Kraj

Migawki z życia codziennego obecnej Polski

Barbara Borys-Damięcka Barbara Borys-Damięcka Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Jak to będzie w kraju nad Odrą i Wisłą, jeśli tzw. dobra zmiana dalej będzie zbawiać Polskę, pędząc szlakiem symbolicznie iluminowanym przez program „Jedziemy”?

Oto zdarzenie z jednej ze szkół w województwie małopolskim. Zdarzyło się, że proboszcz w Bystrej koło Gorlic i równocześnie katecheta w miejscowej szkole podstawowej uderzył dziecko dziennikiem w głowę. Pan Juszczęć, dyrektor rzeczonej placówki, o sprawie powiadomił Kurię Diecezjalną w Tarnowie oraz przekazał na piśmie informację o swoich krokach do nowosądeckiej delegatury Kuratora Oświaty (zapowiedział odsunięcie tego księdza od lekcji religii). Skierował również zawiadomienie do Małopolskiego Kuratora Oświaty. Wyjaśnił „Mamy do czynienia z trudnym tematem. Zadaniem dyrektora jest dbanie o dobro dzieci, bo ono jest najważniejsze. Dlatego zgodnie z prawem i moimi obowiązkami podjąłem kroki dotyczące zapewnienia bezpieczeństwa uczniom”.

Ale co może pan Polak, prymas Polski, co może pani Nowak, małopolska kurator?

Faktycznie, problem jest trudny, ale tylko chyba z uwagi na zawód sprawcy. Gdyby dziecko nie zostało uderzone przez księdza, ale przez nauczyciela, by tak rzec: cywilnego, sprawa byłaby łatwa. Taki sprawca byłby zapewne usunięty z zawodu, a rzecz od razu skierowana do prokuratury. Co można przewidzieć w tej sprawie?

Pani Nowak, kurator małopolska, już wsławiła się poszukiwaniem Belzebuba (w osobie jednego z amerykańskich filozofów) nawiedzającego Uniwersytet Jagielloński i niewykluczone, że ponieważ szuka dalej, nie będzie miała czasu na zajęcie się proboszczem z Bystrej. Ma zresztą inne wyjścia, np. może uznać, że szatan wstąpił w dziecko i proboszcz musiał diabła poskromić (to zgadzałoby się z opinią p. Terlikowskiego, że księża mają obowiązek obrony wiary, nawet poprzez korzystanie z siły fizycznej – sprawa nastolatka, który wypluł hostię i schował ją do kieszeni), albo też uznać, że to sprawa Kurii Metropolitarnej, a nie służby cywilnej. Władza duchowna zaś pewnie uzna, że zachowanie księdza, jako że należące do sfery świeckiej, nie podlega prawu kanonicznemu. I tak rzecz będzie wędrowała tam i z powrotem, aż ulegnie przedawnieniu. Podział kompetencji jest niezwykle ważny w kk przynajmniej w pewnych sprawach. Pan Polak, prymas Polski jest nader poruszony zeznaniami prostych księży w sprawie p. Głódzia, ale co on może, skoro sprawa jest w gestii Kurii Rzymskiej. Skoro Roma (Rzym) magis (jeszcze) non locuta (nie wypowiedziała się) causa (sprawa) finita (zakończona).

Modlitwa na geografii

W innym miejscu dziatwa szkolna spotkała się z misjonarzem i wspólnie dokonała modłów. Spotkanie to odbyło się w ramach podstawy programowej z geografii. Była mapa polityczna świata i opowieści o Madagaskarze. Fakt, mógł to być misjonarz, który akurat pracował na tejże wyspie, więc miał o czym opowiadać w ramach podstawy programowej z geografii. Dyrektorka wyjaśniła także sprawę modlitwy. Otóż okazało się, że spotkanie było także instrumentem realizacji programu wychowawczo-profilaktycznego szkoły w ramach uwrażliwiania na potrzeby innych oraz szerzenia potrzeby wolontariatu. Nikt nikogo do modlitwy nie zmuszał i nie miała ona charakteru modlitwy zbiorowej. Oto wyjaśnienie dyrektorki: „Nikt nie musi wykonywać znaku krzyża. Absolutnie. Nikt nie zmuszał tych dzieci do udziału. Dziecko, które jest świadkiem Jehowy, czy dziecko, które jest innej wiary, musi to zgłosić nauczycielowi. I zapewniam, że te dzieci nie wykonują pod presją grupy znaku krzyża”.

