Świat Johana Cruyffa jest idealnie okrągły. Ma przepisowy obwód 70 cm, a w środku mieści się wszystko. Kiedy w siedzibie jego barcelońskiej fundacji oraz Instytutu Badań Sportowych dają mu piłkę do rąk, nie potrafi się oprzeć pokusie upuszczenia jej na ziemię i dotknięcia stopą.
Piłka dała mu wszystko. Dziś za pomocą jej magii Cruyff próbuje pomóc tym, którzy są w potrzebie. Futbol jest jego przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Ostatnio Holender zaangażował się w projekt, dzięki któremu w 20 krajach otwarto 175– jak sam mówi –„mikroboisk”, na których każdego dnia gra w piłkę 60–65 tys. dzieci.
Dziś wychodzisz
Wierzy w piłkę i jest jej kapłanem, nawet jeżeli wciąż więcej w nim hipisa rzucającego, niczym Beatlesi, wyzwanie powszechnym obyczajom, niż biznesmena uzależnionego od golfa i nart. Cały czas nosi w sobie cząstkę dzieciństwa naznaczonego przez biedę. Widać to w łobuzerskim spojrzeniu jasnych oczu, marszczeniu brwi, w przyjaznym sposobie mówienia bez ogródek o wszystkim, na co mu przyjdzie ochota.
Na twarzy ma wypisaną historię chłopaka dorastającego w Amsterdamie ogarniętym gorączką lat 70. 12–latka, który przynosił piłkarzom Ajaksu gruszki, jabłka i banany, kiedy było co świętować. Po nagłej śmierci ojca, Cruyff znalazł schronienie i pracę na stadionie znajdującym się zaledwie 400 metrów od domu. – Był moim podwórkiem – wspomina. Tak jak mała uliczka przy domu, gdzie pobierał pierwsze lekcje futbolu. – Najpierw nauczyłem się zachowywać równowagę. Z prostego powodu – upadek był bardzo bolesny. Potem do perfekcji opanowałem zwody i krótkie podania. Nieocenione umiejętności.
Artykuł pochodzi z najnowszego 4 numeru tygodnika FORUM w kioskach od poniedziałku 28 stycznia 2013 r.