Recenzja filmu: „Jeźdźcy sprawiedliwości”, reż. Anders Thomas Jensen
Jensen skleja elementy z wprawą wirtuoza, tworząc film rozrywkowy, zabawny, a przy tym mądry i prawdziwie przejmujący.
Jensen skleja elementy z wprawą wirtuoza, tworząc film rozrywkowy, zabawny, a przy tym mądry i prawdziwie przejmujący.
Czy pamiętamy jeszcze, jak smakuje prawda? Ile jesteśmy gotowi poświęcić, by dać jej świadectwo?
Trudno się dziwić, że ktoś, kto tak jak Zdzisław Najmrodzki grał na nosie milicji i władzom (kilkadziesiąt razy uciekając z więzień i aresztów), stał się ludowym bohaterem schyłkowego PRL-u.
Ten pozbawiony patosu, skomponowany z rozpaczliwych sytuacji obraz robi piorunujące wrażenie.
Co zrobić, gdy państwo młodzi w dniu ślubu odwołają ceremonię? Przecież weselne dania i alkohol nie mogą się zmarnować, zwłaszcza że goście przyjechali z całej Polski, a gra pozorów jest najważniejsza.
Filmowe uniwersum budowane na bazie komiksów wydawnictwa Marvel rozrasta się coraz bardziej.
Andersson szuka pocieszenia, jednocześnie w nie wątpi, a jego minimalistyczny, filmowy poemat to wyjątkowa lekcja egzystencjalnej pokory.
Nowy film Kingi Dębskiej to wyprawa w czasy młodości bohaterów „Moich córek krów”.
Metafizyczny western kulinarny o stracie, bólu, pocieszeniu – trzech filarach życia.
Całość nie ma w sobie głębi i uniwersalności fabuł Sapkowskiego, ale trzeba docenić świeżość wizji.
W horrorze trudno o większą i bardziej banalną kliszę niż nawiedzony dom, a jednak reżyser David Bruckner korzysta z niej całkiem umiejętnie.
Wnioski, do których prowadzi fabuła, są oczywiste i w gruncie rzeczy banalne.
Postaci i wydarzenia są fikcyjne, lecz film inspirowany jest faktami – uprzedzają w napisach początkowych autorzy rosyjskiego „Czarnobyla 1986”, tłumacząc mętnie swoje intencje.
Po relatywnym sukcesie powtórki z legendarnego Woodstocku, zorganizowanej w roku 1994, pięć lat później odświeżono markę festiwalu po raz trzeci. I jak na razie ostatni, co świadczy o tym, że nie skończyło się najlepiej.
Drużyna złożona z obdarzonych nadludzkimi zdolnościami łotrów, socjopatów i zabójców musi uratować świat – w zamian za skrócenie wyroku czy inne więzienne przywileje.
Od horroru zrealizowanego przez Argentynkę Natalię Metę nie należy oczekiwać scen mrożących krew w żyłach.
Wielbiciele stylu Kolskiego odnajdą tu echa „Jasminum” czy „Serca, serduszka”.
Młodsza publiczność, spragniona widowiska, w którym dzieje się dużo i szybko, ma szansę na dobrą zabawę.
Trwający godzinę dokument sprawia wrażenie ledwie szkicu do portretu.
Cierpienie i ból związany z treningami, stres przed walką, lęk przed porażką, oddalenie od bliskich.