Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Już brakuje nauczycieli. Pytam: znajdzie się jakiś fizyk albo biolog? Cisza, uśmieszki

Lekcja w szkole Lekcja w szkole Robert Krzanowski / Agencja Wyborcza.pl
Ostatnią deską ratunku są emerytowani nauczyciele. Mamy kilku fizyków, którzy wiele lat temu u nas pracowali, więc mogliby pomóc. Jednego już sprzątnęła nam sprzed nosa inna szkoła.

Kilka dni temu w moim liceum został przeprowadzony próbny alarm przeciwpożarowy. Cała szkoła wyszła na boisko. Uczniowie ustawili się szybko na placu, a pracownicy powoli, starczym truchtem wychodzili z budynku. Młodzież patrzyła na nas i głośno komentowała, jak staro wyglądamy i jak niezdarnie, niczym inwalidzi, drepczemy. Szybciej, szybciej, profesorko, profesorze!

Za duże korki, za mała pensja

Najstarszych i najbardziej niezdarnych nauczycieli pokazywano nawet palcami i głośno się dziwiono, jak można pracować w tak zaawansowanym wieku. Zwróciłem uwagę uczennicy, że to nieładnie obmawiać kogoś za plecami, a ta się zdziwiła, że słyszę, co mówi. Widocznie wyglądam na takiego, który nie powinien mieć dobrego słuchu. Inna uczennica, która jeszcze dosadniej komentowała wiek nauczycieli, odwróciła się i uciekła. Klasa zaczęła się śmiać, więc ja też się roześmiałem. Nic się przecież nie stało. Jesteśmy starzy.

Młodzież z trudem przyzwyczaja się do wieku swoich nauczycieli. Nie wszyscy jesteśmy aż tak starzy, jak się wydaje, ale z powodu przepracowania (niejeden z nas pracuje na dwa etaty) oraz zaniedbania (nie ma czasu zadbać o siebie, gdy tyle się pracuje) wyglądamy znacznie ponad swój wiek. Niedawno z teatru wróciła grupa uczniów. Zamiast mówić o sztuce, dywagowała na temat wieku Malajkata. Jak to możliwe, że aktor ma 60 lat, czyli tyle, ile większość naszych nauczycieli, a wygląda od nich znacznie młodziej. Uczennica zapytała, ile mam lat. Mniej niż Malajkat – odpowiedziałem. Co?

Uczniowie jeszcze nie wiedzą, że mają wszystkie lekcje tylko dzięki temu, iż do pracy zgodzili się wrócić emerytowani nauczyciele. Polonistę jeszcze można znaleźć młodszego, tj. niekoniecznie emeryta, za to matematyków i fizyków w wieku poniżej 60–70 lat na rynku pracy właściwie nie ma. Są jeszcze w mniejszych miejscowościach, np. Brzezinach czy Głownie, ale nie opłaca im się dojeżdżać do Łodzi. Za duże korki, za mała pensja. Wolą zostać u siebie i dorabiać korepetycjami. Okoliczne miejscowości dobrze wiedzą, że cała Łódź szuka fizyków. Nikt jednak do nas nie przyjedzie, gdyż w małych miejscowościach też da się dorobić do nauczycielskiej pensji.

Na korepetycje do Koluszek

Łódzcy uczniowie zaczynają jeździć na korepetycje z matematyki poza Łódź, bo tu moce przerobowe matematyków się skończyły. Zadzwonił do mnie znajomy, aby przeprosić, że nie przyjmie na korepetycje nastolatki, która zgłosiła się do niego, powołując się na znajomość ze mną. Nie da już rady, bo w szkole pracuje na półtora etatu, oprócz tego kilkanaście osób przychodzi do niego na prywatne lekcje. Więcej już nie może pracować. Ma początki cukrzycy, musi się oszczędzać. Pyta, czy dziewczyna sobie poradzi, jeśli jej odmówi. No i czy ja mu wybaczę, że tak postąpi. Odpowiadam, że w Łodzi raczej już matematyka nie znajdzie, ale żaden kłopot. Przecież może jeździć na korepetycje do Koluszek.

Choć minął już miesiąc nauki, do pracy jeszcze nie zgłosił się nauczyciel fizyki. Jest zatrudniony, ale sprawy rodzinne spowodowały, że nie podjął pracy. Trzeba cierpliwie czekać, aż wróci, innego wyjścia nie ma. Rodzice tracą cierpliwość i domagają się, aby dyrektor zapewnił dzieciom natychmiast innego nauczyciela. Musiałby być magikiem, wtedy może wyciągnąłby go z kapelusza. W realnym świecie, w jakim przecież żyjemy, fizyków nie ma. Jacyś pewnie są, ale szkoła jest ostatnim miejscem, w którym chcieliby pracować.

Ostatnią deską ratunku są emerytowani pracownicy. Mamy kilku fizyków, którzy wiele lat temu u nas pracowali, więc mogliby pomóc. Jednego sprzątnęła nam sprzed nosa inna szkoła. Drugi wymiguje się chorobą nowotworową. Nie ma wyjścia, musimy chuchać i dmuchać na tych, których mamy. Chodzą słuchy, że jeden z nich wybiera się na roczny urlop na poratowanie zdrowia, natomiast planów drugiego jeszcze nie znamy, gdyż nie pojawił się w szkole. Uczniowie zaczynają nieśmiało pytać, czy wróci. Wróci, tylko przestańcie o to pytać, bo zapeszycie.

Na zebraniu rodzice ostro zapytali, co się stało z biologiem, który pracował tutaj w zeszłym roku. Dlaczego już go nie ma? Kiedy wróci? Czy w ogóle wróci? Nie znam odpowiedzi, mogę się tylko domyślać. Czy znają państwo kogoś, kto jest wykształconym biologiem i chciałby pracować w szkole? Cisza. Uśmieszki. W pokoju nauczycielskim ludzie wymieniają się informacjami, jakie formalności trzeba załatwić, aby skorzystać z urlopu na poratowanie zdrowia. „Czwórkami będą szli – parafrazuje Gałczyńskiego polonistka – nauczyciele na urlop na poratowanie zdrowia”. I tak się niebawem stanie, bo to nie są żarty. Co zrobi dyrektor szkoły, gdy naraz czterech matematyków otrzyma skierowanie na taki urlop? Przecież nie znajdzie na zastępstwo ani jednego chętnego.

Szkoły wiszą na cienkim włosku

Po weekendzie uczniowie klas maturalnych opowiadają, ile zarobili, pracując w pubie w dwa wieczory. Są już pełnoletni, mogą pracować. Zagadują mnie i pytają, czy wiem, że w cztery weekendy, w sumie osiem wieczorów, dostaną więcej niż nauczyciel za miesiąc pracy w szkole. A przecież oni nie mają żadnego wykształcenia, natomiast nauczyciele są magistrami, a niektórzy nawet doktorami. Nie wiem, co mam na to powiedzieć, więc gratuluję im zaradności i pracowitości.

Musieli podobną rozmowę przeprowadzić z anglistką, gdyż zeszła wściekła do pokoju nauczycielskiego i oświadczyła, że czuje się wypalona. To jest niepojęte, jak mało zarabiamy! – mówi. Inny nauczyciel nagle oświadczył, że kończy z byciem dobrym wujkiem. Pracuje tylko „od do” i ani trochę więcej. Nic go nie zmusi. Jest naprawdę sfrustrowany. Trzeba natychmiast przeprowadzić z uczniami rozmowę wychowawczą, aby przestali się chwalić, ile zarobili w weekend jako barmani czy kelnerzy. Nauczyciele mogą nie wytrzymać tych porównań. Oby tylko fizyk nie usłyszał, bo jak on odejdzie, to szkoła będzie musiała ogłosić, że tego przedmiotu się u nas nie realizuje. Istnienie placówki – zresztą nie tylko naszej, ale wszystkich w dużych miastach – wisi na bardzo cienkim włosku.

Zadzwoniłem do znajomej emerytki, aby wybadać, czy w razie czego wróci do pracy. Nie wróci. Zapisała się na uniwersytet trzeciego wieku i zaczyna nowe życie. Czuje się studentką, będzie się pilnie uczyć. Mówię, że to wielkie szczęście, iż uczelnia dla seniorów ma nauczycieli, którzy będą prowadzić zajęcia. Dzieci nie mają tego szczęścia. Boją się, że niedługo zabraknie nauczycieli, więc będą z każdego przedmiotu zwalniani do domu. Uczą się w strachu, że nie będzie miał kto ich przygotować do matury, więc będą musieli jeździć do Koluszek na korepetycje.

Nauczyciel w pubie się dorobi

Jak nauczyciel idzie na zwolnienie, to minimum na dwa tygodnie. Nie zależy mu, aby szybko się wychorować. Na zastępstwa nie ma ludzi, nie ma też na to pieniędzy. Dyrekcja może tylko łączyć grupy albo puszczać dzieci do domu. Pracujący na nieomal dwa etaty nauczyciele szybciej podupadają na zdrowiu, dłużej też i mocniej chorują. Pozornie wszystkie wakaty zostały w szkole obsadzone, lekcje rozdzielono między pracowników, ściągnięto emerytów, ale to przecież domek z kart. Rozsypie się, jak tylko zacznie się sezon grypowy. Już teraz, mimo pięknej pogody, wiele lekcji przepada. Co będzie w listopadzie?

Zachorowała nauczycielka. Zadzwoniła do przychodni i usłyszała, że dzisiaj nie ma miejsc. Jutro też nie zostanie przyjęta, gdyż jest komplet. Pojutrze jest jedno wolne miejsce. Szybciej można się dostać do lekarza tylko prywatnie. Tak to wygląda w medycynie i nikogo już nie dziwi. W szkole dzieje się podobnie, tylko społeczeństwo jeszcze tego nie akceptuje. Rodzice ubliżają dyrekcji, że nie potrafi ściągnąć ludzi do pracy. Złoszczą się, że ci, co są w szkole, pracują bez pasji. Nie poświęcają się dla dzieci. Domagają się większego zaangażowania.

A przecież nie ma w tym niczego dziwnego, że jakość pracy spada. Rząd płaci nauczycielom minimum, więc zaczynają oferować minimum. Więcej wyłącznie prywatnie. Wypalili się. Komu sumienie nie pozwala tak pracować, ucieka ze szkoły. Choruje, idzie na urlop, a w końcu się zwalnia. Jako barman czy kelner zarobi więcej. Jeśli jest polonistą, zabawi klientów anegdotą o przydawkach. A jeśli jest historykiem, może zrobi drinka, który był popularny w czasach Henryka VIII. Drink przygotowany w pubie przez byłego dyplomowanego nauczyciela musi być naprawdę smaczny i bardzo pouczający. Na zdrowie!

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Mamy wysyp dorosłych z diagnozami spektrum autyzmu. Co to mówi o nich i o świecie?

Przez ostatnich pięć lat diagnoz autyzmu w Polsce przybyło o 100 proc. Odczucie ulgi z czasem uruchamia się u niemal wszystkich, bo prawie u wszystkich diagnoza jest jak przełącznik z trybu chaosu na wyjaśnienie, porządek. A porządek w spektrum zazwyczaj się ceni.

Joanna Cieśla
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną