Do dozbrojenia Ukrainy w jej nierównym konflikcie z Rosją od dawna wzywa Kongres, zwłaszcza Republikanie, a w czasie wrześniowej wizyty w USA prosił o to prezydent Poroszenko. Waszyngton przekazywał dotąd Ukrainie tylko „nieśmiercionośny” sprzęt wojskowy (jak noktowizory, zestawy z żywnością, kamizelki kuloodporne itp.), ale broni do zabijania konsekwentnie odmawiał. Czy podpis Obamy coś zmienia?
Ustawa mówi, że prezydent jedynie „może” – ale nie musi – zaopatrzyć Ukrainę w broń. Podobnie, nie zobowiązuje go wcale, a tylko upoważnia, do zaostrzenia sankcji na Rosję. Eksperci w USA nie wierzą, by broń nagle popłynęła dla ukraińskiej armii. Dotychczasowa polityka Obamy wobec kryzysu wskazuje, że prezydent jest niezwykle ostrożny, obawia się drażnić niedźwiedzia, gdyż nie chce nowej zimnej wojny. Uważa, że Rosja jest wciąż Ameryce potrzebna – do pomocy w konflikcie z Iranem, Koreą Północną, w walce z terroryzmem islamskim, itd.
Potwierdza to oświadczenie rzeczniczki Departamentu Stanu, Jen Psaki, która powiedziała, że polityka USA w sprawie broni „nie zmienia się” mimo podpisania przez prezydenta ustawy. Sprzeczność? Nie, raczej zamierzona dyplomatyczna dwuznaczność. Waszyngton wysyła Moskwie sygnał: nie pomagamy Ukrainie tak, jak tego pragnie, ale zawsze możemy to uczynić.
Ale czy zrobi to wrażenie na Putinie? Wątpią w to krytycy Obamy, którzy uważają, że należy ostrzec Rosję, iż jej agresja w Donbasie będzie kosztowna także militarnie. Ich zdaniem, amerykański prezydent okazuje słabość, którą Rosja może wykorzystać.