Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Szaleniec Trumpa

Peter Navarro – najpotężniejszy ekonomista świata

69-letni Navarro jest emerytowanym profesorem ekonomii z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Irvine. 69-letni Navarro jest emerytowanym profesorem ekonomii z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Irvine. Jonathan Ernst/REUTERS / Forum
Peter Navarro jest najmniej znanym, najpotężniejszym ekonomistą na świecie. Jego moc wynika z bliskości do prezydenta USA i dystansu wobec Chin.
Peter Navarro jest prawdopodobnie najpotężniejszym ekonomistą świata, nie licząc kilku szefów banków centralnych.Chip Somodevilla/Getty Images Peter Navarro jest prawdopodobnie najpotężniejszym ekonomistą świata, nie licząc kilku szefów banków centralnych.

Artykuł w wersji audio

Jest taka scenka rodzajowa w książce Boba Woodwarda „Strach”. Donald Trump siedzi w Gabinecie Owalnym. Wokół niego grupa najbliższych doradców, oczywiście wszyscy stoją uniżenie pochyleni. „Chcę protekcjonizmu, wprowadzamy cła” – domaga się prezydent. W odpowiedzi słyszy, że „się nie da”, że to doprowadziłoby Amerykę do ruiny gospodarczej. „Gdzie jest mój Peter?” – prezydent zdaje się nie słyszeć doradców. „Peter!”. „Ale oczywiście panie prezydencie, że się da – odpowiada mu niski głos zza kadru. – Ma pan rację, musimy dojechać Chińczyków, zanim oni nas dojadą”.

Woodward w komentarzu do tej scenki zwraca uwagę, że w Białym Domu czasów Trumpa nie ma konkretnych pomysłów na politykę. Są konkretni ludzie. Dlatego – zdaniem dziennikarza – analiza, kto jest akurat bliżej ucha prezydenta, może dać odpowiedź, jakie są bieżące priorytety. I co akurat w danym momencie uważa prezydent.

Peter nazywa się Navarro. I jest prawdopodobnie najpotężniejszym ekonomistą świata, nie licząc kilku szefów banków centralnych. Uważa, że Chiny od ćwierćwiecza ograbiają Amerykę, a w wolnych chwilach nałogowo czyta etykietki towarów, czy przypadkiem nie ma tam hasła Made in China. Prezydent Trump nazywa go „ekonomistą wizjonerem”, Chińczycy ponoć uważają go za wariata.

W zeszłym tygodniu do Waszyngtonu przyleciał wicepremier Chin, aby negocjować porozumienie handlowe, które ma zakończyć najgłębszy kryzys w relacjach obu państw co najmniej od czasu Tiananmen. Jak donosił w piątek „Wall Street Journal”, gdyby doszło do porozumienia, Trump i Xi Jinping mogliby je podpisać jeszcze w kwietniu. Jego brak, pisze gazeta, może wywołać otwartą wojnę handlową między dwiema największymi gospodarkami świata, a co za tym idzie – globalny kryzys ekonomiczny. Stąd rosnąca presja na obie strony – to już szósta runda negocjacji od grudnia.

Tym razem celem chińskiego wicepremiera było przekonanie Amerykanów, aby ewentualne porozumienie było jednoznaczne z natychmiastowym wycofaniem amerykańskich taryf celnych, które w zeszłym roku objęły chińskie towary o wartości 250 mld dol. W zamian Chińczycy oferują zdjęcie odwetowych taryf. Amerykanie woleliby jednak własne obniżać stopniowo, aby upewnić się, czy Chińczycy honorują swoją część umowy.

Jeszcze w piątek prezydent Trump mówił, że to będzie „historyczna umowa”, jeśli uda się ją podpisać. W jej ramach Chiny mają się zobowiązać do większych zakupów w USA, aby stopniowo zmniejszać deficyt w handlu między oboma krajami. Pekin miałby również szerzej otworzyć swój rynek na zagraniczne inwestycje i przy tym ograniczyć praktykę wymuszania na inwestorach dzielenia się technologią oraz ograniczyć kradzieże własności intelektualnej.

1.

Głównym sprawcą najnowszego zamieszania jest 69-letni Navarro, emerytowany profesor ekonomii z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Irvine. Doktorat – z usług publicznych, bo przecież nie z handlu – obronił na Harvardzie. I tak się składa, że jest jedynym wykształconym ekonomistą w pobliżu Trumpa.

20 lat temu, jeszcze jako ekonomista liberalny, zalecał wyższe opodatkowanie bogatych i krytykował protekcjonizm gospodarczy. Uważał, że cła krzywdzą konsumentów, a w dłuższej perspektywie prowadzą do wojen celnych i nawet do załamania się globalnej gospodarki.

