludziom, którzy go układali, że dobrze wykonali swoją robotę. Mało zerówek, mało lekcji wieczornych, znośna liczba okienek. Już pierwszego dnia plan runął, gdyż okazało się, że ktoś nie może jednak pracować u nas we wtorek rano, bo musi być w tym czasie na drugim końcu miasta w innej szkole. Przyjedzie do nas dopiero po południu. Dostaliśmy więc nowy plan, gorszy od poprzedniego, ale nikt nie ośmielił się krytykować. Krytyka nic nie da, a tylko zepsuje dobre relacje z osobami, które układają plan. Jak będziemy narzekać, to tylko pogorszymy i tak niezwykle trudną sytuację. Tego po prostu nie da się dobrze ułożyć, można jedynie aż tak bardzo nie zepsuć.

Zamiast narzekać, trzeba kombinować

Na etykę ze mną uczniowie czekają dwie godziny. Na lekcję innego nauczyciela muszą przychodzić na zerówkę. Kto może, wypisuje się z zajęć nieobowiązkowych (etyki, religii, WDŻ). Rodzice przepisują dzieci z grupy do grupy, byle nie miały tych dwóch okienek ani nie musiały przychodzić do szkoły na 7:25. Czasem trzeba zrezygnować z nauki jakiegoś języka obcego i wybrać inny, bo z dotychczas wybranym plan jest nie do przyjęcia. Pierwszoklasiści szybko pojmują, że plan jest wprawdzie okropny, ale będzie jeszcze gorszy, jeśli zaczną narzekać. Zamiast narzekać, muszą pokombinować.

Rok szkolny ledwo się rozpoczął, a już pożegnaliśmy koleżankę, która zdecydowała się nie zaczynać po wakacjach pracy. Znalazła zatrudnienie gdzie indziej, co nam z uśmiechem od ucha do ucha oznajmiła. Na pożegnanie przyniosła mnóstwo słodyczy, aby łatwiej nam było znieść jej odejście. Z tego powodu też trzeba było dokonać korekty planu. Jacyś rodzice straszą, że jeśli plan się nie poprawi, przeniosą dziecko do szkoły w chmurze. Niech przenoszą, mamy taki nadmiar uczniów, że wysłalibyśmy tam nawet całą klasę. We wszystkich łódzkich liceach klas pierwszych jest więcej, niż zakładał plan (organ prowadzący prawie wszędzie nakazał przyjąć co najmniej jedną dodatkową klasę), więc teraz dyrektorzy głowią się, jak rozdzielić te dodatkowe godziny na nauczycieli, aby każdego ucznia miał kto uczyć. Bez ściągnięcia nowych pracowników często jest to niemożliwe.

Tegoroczni absolwenci, którzy przychodzą pochwalić się doskonale zdaną maturą, mówią, że już czują się w szkole obco, gdyż nie znają wielu nauczycieli. Ja sam czuję się obco, gdyż nie znam ludzi, z którymi pracuję. Niektórych znam z innej szkoły, a tu nagle widzę ich u siebie. Dostali prośbę nie do odrzucenia. Coś jakby nieformalne skierowanie od swojego dyrektora do poratowania w potrzebie dyrektora innej szkoły. Chociaż na parę godzin. Nie mogli odmówić. Okazało się też, że jako rodzic właściwie nie muszę chodzić do szkoły dziecka na konsultacje, gdyż niektórzy nauczyciele z tamtej szkoły zatrudnili się tutaj, więc o wszystko mogę zapytać przy kawie w pokoju nauczycielskim. Takiego mieszania się nauczycieli z różnych szkół jeszcze nie było.

Co drugi przedmiot niepotrzebny

Żeby zaspokoić potrzeby wszystkich uczniów, trzeba było wyremontować i powiększyć toalety. Do sal lekcyjnych wstawiono więcej ławek i krzeseł, bo klasy też są liczniejsze, ale ścisku w toaletach nie da się rozwiązać przez dostawienie sedesów i pisuarów. Żeby cokolwiek dostawić, trzeba najpierw przeprowadzić remont. Przy okazji dostrzeżono, że warto zamienić toaletę męską na żeńską, gdyż zmieści się w niej więcej kabin, a w nowej męskiej, dawniej żeńskiej, da się wstawić więcej pisuarów. I tak zrobiono. Pierwszoklasistom nie robi różnicy, która ubikacja jest teraz męska, a która damska, bo dla nich wszystko jest nowe. Natomiast starsi uczniowie wciąż się mylą. Na drzwiach wisi wielka kartka z napisem, że mężczyznom wstęp wzbroniony, ale chłopcy nie patrzą na kartki, tylko chodzą na pamięć. Tu zawsze przecież była ich ubikacja, więc co tu robią dziewczyny? Dziewczyny krzyczą na chłopców i każą im się wynosić.