Pani dyrektorka zapomniała, że Konstytucja RP zabrania przymuszania do składania deklaracji światopoglądowych. Wychodzi na to, że dzieci modliły się osobno, aczkolwiek razem. Socjologowie dobrze wiedzą, jak wygląda w praktyce oficjalnie deklarowany brak przymusu zbiorowego, ale p. dyrektorka wie lepiej i zapewnia wedle wymagań tzw. dobrej zmiany.

Jędraszewski i płeć Boga. Tylko jaka?

Nie wiem, czy p. Piontkowski słyszał o spotkaniu z misjonarzem. Przypuszczam, że uznałby je za nowatorską metodę realizowania podstawy programowej z geografii, przecież otwartego na indywidualne inicjatywy szkół. Ale co wtedy, gdyby ktoś chciał zorganizować spotkanie z kimś z LGBT w ramach podstawy programowej dla przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie? Niewykluczone, a raczej pewne, że władze oświatowe uznałyby to za niedopuszczalne. Można by w takiej sytuacji skorzystać z całkiem ostatnich wskazówek p. Jędraszewskiego: „Ideologia LGBT jest zaprzeczeniem tej wizji, jaką miał Pan Bóg, stwarzając człowieka na swój obraz i swoje podobieństwo. […]. Stwarzając człowieka jako kobietę i mężczyznę, Pan Bóg zawarł bardzo konkretny plan, kim każdy z nas jest, w swojej strukturze, także biologicznej i jak ma swoje człowieczeństwo realizować. Natomiast wszystko to, co temu zaprzecza, jest na pewno czymś, co uderza w zamysł Boży”.

Z powyższej enuncjacji dość jasno wynika, że Pan Bóg ma płeć, skoro stworzył człowieka na swoje podobieństwo, a LGBT jest tego zaprzeczeniem. Ale i tutaj sprawa jest zagadkowa, bo Bóg, jak się okazuje, stworzył człowieka jako kobietę i mężczyznę, a więc trudno rozstrzygnąć, jaka jest Boża płeć. Jakby nie było z płciowością Boga (teologowie to na pewno wyjaśnią, o ile już tego nie uczynili), spotkanie z przedstawicielem LGBT mogłoby nasunąć złe pytania i spustoszyć świadomość.

Czytaj także: Abp Jędraszewski nie rozumie, że słowa nie są bezkarne

Konsultacje u Orbána w sprawie Rejtana

Pan Panek, autor dzieła „Wiedza o kulturze. Podręcznik dla szkół ponadgimnazjalnych” napisanego w duchu tzw. dobrej zmiany, informuje: „Musimy obronić naszą kulturę, obronić siebie samych. Od lat już obserwujemy świadomie prowadzoną ofensywę kulturową (zwłaszcza w mediach i szkolnictwie), która ma wysadzić w powietrze naszą tradycję narodową oraz całą tysiącletnią cywilizację europejską opartą na chrześcijaństwie. Ostatnio używana jest do tego niszczenia postmarksistowska i pokomunistyczna ideologia »gender«, która stanowi największe zagrożenie dla cywilizacji XXI wieku. »Gender« wydaje się dla Europy zagrożeniem dużo większym nawet od terroryzmu islamskiego”.

