Recenzja spektaklu: „Chłopi”, reż. Krzysztof Garbaczewski
Ogląda się ten sceniczny miszmasz, niekiedy rysowany zbyt grubą kreską i wywołujący rechot na widowni, z niemal niesłabnącym zainteresowaniem i przyjemnością.
Ogląda się ten sceniczny miszmasz, niekiedy rysowany zbyt grubą kreską i wywołujący rechot na widowni, z niemal niesłabnącym zainteresowaniem i przyjemnością.
Błyskotliwy, utrzymany w farsowo-dramatycznym tonie obraz współczesnych związków, opartych na kłamstwach i sekretach.
Twórcy z wyczuciem prowadzą wątek żałoby, bez infantylizmu i dydaktyzmu.
Fabularne i abstrakcyjne, klasyczne i hiphopowe, kameralne i widowiskowe, przygodowe i refleksyjne – 14 różnorodnych spektakli złoży się na taneczne biennale w Łodzi.
Spójnie, z dużą dozą autorefleksji, a nawet autoparodii, ale niestety niestrawnie.
Bełkotliwemu tekstowi towarzyszą miniscenki utrzymane w pretensjonalnym, baśniowo-sennym klimacie i takież aktorstwo.
Łódzki spektakl ma formę widowiska tanecznego.
Główny temat z trudem przebija się przez dziesiątki scenek rodzajowych, często kompletnie zbędnych.
Libretto tej jednej z bardziej lubianych oper Rossiniego jest dość zagmatwane w stylu commedii dell’arte.
Po raz pierwszy od wielu lat w programie WST, jednego z najważniejszych przeglądów teatralnych wydarzeń minionego roku, zabrakło spektaklu z Teatru Polskiego we Wrocławiu.
Pory, selery, buraki czy kapusta w kontekście wielkich słów o narodzie i artyście działają naprawdę odświeżająco.
Mumio w formie!
Perełki toną w morzu nudy, gubią się w przestojach akcji i minutach trawionych na bezładnej bieganinie bohaterów.
Przed oczami widzów pojawiają się szybko zmieniające się obrazy, różne formy tańca i popisy akrobatyczne.
Spektakl prowokuje widownię do zadania sobie paru niewygodnych pytań.
Twórcy stawiają dobre pytania – jak zepchnąć świat z równi pochyłej, po jakiej się zsuwa – ale ich odpowiedzi są pretensjonalne.
Zamiast przerażać, usypia.
Utwory trwają po około 60 minut i w żadnym wypadku nie jest to stracony czas.
Polifoniczny, wielowątkowy portret Berlina czasów rodzącego się nazizmu był już filmowany w 1931 r.
Oglądamy ewolucję autora książki o Kuroniu, który pod wpływem bohatera porzuca negatywny obraz rodaków i zaczyna wierzyć w dialog, szansę budowania mostów i kompromisu.