Jak wynika z jego opublikowanych pamiętników, zawsze chciał być politykiem. Czterokrotnie brał udział w lokalnych wyborach jako… demokrata. Jeszcze w 2008 r. w prawyborach poparł Hillary Clinton, a w komentarzach prasowych apelował o silniejszą walkę z ociepleniem klimatu. Ale samodzielnej kariery politycznej ostatecznie nie zrobił, bo – jak sam przyznaje – ludzie go nie lubią. Potrafi być opryskliwy, podczas spotkań w Białym Domu krzyczy na innych doradców prezydenta.

Chinami zainteresował się dopiero na początku wieku, gdy jako wykładowca zorientował się, że jego zaoczni studenci ekonomii tracą swoją dzienną pracę w wyniku globalizacji. A w szczególności „nieuczciwej” konkurencji z Chin. Nie mówi po mandaryńsku, w Chinach był kilka razy, raczej przelotnie. Napisał jednak trzy książki o Państwie Środka, w których nie przebiera w słowach. W najgłośniejszej, „Death by China” (w wolnym tłumaczeniu: Śmierć przez Chiny), twierdzi, że Państwo Środka „wyrąbało sobie” drogę do prosperity dzięki oszustwom i łamaniu zasad w handlu.

Z przyszłym prezydentem USA poznał się późno. Trump, jeszcze jako kandydat na prezydenta, wyłożył swoje poglądy na relacje z Chinami zięciowi Jaredowi Kushnerowi i poprosił go o mały research – bo może jakiś poważny ekonomista w wyniku wieloletnich badań wpadł już na to, co Trumpowi samo przyszło do głowy. I tak Kushner, przeglądając Amazona, wpadł na książkę Navarro „Death by China”. Zadzwonił do autora i umówił go z doradcami Trumpa.

2.

Dziś, choć Navarro ma przepustkę do Białego Domu, nie ma prawa brać udziału w negocjacjach handlowych, nie jest też członkiem rządu USA. Formalnie sprawuje funkcję gospodarczego asystenta. Ale jego główną funkcją jest przekładanie najdzikszych pomysłów prezydenta na konkrety.

Jest jak sonda – twierdzi dawny znajomy Navarro Gordon Hanson, ekonomista z Uniwersytetu Kalifornijskiego. – Prezydent wypuszcza go do ludzi ze swoimi pomysłami i patrzy, jaka będzie reakcja. Podobną rolę odgrywa główny doradca Trumpa ds. imigracji Stephen Miller, który testował m.in. pomysł strzelania do nielegalnych imigrantów. Obaj są, nie przymierzając, jak cudaczek wyśmiewaczek z książki Julii Duszyńskiej, który schowany za uchem prezydenta szepta mu co chwilę: – Nie słuchaj tych jajogłowych. Rób, co ci dusza podpowiada. Jesteś geniuszem.

Od czasów prezydentury Richarda Nixona aż do nastania Petera Navarro w Waszyngtonie dominował pogląd, że z Chińczykami trzeba jakoś żyć. Że lepiej mieć w nich fałszywego partnera niż otwartego wroga. I trudno odmówić skuteczności takiej strategii: Chiny otworzyły swój rynek na zagraniczne inwestycje i towary, choć pewnie nie tak szeroko, jak chciałby tego amerykański biznes.

Wizja handlu według Trumpa jest zgoła inna: są w niej tylko zwycięzcy (oni) i przegrani (my) oraz jedno proste rozwiązanie tego problemu – groźba wojny handlowej, która sprawi, że oni – czyli Chińczycy – ugną się, przeproszą i oddadzą Amerykanom ich pieniądze, fabryki i miejsca pracy. Navarro nadaje tej wizji pseudonaukowego sznytu.

Stąd najnowsze spięcie z Chinami to zasługa Navarro. Według niego Chiny i ich nieuczciwe praktyki gospodarcze są centralnym problemem świata. Pekin ma prowadzić przeciwko Ameryce wojnę gospodarczą, dopłacając do eksportu chińskich towarów, blokując import w drugą stronę. A w dłuższej perspektywie ta „największa kradzież w historii świata” zagraża bezpieczeństwu Ameryki.

Nawet przeciwnicy Navarro przyznają mu rację w diagnozie. – Przystąpienie Chin do Światowej Organizacji Handlu w 2001 r. uderzyło w amerykański Pas Rdzy znacznie silniej, niż przewidywali to amerykańscy politycy – uważa Arthur Krober, ekonomista i historyk, który dziś doradza firmom inwestującym w Chinach. – Trudno zaprzeczać, że import z Chin był i wciąż jest tani, bo ten kraj do niedawna w ogóle nie przejmował się ochroną środowiska czy warunkami pracy. Chiny, aby zwiększać eksport, wielokrotnie łamały zasady handlu międzynarodowego oraz sztucznie osłabiały swoją walutę.