Czytaj także: Kolorowe zarazy i purpurowe napomnienia

A p. Zieliński, ksiądz i redaktor pisma „Idziemy”, receptę ma prostą: „Rozmawiałem ostatnio z paroma ludźmi będącymi blisko władzy i pytałem, dlaczego w Polsce nie ma takiego bezpośredniego przeciwstawiania się grożącej nam ideologii. Chociażby deklaracja wicepremiera Gowina w sprawie rzucania się Rejtanem w obronie ideologii gender na uniwersytetach brzmi jak jakaś pułapka położona przed tym rządem” – wyjaśnia duchowny. „Może pójdziemy na krótkie konsultacje chociażby do Viktora Orbána i zobaczymy, jak mu się udało, że on jednak chociażby te ekspansje George’a Sorosa u siebie na Węgrzech ograniczył”. Nie wiem, jak zareaguje na to p. Gowin, ale niewykluczone, że zgodzi się, aczkolwiek nie będzie się cieszył.

Antoni Macierewicz, czyli racja stanu niepodległej Rzeczypospolitej

Aby nie być jednostronnym, przytoczę zdarzenie całkowicie świeckie. Jak wiadomo, p. Macierewicz został wyznaczony przez p. Dudę na marszałka seniora nowo wybranego Sejmu. Decyzja ta jest różnie komentowana, zarówno pozytywnie, jak i negatywnie.

Pierwsza postawa jest np. reprezentowana przez p. Jakimowicza, aktora. Lubi on grać w TVP Info, np. w spektaklach reżyserowanych przez p. Rachonia. Jeden z nich odbył się 6 listopada w ramach serialu „Jedziemy”. Pan Jakimowicz już miał pojechać, ale zoczywszy p. Macierewicza, akurat wychodzącego ze studia, zerwał się ze swojego miejsca i pobiegł do niego wołając, „Reżyserka mnie znienawidzi. Ja mam 50 lat. Dziękuję za tych 50 lat walki o niepodległość. Dziękuję za kraj, w którym żyję, w imieniu moich dzieci, Polaków. Jestem dumny i zaszczycony”.

Podobną opinię, aczkolwiek bardziej rozbudowaną, wyraził dr Bukowski, mój ulubiony filozof. Jak przystało na myśliciela politycznego, swoją opinię zarysował w szerokim kontekście najnowszych dziejów Polski. Oto, co orzekł dr Bukowski: „Jeżeli komukolwiek nie podoba się decyzja […], aby marszałkiem seniorem rozpoczynającej się właśnie kadencji Sejmu był Antoni Macierewicz, to znaczy, że ten ktoś sprzeciwia się racji stanu niepodległej Rzeczypospolitej. Macierewicz jest osobą o niepodważalnych zasługach dla Polski. W czasach, w których wielu obecnych parlamentarzystów ze wszystkich ugrupowań wiernie służyło Sowietom, on konsekwentnie podejmował – z narażeniem życia – trud walki o to, aby zrzucić komunistyczne jarzmo niewoli. Jest człowiekiem znakomicie symbolizującym niezgodę na dominację obcego mocarstwa nad Polską i dlatego funkcja marszałka seniora należy mu się jak nikomu innemu”.

Czytaj także: Marszałek Macierewicz na dzień dobry dzieli Polaków

Opinie p. Jakimowicza i p. Bukowskiego mają posmak kabaretowy, ale w gruncie rzeczy są tragikomiczne. Nikt nie odbiera p. Macierewiczowi zasług, aczkolwiek wyróżnianie jednej osoby, której należy się wdzięczność za to, co zrobiła, można by uznać za dziwaczne, gdyby nie służyło jednostronnej retoryce politycznej. Pan Janas, kolega p. Macierewicza z czasów opozycji w PRL, zauważył, że doceniając zasługi p. Macierewicza z przeszłości, trzeba też brać pod uwagę to, co było potem, a jest dyskusyjne.

