Dariusz, jak to się mówi, wyszedł z domu i nie wrócił. Dlatego głos ma jego syn, Sebastian, dziś 40-letni: – Był 6 grudnia, mikołajki, rok 1998. Tego dnia tata miał się zgłosić do warszawskiego Instytutu Neurologii na odwyk. Był alkoholikiem. Mówiąc dzisiejszym językiem, był też w kryzysie psychicznym. Godzinę po wyjściu z domu, może dwie lub trzy, a od nas do instytutu było niespełna pół godziny piechotą, odebrałem telefon i usłyszałem jego głos. Zmieniony, jakby pod wpływem. Słychać było w nim jakąś rozpacz i bezradność, jakby ojciec do końca nie wiedział, gdzie jest. Chciał rozmawiać z mamą, ale jej akurat nie było. W tamtych czasach tylko on w rodzinie miał komórkę. Możliwe, że to była jego ostatnia rozmowa.
Zmienił trasę i poszedł na stację? A może kupił alkohol w otwartych tego dnia delikatesach? Był akurat weekend. Tego dziś nie wiadomo, policja nie ustaliła trasy Dariusza; został znaleziony miesiąc później w Lesie Kabackim, zamarznięty. Była przy nim butelka. Ale odtwarzanie trasy i ustalanie tego, co i gdzie kupił, dla Sebastiana nie ma dziś znaczenia. Znaczenie ma za to pytanie, co można zrobić dla żyjących – jak ograniczyć spożycie alkoholu, jego promocję i dostępność. Dla niego rachunek jest prosty: – To w Polsce kwestia życia i śmierci.
Czytaj też: Co mówią o nas ścieki? Brzydkie sekrety wyłowione z warszawskiej kanalizacji
Dobry znak, sprawa niepolityczna. Prawie
Dlatego zapowiedzi minister zdrowia Izabeli Leszczyny (PO) Sebastian słucha z nadzieją. Dotyczą m.