Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Sport i polityka

Pora wyciągnąć wnioski z polskiej hucpy wokół mundialu

Sport był zawsze blisko polityki. Sport był zawsze blisko polityki. MSZ
Masowa natura sportu sprawia, że ekscytacja nim jest wprawdzie niezwykle intensywna, ale okazjonalna i trwa krótko.

Miał być bezpośredni sukces sportowy i pośredni polityczny, a może nawet odwrotnie. Wszędzie królowały barwy narodowe. Tuż przed pierwszym mundialowym spotkaniem z Senegalem złotousty p. Szpakowski zapewniał, że 40 mln polskich serc bije w biało-czerwonym rytmie. Scenografia w TVP ociekała tą kolorystyką, np. zwiastun audycji o zmaganiach piłkarzy grał husarza z wielkim orłem na piersi i reklamy z wizerunkami piłkarzy. Nie kwestionując szczerego zainteresowania p. Dudy i jego małżonki występami polskiej jedenastki, medialna popularyzacja ich udziału we wspólnym kibicowaniu wyglądała na wyreżyserowany spektakl pro politico bono.

Andrzej Duda kibicuje i wszystko jest „narodowe”

Pan Duda oglądał pierwsze spotkanie z małżonką (oboje ubrani stosownie do okoliczności) i ludem w strefie kibica (Stadion Narodowy w Warszawie), mecz z Kolumbią – na pokładzie ORP Generał Kazimierz Pułaski wśród marynarskiej braci. Nie miał za tęgiej miny po tym drugim, ale oświadczył: „Przestrzegam trzech zasad: 1) obiecałem naszym, że będę z nimi – więc nie krytykuję, 2) cieszę się z sukcesów i chwalę – ale jeśli jest za co, 3) nigdy nie załamuję rąk, wyciągam wnioski, bo jutro też jest dzień i trzeba iść do przodu. Biało-czerwoni, stało się. Trudno. Głowa do góry!”.

Para prezydencka podziwiała spotkanie z Japonią w Rydze. O ile mi wiadomo, p. Duda nie skomentował tego zwycięstwa. Wracając do generaliów, propagandowa otoczka piłkarskich mistrzostw świata była fragmentem szerszej kampanii, trwającej jakiś czas, obejmującej np. samoloty pomalowane na biało-czerwono z konturem granic państwa w tle czy przemianowywanie nazw rozmaitych instytucji tak, aby występował w nich przymiotnik „narodowy” w odpowiednich wariacjach gramatycznych.

Czytaj także: Dlaczego futbol wywołuje patriotyczne wzmożenie?

Sport i polityka są sobie bliskie od wieków

Sport był zawsze blisko polityki. W VI w. p.n.e. miała miejsce wojna między Pisą a Elidą, dwoma miastami greckimi, o priorytet w organizacji pierwszej olimpiady. 25 wieków później (dokładnie w 1969 r.) Salwador i Honduras walczyły w tzw. wojnie futbolowej. Inne znane fakty to m.in. polityczne aspekty igrzysk w Berlinie (1936 r.), atak komandosów palestyńskich na ekipę izraelską w trakcie olimpiady w Monachium w 1972 r., demonstracyjne zachowanie się czarnoskórych (także amerykańskich) sportowców w Meksyku (1968 r.) i Montrealu (1976 r.), bojkot olimpiady w Moskwie w 1980 r. przez wiele państw zachodnich i podobny rewanż krajów bloku radzieckiego (z wyjątkiem Rumunii) w związku z olimpiadą w Los Angeles w 1984 r., a ostatnio odwołanie towarzyskiego meczu piłkarskiego Izrael–Argentyna z powodu stanowiska organizacji palestyńskich.

Komentatorzy telewizyjni igrzysk w 1980 r. wprawdzie nie używali tak kwiecistego języka jak p. Szpakowski (obowiązywał wtedy bardziej internacjonalistyczny żargon), ale namolnie podkreślali sportowe dokonania, nie tylko rodzime. Pamiętam, jak jeden z nich entuzjazmował się, że został pobity młodzieżowy rekord świata w jakimś biegu: „Wysoki, bardzo wysoki poziom zawodów lekkoatletycznych w Moskwie”.

Piłka nożna elementem kultury masowej

Baron de Coubertin, twórca nowożytnej idei olimpijskiej, starał się, aby olimpiady były wolne od akcentów politycznych. Stało się inaczej. Sport wyczynowy szybko stał się istotnym elementem kultury masowej ze wszystkimi tego konsekwencjami. Nic dziwnego, że sukces sportowy jest odbierany jako narodowe zwycięstwo, a sportowa porażka uważana za swoisty dramat lub przynajmniej nieszczęście. Na tym tle kształtuje się stosunek do występów sportowych.