Rozpędził się proboszcz na ambonie i Milewski, biskup płocki, też

Pan Milewski, biskup płocki, został zapytany, co myśli o czynnym zaangażowaniu księży w kampanie polityczne. Odpowiedział, zgodnie ze zdrową nauką społeczną, że duchowni nie angażują się w politykę i nie są stronnikami politycznymi. I dalej: „Wiem tylko o jednym przypadku, że rozpędził się proboszcz na ambonie u mnie w diecezji i to się skończyło dla niego źle, bo potem sprayem na kościele namalowano nieprzyjemne hasła”. Jestem wstrząśnięty martyrologią, na szczęście rzadką, jaka spotkała wspomnianego rozpędzonego proboszcza.

Pan Milewski wskazał również, że homoseksualizm i pedofilia „to są rzeczywistości w jakiś sposób powiązane […] Oczywiście tu nie ma przełożenia takiego zero-jedynkowego, ale one są powiązane”. Precyzja p. Milewskiego jest wręcz porażająca. Wprawdzie nie przypuszczam, aby biskup katolicki podzielał marksistowską naukę o wszechzwiązku zjawisk, ale jest jej chyba bliski.

Pedofile i homoseksualiści w Kościele jak agenci SB. Mała liczba, duży procent

W Kk narasta propaganda, że wśród duchownych nie ma w zasadzie pedofilii, jest natomiast homoseksualizm. Pionierem w takim ujęciu sprawy okazał się p. Legutko, profesor, filozof i eurodeputowany. Ale wszystko wyjaśnił autorytatywnie nie kto inny, ale p. Jędraszewski. W ogólności ten uczony filozof i teolog stwierdza, że liczba księży, którzy dopuszczają się molestowania seksualnego nieletnich, jest bardzo mała, relatywnie do całego społeczeństwa. I temat rozwija tak: „Okazuje się, że ilość tych naprawdę bardzo złych zdarzeń sięga zaledwie kilku procent, jeśli chodzi o księży, trzeba na to spojrzeć zatem bardzo obiektywnie. Robi się z Kościoła, a właściwie z duchownych, osoby, które są jedynie odpowiedzialne za ten odrażający proceder, tymczasem w skali, jeśli chodzi o Kościół, jest to bardzo mała liczba osób winnych, duchownych winnych pedofilii, jest natomiast na pewno problem społeczny, dużo bardziej szeroki, o którym trzeba mówić i w imię pewnej sprawiedliwości społecznej wołać o ochronę wszystkich dzieci zagrożonych pedofilią”. Święta racja. Zważywszy, że duchownych diecezjalnych (o nich głównie chodzi) jest w Polsce blisko 25 tys., a dorosłych Polaków jakieś 22 mln, to liczba przypadków pedofilii w pierwszej grupie jest nieporównanie mniejsza niż w drugiej. Problem jednak w tym, jak to przedstawia się procentowo, czego władze kościelne nie chcą ujawnić.

Nihil novi, ponieważ podobnie traktuje się duchownych w PRL zwerbowanych przez Służbę Bezpieczeństwa. O ile wśród świeckich było to 4–5%, o tyle wśród duchownych co najmniej dwa razy tyle, ale ilościowo agentów SB było w Kk mniej niż w całym społeczeństwie. Teraz jasne, dlaczego Kościół katolicki nie chciał lustracji w swoich szeregach. W obu przypadkach mamy do czynienia z analogiczną manipulacją danych, przykrytą bajdurzeniem o jakimś związku, który – jakże to mądre – nie przekłada się zero-jedynkowo.

Potęga smaku Glińskiego i Bukowskiego

I na koniec znowu coś z życia świeckiego. Pan Gliński (Piotr), niedoszły premier techniczny i doszły zarządca dobrami kultury dziedzictwa narodowego, skomentował fakt wyznaczenia p. Borys-Damięckiej marszałkiem seniorem Senatu. Pan Gliński skontrastował ją z p. Macierewiczem. Jak łatwo się domyślić, opinia p. Glińskiego o tym drugim jest podobna do ocen wyrażonych przez p. Jakimowicza i dr. Bukowskiego, natomiast inaczej ma się sprawa z p. Borys-Damięcką.

