Macha gwałtownie rękami, krzyczy i bije się po głowie. Tabletki uspokajające, które wciska mu rodzina, są na nic: w stronę telewizora leje się nieprzerwany potok wulgaryzmów. To kibic River Plate najbardziej utytułowanego klubu piłkarskiego w Argentynie. Filmik z jego reakcją na mecz, po którym drużyna po raz pierwszy w swej 110-letniej historii spadła do drugiej ligi, to hit internetu: w dwa tygodnie obejrzało go sześć milionów osób. Większość się solidaryzuje.
– W Argentynie jest teraz dużo gniewu, oburzenia. Wszystkich ogarnia wielki smutek, kiedy muszą oglądać, jak marnuje się genialne pokolenie – mówi Pablo Aro Geraldes, komentator sportowy i historyk latynoskiego futbolu.
W zamieszkach po meczu rannych zostało ponad 70 osób, prawie setka trafiła do aresztu. Zdemolowane Buenos Aires wpadło w dołek, z którego miała ich wyciągnąć wygrana w tegorocznej Copa América, mistrzostwach Ameryki Południowej w futbolu. „Każdy inny wynik niż zwycięstwo, będzie porażką” pisał „Clarín”, największy dziennik w kraju, a najpopularniejszy z piłkarzy, Carlos Tévez, dodawał, że brak wygranej okryje drużynę hańbą.
Ale reprezentacja grała fatalnie i odpadła w ćwierćfinałach. Argentyński futbol znalazł się w największym kryzysie od ćwierć wieku.
Piłkarska ruletka
To, że tegoroczna Copa będzie pełna niespodzianek, wiadomo było już po pierwszym golu. Strzelił do Edivaldo Rojas, którego powołanie do kadry Boliwii wydawało się żartem. Urodzony w Brazylii, grał w portugalskiej drugiej lidze i nikt by o nim nawet nie usłyszał, gdyby nie to, że na klubowej koszulce zamiast nazwiska miał napis „Bolivia”. Sprawą zainteresowały się media w La Paz i gdy okazało się, że to z powodu pochodzenia matki, Rojas został włączony do reprezentacji.
Wszystkie najważniejsze mecze kończyły się rzutami karnymi. Blamaż zaliczyli w nich Brazylijczycy, którzy w spotkaniu z Paragwajem nie trafili do siatki ani razu. „To niesłychane, żeby żaden nie strzelił karnego!”, komentowała dzień później „Folha de Sao Paulo”, największy dziennik w kraju. Media trąbiły o upokorzeniu i przypominały, że jedyny raz, kiedy w półfinałach mistrzostw zabrakło równocześnie ich reprezentacji i kadry Argentyny, zdarzył się w 1939 r., bo... obie drużyny po prostu nie pojechały na rozgrywki.
Największą sensację wzbudziła gra Wenezueli, która w futbolowym świecie jest zupełnym pariasem. To jedyny kraj na kontynencie, który nigdy w historii nie dostał się na mundial, a piłka nie jest tam nawet w połowie tak popularna jak baseball. Hugo Chávez każdy mecz komentował na żywo na Twitterze i gdy jego kraj w poległ w półfinale, nie omieszkał ogłosić, że „Wenezueli ukradziono zwycięstwo”.
– Fidel i ja dobrze widzieliśmy tego gola! [nieuznanego przez sędziego – przyp. red] – grzmiał w internecie.
Porażka została jednak najgorzej odebrana w Argentynie, bo głód sukcesu jest tu ogromny. O reprezentacji mówi się zawsze „Wielka” i zawsze typuje na mistrza świata, ale w rzeczywistości biało-błękitni nie potrafią nic zdobyć od czasów, kiedy w ich koszulce biegał Diego Maradona. Ostatni raz wygrali mundial w 1986 r., cztery lata później zajęli jeszcze drugie miejsce, ale na pięciu kolejnych mistrzostwach nie doszli nawet do półfinału! Ostatni raz, kiedy w ogóle coś wygrali, zdarzyło się właśnie na Copa América, ale to było w 1993 r. Ci, którzy się wtedy urodzili, w tym roku wchodzą w pełnoletniość.
Kibice nad La Platą wierzyli, że tym razem los się odmieni. Grali na własnym podwórku i to w najlepszym i najbardziej ofensywnym składzie od dwóch dekad. I to z Leo Messim. Trener Sergio Batista postawił wszystko na niego i dokładnie skopiował styl Barcelony, mając nadzieję, że najlepszy piłkarz świata poniesie kadrę do zwycięstwa. Nie udało się. Argentyna nie potrafiła wygrać z Urugwajem, chociaż przez ponad połowę meczu miała przewagę jednego gracza.
– Brak jakiegokolwiek sukcesu reprezentacji przez tyle lat, to wina tego, że stawia się na nazwiska, a nie pomysły – tłumaczy Aro Geraldes – Wszyscy wiemy, że Maradona był geniuszem na boisku, ale pokazywał wielokrotnie, że trenerem jest marnym. Jego obecność może świetnie zadziałać na piłkarzy, ale potrwa to może z tydzień, na dłuższą metę się nie sprawdza. A Batista to tylko jego biedniejsza wersja. Z każdym kolejnym trenerem, pojawiały się w reprezentacji nowe pomysły na grę i nowe rozwiązania, nie było żadnej trwałości. Nadeszła wreszcie pora, żeby zadać sobie pytanie, co chcemy osiągnąć i konsekwentnie to realizować – dodaje.
Kibol polityczny
W Argentynie piłka nożna to nie zwykła gra. To ponad trzy tysiące klubów, wśród nich jedne z najstarszych na świecie. Ulice, które wyludniają się podczas meczów reprezentacji. Fanatyczni kibice i media, które nie uznają innego wyniku, niż zwycięstwo. Diego Maradona, którego dawny numer z koszulki widnieje na murach wkomponowany w słowo „Bóg” (D10S), a on sam jest za takiego uważany – do kościoła jego imienia należy kilkadziesiąt tysięcy Argentyńczyków. Nad La Platą futbol to nie sport, tylko religia. A gdzie religia, tam zawsze polityka.
Działacze wiedzą, że futbol to trampolina do kariery. Mauricio Macri przez kilka lat był prezesem Boca Juniors, drugiej, obok River, najpopularniejszej drużyny w kraju, dzięki czemu został potem burmistrzem Buenos Aires i najważniejszym politykiem prawicy. Aníbal Fernández, obecny szef gabinetu politycznego prezydent Cristiny Kirchner, do dziś zasiada w zarządzie klubu Quilmes. Przed meczami Copy, do piłkarzy ustawiały się kolejki polityków z wszystkich partii, którzy koniecznie chcieli się z nimi sfotografować w przyjacielskim uścisku.
Największym problemem zblatowania polityków ze światem futbolu są barras bravas. To wyjątkowo brutalne gangi chuliganów piłkarskich, którzy terroryzują tamtejsze stadiony. Są zamieszani w handel narkotykami i morderstwa. Zastraszają piłkarzy, podpalają ich samochody, a czasem po prostu biją, jak kiedyś Daniela Passarellę, obecnego prezesa River. Barras są bezkarni, bo mają sprzymierzeńców we wpływowych politykach. Ci wykorzystują ich do zapełniania spędów politycznych, łamania konkurencyjnych mitingów, zrywania plakatów wyborczych przeciwników i głoszenia własnych haseł na stadionach. Nikt im nie przeszkodzi, bo to oni odpowiadają za ochronę. Na meczu otwarcia Copy, wywiesili transparent jednego ze znanych polityków opozycji, który zakrył całą jedną trybunę niemal 50-tysięcznej areny.
Boiska to zresztą ucieleśnienie argentyńskiego nacjonalizmu. Wciąż żywa jest nienawiść do Wielkiej Brytanii za przegraną wojnę o Falklandy w 1982 r. Miejscowi nigdy nie używają tej nazwy, tylko własnej: Malwiny. O ich argentyńskości zapewniają murale na chyba wszystkich stadionach w kraju, nawet trzecioligowych, a ten w Mendozie, gdzie grano jeden z półfinałów Copy, nazwano wprost: „Malvinas Argentinas”.
