Warunki pracy w fabryce odzieży w Bangladeszu, które doprowadziły do śmierci ponad tysiąca robotników pod koniec kwietnia, to w wielu krajach Południa nie wyjątek, lecz norma. Od kiedy nastała globalizacja, standardy zatrudnienia w wielu manufakturach i na plantacjach w Azji, Afryce, Ameryce Łacińskiej zaczęto coraz częściej porównywać z wyzyskiem czasów niewolnictwa. Metafora to czy akuratny opis stanu rzeczy?
Czasem przenośnia – wielu ludzi nazywanych współczesnymi niewolnikami nie utraciło wolności osobistej; to warunki ich życia i pracy przypominają te z zamierzchłych epok. Pracują za grosze po kilkanaście godzin na dobę, bez praw pracowniczych, z pogwałceniem zasad bezpieczeństwa, bez perspektyw. W wielu miejscach na świecie współczesne niewolnictwo przenośnią już nie jest. Ten powrót historii, na przekór powiedzeniu Karola Marksa, nie ma nic z farsy.
– Przemiany gospodarcze i własnościowe w krajach Południa w drugiej połowie XX w. dotknęły najbardziej ubogich wieśniaków. Wielu wypchnęły poza nawias zmian cywilizacyjnych, nie stworzyły dla nich oferty, a to sprzyjało zniewalaniu pracy – mówi ks. Ricardo Rezende, profesor socjologii z Brazylii, który zajmuje się współczesnym niewolnictwem.
W niektórych krajach drobni rolnicy po prostu bankrutowali, nie będąc w stanie konkurować z wielkimi plantacjami i nowymi technologiami upraw. W innych chłopi, którzy dostali ziemię na mocy ograniczonej reformy rolnej, byli z niej siłą wypychani przez prywatne milicje latyfundystów. Małe poletka jednych i drugich przejmowali najwięksi posiadacze ziemscy lub wielki międzynarodowy agrobiznes.