W Szwecji – opowiada uczeń – nie ma podziału na toalety damskie i męskie, gdyż byłoby to dyskryminujące. Każda ubikacja jest po prostu dla każdego. Chodzi się tam, gdzie jest wolne miejsce. Natomiast w Polsce toalety męskie są puste, w damskich jest zawsze kolejka. Skoro robimy remont – proponują niektórzy uczniowie – zlikwidujmy podział i wprowadźmy toalety dostępne dla każdego bez względu na płeć. Dziewczyny jednak mówią, że wolą stać w kolejce, niż mieć wspólną toaletę z chłopakami. To byłoby okropne.

Pierwszoklasiści narzekają na plan lekcji, natomiast starsi uczniowie już chodzą w kratkę. Masowo przychodzą później i wychodzą wcześniej, zwalniają się z lekcji, nawet nie podając przyczyny. Nauczyciel nie ma prawa pytać – mówią – o dane wrażliwe. Przyciśnięci do muru, tłumaczą się na różne sposoby. Jedni zwalają winę na transport. Nie da się przyjechać w godzinach szczytu do szkoły ani wrócić szybko do domu, gdyż z powodu remontów dróg i trakcji tramwajowej zlikwidowano parę linii. Jeśli nauczyciele będą za bardzo naciskać, aby przychodzić na wszystkie lekcje, rozważają przeniesienie się do szkoły w chmurze. Zresztą co drugi przedmiot jest im do niczego niepotrzebny.

Inni uczniowie mówią, że lekcje powinny być rozłożone na cztery dni w tygodniu, a piąty dzień powinien być na korepetycje. I tak każdy korzysta z korepetycji, nie ma co udawać, że tak nie jest. Jeden dzień, ale nie sobota i niedziela, powinien być do dyspozycji na naukę pozaszkolną. Uważają też, że w szkole powinny być tylko przedmioty maturalne oraz wuef. A dla chętnych koła zainteresowań. Reszta to zwykła strata czasu.

Każdy każdemu musi iść na rękę

Prawo oświatowe sprzyja takim postawom. Dawniej wystarczyło mieć frekwencję poniżej 50 proc., a uczeń już był nieklasyfikowany i musiał zdawać egzaminy sprawdzające. Obecnie wszystko jest w rękach nauczyciela. Jeśli ma podstawy, aby wystawić uczniowi ocenę, może go klasyfikować nawet przy 20-proc. frekwencji. Przychodzenie na lekcje przestało mieć znaczenie. Najważniejsza jest obecność na naprawdę ważnych wydarzeniach, czyli sprawdzianach. Jak uczeń ma zaliczone wszystkie sprawdziany, może go właściwie nie być w szkole. Starsi to wiedzą. Przyjdą na sprawdzian i próbną maturę. Natomiast młodsi jeszcze nie wiedzą, że przede wszystkim muszą nauczyć się kombinować.

Kombinują również nauczyciele. Aby móc utrzymać się za marną pensję, muszą ją jakoś podwoić: albo pracując w kilku szkołach, niektórzy nawet na dwóch etatach, albo dając korepetycje. Nie chcą tak pracować, bo to obniża jakość i prowadzi do wypalenia zawodowego, ale muszą. Im mniej uczniów na lekcjach, tym łatwiej taką nadmierną i wyczerpującą pracę wykonać. Żeby ten absurdalny system nie runął, każdy musi iść każdemu na rękę.

Nauczyciele muszą przymykać oko na liczne nieobecności uczniów. A uczniowie muszą olewać fakt, że nauczyciele są przemęczeni i coraz gorzej uczą. Bądźmy ludźmi, przecież nauczyciel na etacie zarabia mniej niż niejeden zaradny nastolatek. Plan lekcji jest okropny, ale jakie to ma znaczenie? I tak bez korepetycji nie da się dobrze przygotować do egzaminów. Jak się komuś nie podoba, niech po prostu nie chodzi do szkoły. Zresztą – jak powiedział kolega behapowiec – gdyby zrobić porządną kontrolę, połowę szkół trzeba by zamknąć z powodu niebezpiecznych warunków nauki i pracy.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Mamy wysyp dorosłych z diagnozami spektrum autyzmu. Co to mówi o nich i o świecie?

Przez ostatnich pięć lat diagnoz autyzmu w Polsce przybyło o 100 proc. Odczucie ulgi z czasem uruchamia się u niemal wszystkich, bo prawie u wszystkich diagnoza jest jak przełącznik z trybu chaosu na wyjaśnienie, porządek. A porządek w spektrum zazwyczaj się ceni.

Joanna Cieśla
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną