Tragedia Lizawiety. Znowu mamy powody do zbiorowego wstydu. Dlaczego jesteśmy tacy?
Liza z Białorusi szukała w Polsce szczęścia, bo w domu jej się nie wiodło. I to szczęście znalazła. Pracowała, poznała chłopaka z Ukrainy, z którym się związała. Żyli w spokoju i radości. Niestety, to się skończyło. Padła ofiarą zbrodni, która zdarza się rzadko, a w środku Warszawy prawie nigdy: napaść, gwałt, pobicie ze skutkiem śmiertelnym.
Długie minuty niewyobrażalnego koszmaru zakończyły młode życie. Absolutnie bez sensu. Zatrzaśnięci w mieszkaniach ludzie nie słyszeli, woleli nie słyszeć. Przechodzący obok też udawali, że nie widzą, nie rozumieją, że ktoś kogoś maltretuje. Albo coś tam tylko krzyknęli i się oddalali. Strach. Taka zwykła, ludzka rzecz. A potem takie nieszczęście. Mówimy sobie: „tak być nie może”. Mówimy sobie: „nigdy więcej”. A potem znowu coś takiego się zdarza.
Czytaj też: Tamtej nocy wszyscy odwrócili wzrok
Mamy powody do zbiorowego wstydu
Ledwie trzy miesiące temu sumieniem Polaków wstrząsnęła historia nastolatki z Andrychowa, która przeleżawszy kilka godzin na ulicy w centrum miasteczka, zmarła, gdyż pomoc przyszła za późno. Okazało się, że doznała wylewu i nie mogła sama wezwać karetki, a tymczasem kilka bądź kilkanaście osób minęło ją obojętnie.