Ale tu się kończy racja Navarro. Koledzy po fachu określają go jako ekonomistę heterodoksyjnego. W języku dyplomacji zawodowej oznacza to, że nie kłania się on twierdzeniom ekonomii klasycznej. Jest jak Einstein, który swoim e = mc² zakwestionował stary porządek fizyki, przy czym Einstein – wszystko na to wskazuje – w odróżnieniu od Navarro miał jednak rację.

Upraszczając, według Navarro PKB to suma konsumpcji (tego, co wydajemy), inwestycji, wydatków rządu i eksportu netto. Stąd wniosek, że likwidacja deficytu w handlu z Chinami automatycznie zwiększy amerykański PKB. Otóż nie sposób znaleźć ekonomistę, który by się z tym zgodził. Eksport netto to po prostu wartość eksportu minus wartość importu. Ponieważ Stany mają deficyt w handlu, wartość eksportu netto jest ujemna. W 2018 r. ten wskaźnik wyniósł 419 mld dol. Ale jeśli Trumpowi i Navarro jakimś cudem udałoby się wspomniany deficyt zlikwidować (eksport równa się import), nie doda to 419 mld dol. do PKB. Z prostej przyczyny: importu nie wlicza się do PKB, ponieważ mieści się on już w ogólnej konsumpcji. Dlatego właśnie Krober nazywa zatrudnienie Navarro w Białym Domu „atakiem na fundamentalne założenie, że polityka powinna się opierać na faktach i rozumie”.

3.

Wielu ekonomistów jest zdania, że obsesja Trumpa i Navarro na punkcie deficytu w handlu to fundamentalny błąd. Szczególnie w dzisiejszej gospodarce międzynarodowej, gdy przysłowiowe smartfony – zanim trafią do konsumenta – w różnych stadiach wykonania kilkakrotnie przekraczają granice. A to oznacza, że nie sposób „policzyć” taki handel.

Ekonomiści przeważnie są zgodni, że na dłuższą metę ograniczenie importu z Chin zaboli amerykańską gospodarkę. Zmusi Amerykanów do płacenia więcej za towary i usługi. I raczej nie przywróci miejsc pracy w amerykańskich fabrykach, bo za to w dużo większym stopniu odpowiada mechanizacja produkcji. Poza tym według naszych rozmówców Chiny ostatecznie nie dadzą się zastraszyć Trumpowi i Navarro. Gdyby tak się stało, Pekin naraziłby się na kolejne szantaże ze strony Ameryki i innych państw.

Zagrożenie może polegać na czymś innym. Przez ostatnie cztery dekady USA i Chiny wybrały wspólną drogę globalizacji, opartą na wzajemnej przewidywalności. Pekin założył, że Amerykanie nadal będą wspierać wolny handel. Amerykanie – że gospodarcza liberalizacja w Chinach ostatecznie przyniesie polityczną odwilż. Dotychczas Chiny ograniczały swoje geopolityczne ambicje, aby zachować dostęp do zachodnich rynków zbytu. Ale jeśli amerykański protekcjonizm będzie się nasilał, jeśli wizja Navarro będzie nadal realizowana, Chiny mogą zmienić swoją geopolityczną kalkulację.

Pytanie tylko, czy Navarro jest szczery w tym swoim szaleństwie? Czy rzeczywiście uważa, że wyimaginowana pełna suwerenność Ameryki jest ważniejsza niż jej dobrobyt? Gdyby tak było, można by nazwać Navarro Nigelem Farage’em amerykańskiego exitu z globalnej gospodarki. W tym kontekście kilku ekonomistów przywołuje teorię szaleńca – mechanizm negocjacyjny znany jeszcze z czasów Nixona. Jedna ze stron wystawia do rozmów człowieka z pozoru niepoczytalnego. I straszy drugą stronę, że jeśli ta nie zgodzi się na jej umiarkowane żądania, to negocjacje przejmie tenże szaleniec.

Jesienią ubiegłego roku Trump przyznał, że „mój Peter odegra swoją rolę i wtedy odejdzie z Białego Domu”. Może więc pozostaje już tylko czekać na umowę handlową z Chinami.

Polityka 15.2019 (3206) z dnia 09.04.2019; Świat; s. 56
Oryginalny tytuł tekstu: "Szaleniec Trumpa"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Mamy wysyp dorosłych z diagnozami spektrum autyzmu. Co to mówi o nich i o świecie?

Przez ostatnich pięć lat diagnoz autyzmu w Polsce przybyło o 100 proc. Odczucie ulgi z czasem uruchamia się u niemal wszystkich, bo prawie u wszystkich diagnoza jest jak przełącznik z trybu chaosu na wyjaśnienie, porządek. A porządek w spektrum zazwyczaj się ceni.

Joanna Cieśla
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną