MSWiA szykuje projekt rozporządzenia w sprawie regulaminu pobytu w ośrodku dla cudzoziemców, które na starcie może pozbawić cudzoziemcze dzieci szansy na integrację. Do tej pory dzieci rodziców starających się w Polsce np. o status uchodźcy były z automatu objęte obowiązkiem szkolnym – takich dzieci przebywa u nas około tysiąca. Rodzice (czasem latami) czekają na załatwienie spraw administracyjnych, a w tym czasie dziecko, niejako równolegle, jest włączane do systemu polskiej edukacji. Nie traci się czasu, nie jest zawieszone w próżni – może jak najprędzej nadrabiać, uczyć się języka, przebywać z rówieśnikami.
Wiele z tych dzieci niesie ze sobą bagaż, jest po traumie. Powrót do grupy, namiastka normalności – to ważny etap dochodzenia do siebie. Jak przekonują specjaliści, to szkoła daje kapitał kulturowy i pozwala zdobyć kompetencje społeczne potrzebne w nowym miejscu. Chodzić do szkoły to coś więcej, niż czytać elementarz – to stawać się częścią grupy.
Powstaną getta dla cudzoziemców?
Tak działa to na świecie, tak działało do tej pory i u nas. Ale projekt MSWiA zakłada, że ten wypracowany mechanizm zostanie rozmontowany: teraz o tym, gdzie będzie uczyć się cudzoziemcze dziecko, mogłaby decydować sama gmina. A to furtka do pogrążania tych dzieci, które i tak mają bardzo trudny start. „Dziennik Gazeta Prawna”, który nagłośnił sprawę rozporządzenia, pisze wprost: to getta edukacyjne dla cudzoziemców.
MSWiA zapewnia, że nie ingeruje w kwestie oświatowo-szkolne dotyczące tych dzieci, a dzięki nowym przepisom nauczyciele będą mogli pracować na teranie ośrodka dla cudzoziemców, co do tej pory było nie możliwe. Resort twierdzi też, że nie ma na celu wykluczenia tych dzieci z systemu, bo będą mogły nadal uczęszczać do szkoły (jeśli zgodzi się na to gmina).
Pomysłodawcy przekonują, że rozwiązanie wyjdzie na dobre przeciążonym szkołom i „może zminimalizować negatywne nastawienie ze strony lokalnej społeczności”. A ta nie zawsze przychylnie patrzy na przybyszy z Czeczenii, Tadżykistanu czy nawet Ukrainy. Ośrodek w Lininie znajduje się obok Góry Kalwarii – tutejszy burmistrz, Dariusz Zieliński, popiera rozwiązanie, które pozwoli zatrzymać dzieci cudzoziemców za drzwiami do polskiej szkoły. Burmistrz obawia się, że „polskie dzieci znalazłyby się w mniejszości”, a różnorodność religijna i kulturowa prowadziła do konfliktów między rówieśnikami i obniżała poziom edukacji. „Jestem za wielokulturowością, ale takie rozwiązanie pomoże wszystkim. Pamiętajmy, że liczy się także dobro polskich dzieci” – przekonuje na łamach „DGP”.
O dobru dzieci po traumach, dla których najlepszą i najbardziej skuteczną formą pomocy jest integracja w nowym środowisku – cicho.
Czytaj także: Jak sobie radzą w polskich szkołach dzieci imigrantów
Równe i równiejsze
To nic nowego, że cudzoziemcze dzieci trafiają do polskich szkół, nie znając języka. Ale te, które przyjechały tu na placówki, przeprowadziły się z rodzicami z innych państw UE lub są dziećmi repatriantów, nadal będą mogły od podstaw uczyć się polskiego między rówieśnikami, w zwykłych szkołach. Wobec nich nie pada argument, że „obniżają poziom” nieznajomością języka. Według szacunków GUS dzieci obcokrajowców jest w Polsce ok. 17 tys. Ale dzieci tych, którzy starają się u nas o ochronę, mogą być spychane na coraz skromniejszy margines.
Odizolowane od grupy rówieśniczej, odcięte od tutejszego języka i realiów, nie będą miały szansy na pomyślną integrację. Jeśli zostaną skazane na naukę w ośrodkach, za kratami, jaki kapitał społeczny stamtąd wyniosą? Z czym pójdą dalej?
Mamy dobre wzorce
Polskie szkoły nie od dziś mierzą się z sytuacjami, w których do klasy trafia dziecko z innego kraju, niemówiące – lub nie dość dobrze mówiące – po polsku. Często muszą sobie radzić własnym sumptem, polegając na życiowym doświadczeniu i wrażliwości nauczycieli. Czasem sięgają po wzorce sprawdzone w innych krajach. W Europie modele są różne, ale mają wspólny mianownik – jak najszybciej do szkoły, między dzieci. Dorośli załatwiają swoje sprawy proceduralno-administracyjne, ale dzieci nie tracą czasu. Chłoną język, wciągnięte do systemu edukacji, zaczynają iść ścieżką taką samą jak ich rówieśnicy. Ich szanse, drastycznie zmniejszone już na starcie, lekko rosną.
Coraz więcej mamy sukcesów – dzieciaki, które urodziły się poza Polską, odpowiednio prowadzone przez uważnych i kompetentnych dorosłych, stają się częścią grupy. Zresztą od tego roku szkolnego MEN wprowadził szereg udogodnień dla szkół wspierających taką integrację. Możliwa jest organizacja oddziałów przygotowawczych, dodatkowe lekcje polskiego, finansowanie ekstra. Polska szkoła jako całość (nauczyciele, ale też rodzice i uczniowie) sobie radzi.
O ile dać jej przestrzeń i nie przeszkadzać.