Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Jak oni wiecują, czyli Tuska z Kaczyńskim pojedynek na odległość

Donald Tusk w Płocku, 9 listopada 2022 r. Donald Tusk w Płocku, 9 listopada 2022 r. Piotr Hejke / Agencja Wyborcza.pl
Kaczyński ględzi, nie panując nad czasem i dygresjami, przez co nie chce się go słuchać, a Tusk jest precyzyjny, rzeczowy i zwięzły. Ale ma trudniejsze zadanie, bo uczestniczy w niereżyserowanych spotkaniach, na których może się wydarzyć wiele niespodziewanych rzeczy. A właściwie spodziewanych, lecz nieprzewidywalnych.

W ostatnich dniach doszło do dwóch poniekąd symetrycznych incydentów na spotkaniach z Donaldem Tuskiem w Płocku oraz Jarosławem Kaczyńskim w Szczecinie, gdzie jednemu z protestujących przeciwko PiS udało się wejść na salę i przerwać kolejną skandaliczną antyniemiecką tyradę prezesa słowami „Kłamstwo! Hańba!”; oczywiście został zaraz wyrzucony. Kaczyński wykorzystał sytuację do podkreślenia swojego demokratyzmu. „Ja nie mam nic przeciwko temu, żeby ten młodzieniec tutaj wrócił, żeby tylko nie zakłócał spotkania, żeby po prostu pozwolił normalnie rozmawiać, a później może wyrazić swoje zdanie”.

Czytaj też: Wywoływanie Tuska z lasu. PO dostała od TVP złotą rózgę

Wyborczy kontredans

Obaj szefowie partii zostali słownie zaatakowani przez uczestników swoich wieców. Obaj zareagowali spokojnie, czyli zgodnie z zaleceniami „public relations”. Jednak wydarzenia te bynajmniej nie były symetryczne i analogiczne. I z pewnością tym razem więcej zyskał Kaczyński, bo wyjątkowy sukces zwolennika opozycji, którym było dostanie się na spotkanie z prezesem PiS, doskonale nadaje się jako kontrprzykład wobec zarzutów, że spotkania Kaczyńskiego nie są wcale otwarte dla publiczności (a nie są).

To jednakże dopiero początek tego politycznego kontredansu, który w epoce „filmików” i „memów” stał się dla polityków bardziej ryzykowny niż kiedykolwiek. Profesjonalni łowcy wpadek i hobbyści poszukujący tematów do budowania osobistych „zasięgów” niczego nie pominą i nikomu nie przepuszczą. Ich narzędziem jest szyderstwo – uczucie przyjemne i wzmacniające poczucie własnej wartości, a przez to coraz bardziej pożądane i poszukiwane na polityczno-medialnym rynku. Wygra ten, kto da mniej powodów do wyszydzenia go, a jednocześnie okaże się bardziej umiejętny w stosowaniu ironii.

Czytaj też: Spór opozycyjnej czwórki zbacza w niebezpieczne rejony

Mądrość Tuska, ględzenie prezesa

A co się wydarzyło na wiecu Donalda Tuska? Otóż w Płocku młody konfederata z partii KORWiN, znany wcześniej z niezasługującego na przypominanie, aczkolwiek wówczas wywołującego reakcję służb internetowego wybryku, rzucił Tuskowi: „ja na pana patrzeć nie mogę”. Wytykał mu hipokryzję w kwestii zwalczania inflacji, a to z powodu wspierania przez PO ustaw wprowadzających ułatwienia dla Ukraińców przybywających do Polski, a wcześniej lockdown gospodarki w czasie pandemii. Tusk miałby też być winny strzelania do górników (chodzi o użycie w 2015 r. przez policję broni gładkolufowej przeciwko agresorom usiłującym wedrzeć się do siedziby Jastrzębskiej Spółki Węglowej).