W 1971 r. Polska uczestniczyła w eliminacjach piłkarskich mistrzostw Europy. Rywalizowała z Republiką Federalną Niemiec. Przed meczem w Warszawie reprezentanci składali uroczystą przysięgę, a całe wydarzenie traktowano jak sprawę honoru. Przegraliśmy 1:3. Porażka nie była zaskoczeniem, ale niewykluczone, że nadmiernie patriotyczna atmosfera nie wpłynęła zbyt korzystnie na sportową kondycję reprezentantów. Było widać wyraźnie, że politycy chcą przekuć ewentualne zwycięstwo w sukces w dziedzinie stosunków polsko-niemieckich, zawsze napiętych. Od igrzysk w Atlancie w 1996 r. (o ile nie wcześniej) przyjęło się, że medaliści (nie tylko olimpijscy) owijają się w narodowe flagi i np. odbywają honorowe rundy po bieżni. W trakcie obecnego mundialu niektórzy piłkarze szwajcarscy wykonywali aluzyjne gesty polityczne pod adresem Serbów (zostali za to ukarani). A jeden z memów po klapie reprezentacji Polski głosił: „Jak mamy grać, skoro w Polsce łamana jest konstytucja?”.

Polska na mundialu, czyli spektakl

W świetle faktów wyżej wzmiankowanych nie zaskakuje, że politycy, także ci z najwyższej półki, interesują się sportem i publicznie kibicują „swoim” sportowcom. Bywa, że niektórzy starają się budować swą popularność przez pokazywanie się na prestiżowych imprezach sportowych. Nie jestem socjologiem sportu, więc nie mogę generalizować. Pierwszą cześć obecnego mundialu spędziłem we Francji. Zainteresowanie tą imprezą było oczywiście olbrzymie. Narodowe barwy francuskie wszędzie obecne, samochody nimi przystrojone, publiczne manifestowanie zadowolenia po sukcesach reprezentacji czy reklamy z wizerunkami piłkarzy – te zjawiska były (i nadal są) codziennością.

A jednak nie zauważyłem, aby p. Macron lub inny czołowy polityk znad Sekwany był pokazywany w tamtejszej telewizji, jak oglądał mecz w strefie kibica. Nie dziwię się, że np. prezydent Senegalu i król Hiszpanii byli na trybunach na meczach swoich reprezentacji, ale nie wyglądało na to, że zabiegali o polityczny poklask u swych rodaków. Oczekiwania na sukces w Rosji były wielkie nad Wisłą i Odrą i one sprawiły, że przygotowano wspomniany na początku spektakl z udziałem prezydenckiej pary. Pan Duda nie pojechał do Moskwy na mecze Polaków. Sugerowano nawet, że to protest przeciwko polityce p. Putina, ale trzeba przyjąć, że chodziło raczej o demonstrowanie symbiozy z rodzimym suwerenem. Cóż, wyszło, jak wyszło, dostaliśmy, by użyć frazy z „Przygód dobrego wojaka Szwejka”, przesławne lanie, co gwałtownie ostudziło wzrastającą narodową egzaltację. Pan Kurski (Jacek) robi dobrą minę do złej gry i próbował epatować sukcesem w postaci wielkiej oglądalności. Rzeczywiście (i ironicznie), teatr to był ogromny, skoro tylko w TVP można było popatrzeć na popisy naszych futbolistów.

Czytaj także: Na boisku trzeba ruszyć głową

Politycy i prawicowi publicyści o mistrzostwach świata

Niektórzy politycy i dziennikarze nie mogli powstrzymać się od rozmaitych aluzji z polityką w tle. Pani Pawłowicz zauważyła (w sprawie spotkania Niemcy–Szwecja): „To sędziowanie w piłce nożnej też nie zawsze jest uczciwe. Przecież cały świat widział, co Niemiec zrobił. Cały świat... Czy sędzia w tym czasie patrzył »na bok«? Mógł wobec protestów sprawdzić na filmie, ale nie chciał wiedzieć, jak było... Skąd to znamy?”. Pani Pawłowicz sugeruje, że sędzia Marciniak był stronniczy z powodów, które znamy – oczywiście działania na rzecz niemieckiej racji stanu. Nawiasem mówiąc, ta zacna matrona ujawniła wyjątkową znajomość zasad turnieju piłkarskiego, sugerując: „Jeśli nie ma już żadnych szans na dalszy awans, to jaki jest sens, by zostawać na mundialu dłużej? Obowiązku chyba nie ma. Mecz z Japonią ma być »walką o honor«? Jaki, czyj »honor«? Honor to byłby szybki powrót, jakieś wspólne »przepraszam« i zwrot kosztów”.

Pan Biedroń (prawicowy dziennikarz i jako taki gender ma, jak należy – uwaga związana z możliwością pomylenia nosicieli tego samego nazwiska) konstatuje: „Centrum Warszawy. Syci i zadowoleni Polacy, z zaciśniętymi pięściami, kibicują Niemcom. W Warszawie, gdzie kilka metrów dalej Niemcy mordowali rannych powstańców. Ja wiem, że to inne czasy, że turniej, piłka i emocje. Tego jednak zrozumieć nie mogę. Nie oceniam. Stwierdzam...”. Zawiła struktura składniowa tej tyrady sugeruje, że p. Biedroń nie może zrozumieć tego, co wie. W sumie to fajnie, że tylko stwierdza (ale za to odkrywczo), a nie ocenia.

Pan Ziemkiewicz (który w moim rankingu osobliwości w ramach gatunku ludzkiego konkuruje z p. nie byle Jakim o miejsce na pudle, może nawet na najwyższym stopniu) bardzo zręcznie wypowiedział się tuż przed meczem Polski z Senegalem: „Mam trochę czarnej pasty kiwi. Mogę odsprzedać zwolennikom totalnej, bo, zdaje się, będzie im dziś wieczorem potrzebna do kibicowania”. Urocze, nieprawdaż?

Dostroiła się do niego pewna internautka, skądinąd bardzo pobożna: „Mnie tylko jest przykro, że nasi dali się stłamsić gladiatorom, którzy wyglądem przypominali tych, których na pontonach zwożą do Europy organizacje pozarządowe. Sędzia też był dopasowany do obecnych trendów multi-kulti”. Inna podobna dama oburzyła się, że „ciapate” w ogóle zostały dopuszczone do mundialu. Skoro już padło nazwisko p. (nie byle) Jakiego, przypomnę jego wyjątkowo elegancki wpis o smutku p. Tuska z powodu przegranej „naszych”, tj. Niemców (patrz: mój felieton). Aż dziw, że p. Tusk nie skorzystał ze swoich politycznych znajomości, aby pomóc drużynie niemieckiej w mundialowych eliminacjach.

„Winni Niemcy i ciapaci”

Narodowa tromtadracja telewizyjna z okazji mundialu była raczej zabawna. Masowa natura sportu sprawia, że ekscytacja nim jest wprawdzie niezwykle intensywna, ale okazjonalna i trwa krótko. Teraz mecze w Rosji interesują tylko ekspertów i szczególnie zainteresowanych kibiców. Natomiast wypowiedzi pp. Pawłowicz, Biedronia, Jakiego, Ziemkiewicza i trudnej do oszacowania armii bardzo wielu anonimowych internautów wskazują na stabilny model narodowo-patriotycznego zaangażowania. I jak zwykle winni są Niemcy i ciapaci. W internecie nie brakło też wątku żydowskiego, bo jakżeby inaczej. Dama od ciapatych zauważyła, że brak Izraela w finałach w Rosji na pewno zostanie wytłumaczony jako przejaw antysemityzmu.

Przy okazji przypomniałem sobie, jak pewien młodzieżowy działacz polityczny tłumaczył mi w 1968 r., że Szewińska zgubiła pałeczkę w sztafecie 4x100 m dlatego, że jest Żydówką i chciała zaszkodzić Polsce w zemście za wydarzenia marcowe. Nie brakuje też opinii o układach, np. pp. Bońka i Nawałki, o wiadomym salonowym podłożu III RP. Tych i podobnych konstatacji jakoś nie zmienia fakt, że z mundialem pożegnały się m.in. Argentyna, Hiszpania i Niemcy, a Izrael nie zakwalifikował się, ponieważ przegrał rywalizację w eliminacjach do finałów w Rosji. Odpadnięcie sąsiadów z Zachodu jest szczególnie bolesne dla prawdziwych Polaków, gdyż falsyfikuje opinię, że mają fory, i na dodatek nie sprzyja „wyjaśnianiu” narodowości p. Tuska z uwagi na „dziadka z Wermachtu”.

Stan sportu a stan państwa

Panu Dudzie przypomniano takie oto stwierdzenie (z 2013 r.): „Stan polskiego sportu, zwłaszcza gier zespołowych, jest smutnym odzwierciedleniem stanu polskiego państwa”. Zważywszy na sukcesy sportowe w czasach PRL (na pewno większe niż obecnie) czy rezultaty sportowców NRD i ZSRR, opinia p. Dudy nie jest fortunna.

Nie wątpię, że przesławne lanie z 2018 r., degradacja hokeistów do niższej dywizji, brak sukcesów piłkarzy i piłkarek ręcznych, takoż koszykarzy i koszykarek czy obniżenie lotów siatkarzy i siatkarek (byli mistrzami świata w 2014 r.) zostaną uznane za spadek po poprzednich rządach (z wyjątkiem lat 2005–07), a dokładniej za winę Tuska. Niech i tak będzie. Ciekawe, co p. Duda powiedziałby o stwierdzeniu, że spotkanie Polski z Japonią, uznane za skandaliczną ustawkę ze strony obu reprezentacji, jest smutnym odzwierciedleniem stanu obecnej prezydentury. Propagandowe trajlowanie polityków ma jednak dwa końce. I to jest może najciekawsza lekcja z rodzimej propagandowej hucpy wokół mundialu w Rosji.

Reklama
Reklama