Izrael już przegrał
Izrael już przegrał. „Trzeba szanować przeciwnika, rozumieć, skąd czerpie siłę. Arogancja nas zgubiła”
AGNIESZKA ZAGNER: Zacznijmy od początku, od ataku Hamasu z 7 października…
JUWAL BITTON: To nie był początek, ale koniec.
Co ma pan na myśli?
Początkiem były narodziny Hamasu podczas I intifady. W 1987 r. szejk Jasin i sześciu innych ludzi założyło Islamski Ruch Oporu, czyli właśnie Hamas. Nie „palestyński”, lecz „islamski”. To podstawowa różnica między Hamasem a Fatahem (organizacją założoną m.in. przez Jasera Arafata, kontrolującą Zachodni Brzeg Jordanu – przyp. red.): podstawą działania tego pierwszego są cele religijne, a jego rywala – motywy narodowe. W związku z tym według Hamasu Żydzi nie mają prawa mieszkać na tym terytorium, bo ono należy do muzułmanów – bez względu na to, czy mówimy o granicach z 1948 czy 1967 r.
W ich przekazie słyszymy jednak o konieczności powstania „państwa palestyńskiego” i o „sprawie palestyńskiej”.
To nieporozumienie. Hamas dąży do państwa religijnego. Powiedzieli mi to liderzy tej organizacji, w tym Jahja Sinwar, niedawno wybrany na szefa Biura Politycznego Hamasu, gdy byłem szefem wywiadu w izraelskiej służbie więziennej. To było w 2007 r., kiedy Hamas mordował członków Fatahu w Strefie Gazy, by przejąć nad nią kontrolę. Więzieni przez nas liderzy Fatahu, którzy zobaczyli wówczas rywali z zielonymi, a nie palestyńskimi flagami, zrozumieli, że to wojna religijna. Mówili mi wtedy wprost: „Naszym wrogiem jest Hamas, nie Izrael”. I tak jest do dziś. Dogadaliśmy się z nimi, bo dla Izraela w oczywisty sposób ruch narodowy jest łatwiejszym partnerem do rozmów niż organizacja religijna. Fatah rozumie, że niezbędny jest jakiś kompromis. Hamas nie chce słyszeć o żadnych ustępstwach.