W tym roku, mistrzostwa stały się wyjątkowo gorące, bo w październiku odbędą się wybory prezydenckie. Nieprzypadkowo mecze zorganizowano tylko w prowincjach, gdzie gubernatorzy są z koalicji rządzącej. Buenos Aires, bastion opozycji, dostało jedynie finał. Władze wydały na odnowę stadionów ponad 62 mln euro, o czym kibicom przypominają wielkie tablice. Wydawało się, że Copa spadła im z nieba, bo niemal pewny sukces reprezentacji odwróci uwagę Argentyńczyków od problemów, z jakimi boryka się rząd.
Argentyńska gospodarka jest dziś rozpędzona, ale analitycy ostrzegają, że to sukces zbudowany na wątpliwych podstawach. Nadwyżka handlowa powstała tylko dzięki sztucznym barierom w imporcie leków, samochodów i produktów spożywczych. Rząd utrzymuje, że inflacja wynosi ok. 10 proc., ale ekonomiści mówią, że to kłamstwo i w rzeczywistości jest dwa razy wyższa. Ceny wzrosły, wielu Argentyńczyków narzeka, że za droga jest wołowina, dotychczasowa podstawa diety (nigdzie indziej na świecie, jej spożycie na osobę nie jest tak wysokie). Jednocześnie kraj wciąż nie do końca podniósł się z kryzysu sprzed dekady. W 2001 r. państwo zbankrutowało, a nie było nikogo, kto śpieszyłby z pomocą, jak dziś Grecji czy Portugalii. Korzystają z tego bogatsi Brazylijczycy – w każdy weekend w najdroższych butikach i najbardziej ekskluzywnych klubach Buenos Aires, można równie często usłyszeć portugalski, co hiszpański. W dodatku ostatnie miesiące to kilka wielkich skandali korupcyjnych w kręgach władzy, a pani prezydent pozostaje w nieustannym stanie wojny z wszystkimi największymi mediami w kraju, które oskarżają ją o łamanie wolności słowa.
Od lat w drugiej lidze
Kryzys rodzimego futbolu jest bezdyskusyjny. – To wina działaczy, którzy bezwstydnie kradną pieniądze i robią z argentyńskiej piłki bankruta – wścieka się Aro Geraldes.
W całej reprezentacji znalazło się miejsce tylko dla jednego zawodnika, który na co dzień występuje w krajowym klubie. Wszyscy najlepsi jak najszybciej uciekają do Europy, w zagranicznych drużynach kopie piłkę ok. tysiąca zawodników. Nie chodzi tylko o różnicę w płacach, ale też o korupcję, która od lat trawi miejscowe rozgrywki. Co jakiś czas pojawiają się informacje o przekupstwie wśród sędziów, część pieniędzy ze sprzedaży najlepszych graczy trafia do barras bravas, Fernando Rodrigo, Kolumbijczyk powiązany z przestępczością zorganizowaną, zeznawał, że jego organizacja „wyprała” w argentyńskiej lidze ok. 50 mln dolarów. Kluby mimo zarabiania na sprzedaży najlepszych graczy na świecie, toną w długach. Sam tylko River ma ich ok. 19 mln dolarów.
Po porażce na mistrzostwach, dziennik „La Nación” zapytał czytelników, kto jest winien. Ponad połowa wskazała Julio Grondonę, kontrowersyjnego prezesa Argentyńskiego Związku Piłki Nożnej, znanego ze swoich powiązań z politykami. Kibice zarzucają mu, że stoi na straży chorego systemu.
– To główny odpowiedzialny i trzeba go wymienić. Tym bardziej, że rządzi już od 1979 r., a najwyraźniej chce trzymać się stołka aż do śmierci – kpi Aro Geraldes – Niestety, jego możliwi następcy podzielają tę samą mafijną ideę władzy, że za dzielenie się zyskami, można kupić innych i zachować kontrolę na milionami dolarów, które zarabia się na piłce. Drogi tego państwa i piłkarskiego biznesu się rozchodzą – kończy cierpko.
Kiedy zacznie się nowy sezon, River spotka w drugiej lidze starych znajomych. W sumie, naprzeciw siebie będzie miało okazję stanąć sześć drużyn, które w jakimś momencie swojej kariery, były mistrzami kraju. Nic nie pokazuje dobitniej, że choć to klub ze stolicy spadł w czerwcu do drugiej ligi, to cała argentyńska piłka jest tam już od wielu lat.