Były premier odpowiedział spokojnie, choć z naturalną w takiej sytuacji irytacją. Wypowiedział przy tym całkiem interesującą filozoficznie uwagę: „Każdy pogląd ma jakieś uzasadnienie, nawet jeśli nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością”. Nie jest to może odkrywcze, lecz bardzo ważne. Uczestnicy debaty publicznej najczęściej nie mają świadomości, że posiadanie argumentów na rzecz jakiegoś przekonania, a tym bardziej posiadanie takich czy innych powodów, aby je przyjmować i głosić, nie oznacza wcale, że są one słuszne, to znaczy prawdziwe bądź moralnie dobre. Tusk dawno już dał się poznać jako wyrafinowany retor i człowiek prawdziwie mądry. Mówię to, zastrzegając, że z wieloma jego poglądami, a już zwłaszcza decyzjami, całkowicie się nie zgadzam.

Dla Kaczyńskiego, który również posiada pewne zdolności retoryczne i właściwy sobie sposób wyrażania myśli – tyleż obrazowy, co zwięzły – Tusk jest na polu publicznych przemówień konkurentem niezwykle silnym. Pomijając już samą treść, która u Kaczyńskiego składa się w większości z nonsensów i pomówień, a porównując wyłącznie formę wypowiedzi, Tusk wypada lepiej, bo jest zwięzły. Obaj mają poczucie humoru, obaj świetnie panują nad materią językową i posługują się dość wyrafinowanym słownictwem. A jednak Kaczyński ględzi, nie panując nad czasem i dygresjami, przez co nie chce się go słuchać, a Tusk jest precyzyjny, rzeczowy i, jako się rzekło, zwięzły. Kaczyński zadowala swoich, a Tusk zdolny jest do uwodzenia niezdecydowanych. A o to przecież w przemówieniach chodzi.

Najważniejsze jest jednakże właśnie to, co się mówi, a nie forma. Arystoteles, autor pierwszej teorii wystąpień publicznych („Retoryka”), wciąż przypomina, że w przemówieniach publicznych nie ma miejsca na pełne uzasadnienia, a jedynie na skrócone i uproszczone rozumowania (entymematy), a tym, co ostatecznie przesądza o sukcesie mówcy, jest po prostu słuszność tego, co mówi. Jak to się potocznie mówi, prawda broni się sama. Kto jest wobec tego w lepszym położeniu – Tusk czy Kaczyński – niechaj każdy sam sobie odpowie.

Czytaj też: Kto przytulał się do Putina? Licytacja na oskarżenia

Fighterzy jadą za Tuskiem

Objeżdżanie kraju przez przywódców politycznych jest zajęciem bardzo męczącym i bardzo ryzykownym. Trudno sobie nawet wyobrazić presję, jakiej podlega polityk, którego każdy krok jest śledzony przez tabun nieprzychylnych mu dziennikarzy, a każde potknięcie zostanie bezlitośnie wykorzystane. To ryzykowna gra. Można wiele stracić i wiele zyskać. Kto by jednakże chciał sobie odpuścić i biernie przyglądać się, jak rywal wiecuje po kraju, ten już przegrał. Bo partia zawsze choć trochę zyskuje na aktywności swego lidera, który pojawiając się każdego dnia w mediach, przypomina o sobie i daje sygnały, że naprawdę się stara. Wyborcy zaś lubią, gdy ktoś o nich zabiega.

Skoro więc Jarosław Kaczyński ruszył „w teren”, aby tam spotykać się ze „strukturami” na partyjnych spędach, sprzedawanych przez propagandę rządową jako spotkania z wyborcami, to Donald Tusk nie miał wyjścia i również musiał ruszyć z Polskę. Jednak jego sytuacja jako polityka demokratycznego jest w takim przedsięwzięciu o wiele trudniejsza. Nie może bowiem występować, jak Kaczyński, na zamkniętych, reżyserowanych spotkaniach z aktywem partyjnym, podczas których jako prezes podtrzymuje ducha walki i dyscyplinę, jednocześnie odgrywając show, z którego spece od propagandy wytną stosowne fragmenty celem dalszej obróbki na użytek posłusznych mediów. Tusk musi uczestniczyć w otwartych dla publiczności, niereżyserowanych spotkaniach, na których może się wydarzyć wiele niespodziewanych rzeczy.