Oto szczegóły: „To zadziwiające i znak czasów, że kontrowersje budzi ktoś, kto jest ikoną polskiej opozycji antykomunistycznej. Człowiek o krystalicznym życiorysie, bohater czasów komunistycznych. Natomiast do porządku dziennego przechodzimy nad kandydaturą osoby, która całą swoją karierę zawodową robiła w komunistycznej telewizji”.

Pani Borys-Damięcka rzeczywiście była związana z TVP w PRL (to nieco precyzyjniejsze określenie niż „komunistyczna telewizja”), ale p. Gliński nieco zapędził się z ową „całą karierą”, ponieważ p. Borys-Damięcka pracowała w TVP także w latach 1989–1993, a potem kierowała Teatrem Syrena w Warszawie. Jeśli rzecz dotyczy jej pracy przed 1989 r., zajmowała się Teatrem Telewizji – wyreżyserowała 200 spektakli dla tej największej sceny teatralnej, niezwykle cenionej przez miliony telewidzów, być może również w tym i p. Glińskiego.

Mógłbym powiedzieć, że obecny szafarz kultury i dziedzictwa narodowego rozpoczął swą karierę w komunistycznej Polskiej Akademii Nauk i kontynuował ją w tej instytucji przez 11 lat. Ale nie powiem, ponieważ byłby to obrzydliwy żargon, aczkolwiek charakterystyczny dla propagandy tzw. dobrej zmiany. Z drugiej strony, obserwując poczynania p. Glińskiego w roli ministra, od razu nasuwa się analogia z tym, co czynili partyjni politrucy od kultury z czasów przed 1989 r. – p. Borys-Damięckiej nie było wśród nich.

Czytaj także: PiS nie podkupił żadnego senatora. Tomasz Grodzki został marszałkiem Senatu

Innym przykładem propagandowego stylu tzw. dobrej zmiany są takie oto słowa dr. Bukowskiego: „Jeżeli »Gazeta Wyborcza«, w której przez wiele lat pracował (a może nadal jest w niej jeszcze zatrudniony) Leszek Maleszka, obejmuje patronat prasowy nad organizowaną przez Europejskie Centrum Solidarności wystawą o Stanisławie Pyjasie, to nie sposób nie przywołać w tym kontekście wiersza Zbigniewa Herberta pt. »Potęga smaku«”. Typowa insynuacja, ponieważ Maleszka nie pracuje w „GW” od 2008 r. Nie oceniam historii relacji Maleszki z tym pismem, a tylko metodę dr. Bukowskiego, przy czym odwołanie się tego niezłomnego bojownika o imponderabilia narodowe do Herberta jest nawet całkiem smakowite, zważywszy jego pytanie: „Czy ktoś może mi wytłumaczyć, dlaczego Katarzyna Lubnauer ma w Sejmie ksywę »Staszek«?”. O ile wiem, nikt nie zaspokoił ciekawości dr. Bukowskiego, i możliwe, że powstały przez to dysonans poznawczy rozładowuje kolejnymi imaginacjami retorycznymi.

To może nawet zadziwiające w obecnych czasach, nieskłaniających do nadmiernego optymizmu, ale trzeba mieć nadzieję, że propaganda a la jej migawki zarejestrowane w niniejszym felietonie nie stanie się normą w przyszłości kraju nad Wisłą i Odrą. Kto jednak wie, jak to będzie, jeśli tzw. dobra zmiana dalej będzie zbawiać Polskę, pędząc szlakiem symbolicznie iluminowanym przez wspomniany program „Jedziemy”?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Ranking najlepszych galerii według „Polityki”. Są spadki i wzloty. Korona zostaje w stolicy

W naszym publikowanym co dwa lata rankingu najlepszych muzeów i galerii sporo zmian. Są wzloty, ale jeszcze częściej gwałtowne pikowania.

Piotr Sarzyński
11.03.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną