W roku wyborów parlamentarnych wszystko w polityce nabiera dwuznaczności. Nawet skądinąd zdrowe pomysły. Brytyjska minister spraw wewnętrznych Theresa May zaprezentowała rządowy program walki z islamistycznym ekstremizmem w Zjednoczonym Królestwie.
Opozycyjna Partia Pracy w zasadzie jest na „tak”, lecz już podważa propozycje konserwatystów. – Widzimy wielką lukę między retoryką rządu a rzeczywistością – oświadczyła Yvette Cooper, odpowiedniczka pani May w laburzystowskim gabinecie cieni.
Program May jest rozwinięciem jej wystąpienia z jesieni zeszłego roku na dorocznym zjeździe Partii Konserwatywnej. Kierunek wydaje się właściwy: wypracowanie spójnego planu działania państwa, hamującego radykalizację islamu w Wielkiej Brytanii. Spójnego, czyli koordynującego działanie ministerstw i służb specjalnych, w szczególności MSW i resortu edukacji. Tyle że islamski ekstremizm nie jest niczym nowym, a planów jego zwalczania powstało na Wyspach sporo.
Pani Cooper przypomniała o jednym z nich. Nosi nazwę Prevent. Po co mnożyć programy? Nie lepiej przejrzeć i uaktualnić już istniejące? Od razu też pojawiły się głosy ostrzegające przed nadużyciami. Zaniepokojeni są naturalnie szczególnie zainteresowani polityką rządu w tej dziedzinie brytyjscy działacze muzułmańscy. Jeden z nich, Manzoor Moghal, nie zawahał się powiedzieć, że propozycje May są zbyt radykalne i mogą doprowadzić do powstania państwa policyjnego.
Chłodna analiza nie potwierdza tych obaw. Propozycje May mieszczą się w ramach prawa i nie łamią praw człowieka i mniejszości muzułmańskiej. Stworzenie czarnej listy organizacji i działaczy islamistycznych, konfiskata budynków i pomieszczeń służących udowodnionej działalności ekstremistycznej, zakaz propagandy islamistycznej, kontrola szkół społecznych i policji pod kątem prewencji dżihadyzmu i nielegalnych praktyk religijnych, np. okaleczania genitaliów kobiecych – wszystko to ma sens. Wielka Brytania jest państwem praworządnym, gwarantującym prawa obywatelskie, w tym prawo do uczciwego sądu.
To, że propozycje May zostały zgłoszone u progu wyborów, nie odbiera im znaczenia. Tak samo nie psuje ich w niczym to, że konserwatyści mogą dzięki nim pozyskać grupę wyborców wahających się między partią Camerona a ksenofobiczną partią Farrage’a, secesjonisty z szeregów torysów.
Dla europejskich obserwatorów jest to jednak aspekt mniej ważny. Ich interesuje, czy i jak szybko antyislamistyczna polityka Brytyjczyków osiągnie zakładane cele. Na razie zanosi się na długi marsz, a to zła wiadomość. Cała Europa, nie tylko Wielka Brytania, powinna wypracować spójny i skuteczny plan skoordynowanych działań przeciwko dżihadystom.