A właściwie spodziewanych, lecz nieprzewidywalnych. Wszyscy bowiem doskonale wiedzą, że za Tuskiem podążają różni mniejsi i więksi dywersanci, płatni i bezpłatni, noszący partyjne legitymacje i nie, skoordynowani bądź całkiem samozwańczy i niezależni, których wspólnym celem jest psucie imprez, prowokowanie, wywoływanie niepokoju, a jak się da, to i skandalu. Każdy z takich prowokatorów i „fighterów” walczy o przebicie się w mediach ze swoją interwencją i z góry można przyjąć, że niektórym się to uda. Dlatego Tusk musi mieć nerwy jak postronki i mieć przećwiczone sposoby pacyfikowania prowokatorów. Oczywiście, najlepsza jest cięta riposta, lecz nie najgorszy i spokojny wywód. Ostatnio miał okazję pokazać, jak dobrze sobie z rozrabiaczami radzi.

Czytaj też: Czy Tuskowi opłacił się zwrot w lewo?

Bojówki PiS

Prowokatorzy są często bardzo młodzi. Istnieje w polityce stara tradycja „napuszczania młodego”, zapożyczona zapewne od ulicznych gangów, które jak świat długi i szeroki wysyłają dzieciaki, aby nagabywały przyszłe ofiary, które będzie można chwilę później pobić i obrabować, bo „biją dziecko”. Jako że młody bezczelny chojrak cieszy się uznaniem części rówieśników, partie znajdują dla takich zastosowanie. Specjalizowały się w tym np. partie stalinowskie, w tym również wczesna PZPR, tworząca z zamiłowaniem różne komisje (m.in. na uniwersytetach), składające się z ideowego „aktywu młodzieżowego”, których zadaniem było poniżanie starszych osób z autorytetem, lecz bezpartyjnych, a nawet nastawionych do partii nieprzychylnie.

PiS doskonale zna te metody, o czym mogliśmy się przekonać np. podczas kampanii prezydenckiej w 2010 r., gdy za Bronisławem Komorowskim włóczyły się istne bojówki, starające się na wszelkie sposoby psuć jego wiece. Czy PO robi podobne rzeczy? Zapewne niczego nie inspiruje w tym względzie, lecz pyskacze i rozrabiacze, starający się utrudnić życie Kaczyńskiemu, są – i nawet są widoczni. Nie można tu jednakże mówić o symetrii – skandujące pikiety, stające w miejscach, gdzie pojawia się Jarosław Kaczyński, to właściwie wszystko, co zwykli ludzie mogą przeciwstawić opresyjnej i poniżającej ich godność władzy, dewastującej państwo prawa i stosunki z Europą. Zdarzająca się tam słowna agresja jest spontaniczną reakcją ludzi niemalże bezradnych. Natomiast o wiele liczniejsze i wspierane przez władzę agresywne zachowania wymierzone w przeciwników PiS nie tylko bronią podłej sprawy, lecz z natury rzeczy nie są spontaniczne.

Czytaj też: Za twardy elektorat opozycji?

Decydujące pojedynki na odległość

Nie znaczy to wcale, że opozycja może spokojnie patrzeć, jak różni ludzie wykrzykują różne rzeczy przeciwko PiS. Po pierwsze dlatego, że wulgaryzmy mogą być bardzo źle odbierane przez opinię publiczną. Po drugie zaś dlatego, że pośród rozrabiaczy są nasłani przez władzę prowokatorzy. Cóż, dożyliśmy czasów, gdy w polityce znowu trzeba uważać na prowokatorów. Lepiej by było, gdyby Tusk odcinał się od pewnych form protestów i wulgarnego słownictwa. Wprawdzie ciśnie się ono na usta milionom Polaków (w tym mnie), lecz jego używanie na głos i publicznie nie sprzyja sprawie.

Przed nami jeszcze wiele wiecowych pojedynków na odległość. Sztaby PiS i PO pilnie obserwują, co dzieje się w obozie przeciwnym. Na razie opozycji idzie dobrze. Jeśli każdy kolejny miesiąc będzie przynosił nowe dobre wieści o jednoczeniu sił i zwieraniu szeregów, a także przekonujące propozycje programowe, możemy być spokojni, że w 2023 r. polska polityka powróci na normalne tory. Zawsze było paskudnie, lecz dziś za tą paskudą szarej demokratycznej codzienności bardzo już się stęskniliśmy.

Czytaj też: Jak Morawiecki nachalnie Tuska promuje

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną