Świat

Waży się przyszłość Hongkongu

Ostatnia niedzielna zgromadziła nawet 2 mln osób. Oznaczałoby to, że na protest pofatygował się co czwarty mieszkaniec. Ostatnia niedzielna zgromadziła nawet 2 mln osób. Oznaczałoby to, że na protest pofatygował się co czwarty mieszkaniec. Thomas Peter/Reuters / Forum
Z punktu widzenia władz Chin bunt miasta jest bardzo niekomfortowy i nie powinien być tolerowany. Tyle że chwilowe okiełznanie nie wystarczy, potrzebne jest jakieś trwałe rozwiązanie.

Rozstrzyga się przyszłość Hongkongu. Od końca kwietnia trwają tam uliczne demonstracje, według organizatorów ta niedzielna zgromadziła nawet 2 mln osób. Oznaczałoby to, że na protest pofatygował się co czwarty mieszkaniec. Wcześniej doszło do poważnych starć z policją. Obecnie manifestujący domagają się odejścia szefowej miejskiej administracji i zarzucenia planu reformy przepisów o ekstradycji, które umożliwią wysyłanie obywateli miasta, dysydentów, przedsiębiorców itd. do Chin kontynentalnych i stawiania ich przed sądami podległymi partii komunistycznej.

Szefowa administracji pod ostrzałem

Na razie protestujący są górą. Reformę odłożono, nie wiadomo, kiedy władze zechcą do niej wrócić. Na dodatek z więzienia przed końcem odbywania kary wypuszczono Joshuę Wonga, lidera poprzednich wielkich manifestacji i okupacji miejsc publicznych. Organizowano je w 2014 r. i choć trwały nieprzerwanie przez prawie trzy miesiące, nie udało się przeforsować ich najważniejszego postulatu o wprowadzeniu powszechnego głosowania w wyborach szefa miejskiej administracji, funkcji łączącej kompetencje burmistrza i premiera. Pośredni sposób obsadzania stanowiska sprawia, że proces w pełni kontrolowany jest przez władze w Pekinie.

W centrum protestów znalazła się właśnie szefowa administracji. Carrie Lam najpierw zaproponowała nowelizację. Pretekstem był przypadek Hongkończyka, którego nie można było odesłać na Tajwan, gdzie prawdopodobnie zamordował swoją dziewczynę. Później Lam chyba nie zorientowała się dostatecznie szybko, jak duże zaniepokojenie wywołała. Zbyt długo optowała za drugim czytaniem nowelizacji w lokalnym parlamencie. Protestujących oskarżyła o udział w zorganizowanych zamieszkach, zarzucając im popełnienie przestępstwa.

Dlaczego mieszkańcy Hongkongu protestują?

Frekwencja i emocje biorą się z fundamentalnego braku zaufania obywateli do władz i ich intencji. Hongkończycy uznali, że bez wychodzenia na ulice nie obronią swoich wolności. W minionych latach ograniczano je z różnych stron. Silnie rozbudowano służby policyjne. Próbowano cenzury, porwano m.in. krytycznych wobec komunistów księgarzy i wydawców. Organizatorzy i liderzy manifestacji sprzed pięciu lat nadal ciągani są po sądach, trafiają do aresztów i więzień. Zapadają wyroki kilku-, góra kilkunastomiesięczne, z reguły za naruszenie przepisów porządkowych. Czyli dość łagodne, ale to wciąż Hongkong, a nie właściwe terytorium Chin.

Miasto pozostaje autonomią, jej zasady ustalone są traktatem Wielkiej Brytanii z Chinami, które w 1997 r. przejęły brytyjską kolonię. Los Hongkongu jest przesądzony, zgodnie z umową do 2047 r. powinien cieszyć się szeregiem wolności, nieznanych reszcie obywateli Chińskiej Republiki Ludowej. Jednak władze w Pekinie starają się podporządkować sobie metropolię znacznie szybciej. Proces ten przybrał na intensywności w epoce obecnego chińskiego przywódcy, antydemokratycznego Xi Jinpinga. Samo przesunięcie reformy przepisów o ekstradycji uznano za największe ustępstwo w okresie rządów Xi.

Czytaj także: Czym różni się Hongkong od Chin?

Chiny potrzebują trwałego rozwiązania

Z punktu widzenia partii komunistycznej, programowo zwalczającej wolnomyślicielstwo i siły mogące jej zagrozić, bunt miasta jest bardzo niekomfortowy i nie powinien być tolerowany. Tyle że chwilowe okiełznanie nie wystarczy, potrzebne jest jakieś trwałe rozwiązanie. Na ulice wychodzą najmłodsi, którzy nie pamiętają brytyjskich porządków, manifestacje będą dla nich przeżyciem formacyjnym, polityczną inicjacją, gdzie partia, towarzysz Xi i jego przedstawiciele jednoznacznie uosabiają zło i niesprawiedliwość.

Dotąd było tak, że Chiny, wciąż relatywnie słabsze w porównaniu z Europą czy USA, musiały liczyć się z opinią Zachodu, nie mogły np. wyrzucić umowy z Wielką Brytanią z 1997 r. do kosza. Jednak z roku na rok stają się coraz bardziej asertywne, pretensje o deficyty demokracji czy łamanie praw człowieka nie robią na nich wrażenia. Mogą też – pojawiają się ze strony komunistów takie sugestie – poświęcić Hongkong, a jego wyjątkową pozycję przejęłyby inne metropolie, Shenzhen lub Szanghaj. Przy czym koszt takiej demonstracji potęgi byłby bardzo wysoki. Hongkong to brama na świat i droga, którą wędruje zagraniczny kapitał do Chin. Trudno będzie tę rolę jakiemukolwiek innemu miastu przejąć.

Biorąc pod uwagę nieelastyczność Xi, jakiejś kontry należy się spodziewać, zwłaszcza jeśli protesty będą trwały. Choć reakcja nie musi być natychmiastowa. Najnowsze ustępstwa rządu Xi mogą wyglądać jak defensywa, ale to bardziej sposób na wygospodarowanie czasu, danie protestującym pola do wyszumienia, a sobie przestrzeni do namysłu i zaplanowanie odpowiedzi – kilku kroków naprzód, oznaczających dalsze cierpliwe kiełznanie miasta.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną