American Film Festival przyzwyczaił swoją publiczność do znakomicie wybieranych retrospektyw, przypominających albo odkrywających klasykę kina. We Wrocławiu zaprezentowano do tej pory twórczość takich reżyserów jak Billy Wilder, Orson Welles, Clint Eastwood, Samuel Fuller czy Hal Ashby. Swoje sekcje otrzymały w poprzednich latach też słynne producentki kina niezależnego: Christine Vachon i Sara Driver.
W tym roku po raz pierwszy bohaterem osobnego cyklu jest aktor. Spośród gwiazd, których – jak głosił niegdyś slogan wytwórni MGM – jest więcej niż na niebie, wyłonienie jednej najlepiej wyrażającej ideę wydarzenia wydaje się paradoksalnie dość oczywiste. Gregory Peck jest strzałem w dziesiątkę, w sam raz na 10. edycję imprezy. Chyba tylko James Stewart mógłby z nim rywalizować o status najbardziej amerykańskiej postaci kina, ale to być może pomysł na kolejny jubileusz.
Czytaj także: Serialowe satyry na rzeczywistość
Gregory Peck. Po pierwsze: przyzwoitość
Wystarczy wejść na któreś forum poświęcone kinu, by przekonać się, jak bardzo Peck jest lubiany i popularny, także w Polsce (świadczy o tym także – co nie jest tak powszechne w przypadku przedstawicieli złotego Hollywood – rzetelny artykuł w Wikipedii).