Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Potworna nagonka władz na Agnieszkę Holland i jej nowy film. Prawica rozpętała histerię

Agnieszka Holland na festiwalu w Wenecji, 5 września 2023 r. Agnieszka Holland na festiwalu w Wenecji, 5 września 2023 r. Yara Nardi / Forum
Całą tę godną pożałowania, kuriozalną nagonkę można by zrzucić na karb gorączki przedwyborczej, gdzie każdy pretekst wydaje się dobry, by atakować przeciwnika. Problem w tym, że nie pierwszy raz twórcy filmowi padają ofiarą polityki historycznej uprawianej przez prawicę.

Histeria, jaką prawica rozpętała na temat najnowszego filmu Agnieszki Holland, wyrabiając sobie zdanie na podstawie zwiastuna udostępnionego przez dystrybutora Kinoświat na kilka tygodni przed oficjalną polską premierą „Zielonej granicy”, świadczy o potwornym lęku rządzących przed uczciwą debatą na temat imigrantów, a także – kolejny raz, niestety – o instrumentalnym traktowaniu kina (sztuki) przez władzę.

„Agnieszka Holland powinna przeprosić”

Nie obejrzawszy filmu Holland – otwartych pokazów jeszcze nie było – prawicowe media orzekły, że zwiastun nie pozostawia cienia wątpliwości: to „cios w plecy obrońców granic”. Nie kto inny, tylko polskie służby są głównym czarnym charakterem, zaś przedstawione na ekranie oddolnie zorganizowane społeczeństwo wbrew „opresyjnym” działaniom władz stara się za wszelką cenę pomóc nadciągającej fali migrantów. Stanisław Żaryn, pełnomocnik rządu ds. bezpieczeństwa przestrzeni informacyjnej, zarzucił Holland „oderwanie od realiów” i „insynuacje, które służą do atakowania Polski, Polaków i rządu”. Piotr Zaremba ocenił, że przez „Zieloną granicę” przemawia co najwyżej „naiwny humanitaryzm”. Mniej wyrozumiała była polityczka PiS Krystyna Pawłowicz, obecnie sędzia Trybunału Julii Przyłębskiej – nazwała film „haniebnym gadzinowcem”, a reżyserkę wezwała do przeprosin.

W podobnym tonie wyraził oburzenie poseł Michał Jach, który też nie mógł filmu obejrzeć, ale dodał od siebie na portalu wPolityce, że to produkcja składająca w stu procentach fałszywe świadectwo. „Kultura może pobudzać, nawet prowokować, jednak nie może kłamać, nie może służyć złu. Według tej wiedzy, którą mam według zapowiedzi, będzie to paszkwil”. Zdaniem Jacha od tak wybitnej twórczyni należy wymagać większej odpowiedzialności za to, co robi i mówi publicznie, a rzucanie oszczerstw pod adresem polskich służb, „ludzi, którzy w niezwykle trudnych warunkach poświęcają swój czas i zdrowie, by służyć przez wiele godzin w trudnych warunkach polskiemu społeczeństwu”, po prostu nie przystoi.

W jeszcze mniej dyplomatyczny sposób potępił „Zieloną granicę” Zbigniew Ziobro. Na portalu X (dawny Twitter) minister sprawiedliwości napisał, że w „III Rzeszy Niemcy produkowali propagandowe filmy pokazujące Polaków jako bandytów i morderców. Dziś mają od tego Agnieszkę Holland”. Poszło też o wywiad, jakiego reżyserka udzieliła tygodnikowi „Newsweek”, w którym trzykrotnie nominowana do Oscara autorka miała czelność nazwać po imieniu, kto jest jej głównym adwersarzem (w kinie i nie tylko). „Nie mam żadnego problemu ze Strażą Graniczną, mam problem z władzami, które stawiają tych funkcjonariuszy wobec wyzwań, które łamią ich sumienia” – wyjaśnia Holland.

Czytaj też: Wielki Głód i wolne media. Ważny film Agnieszki Holland

„Zielona granica”. Kino ostro zaangażowane

Zanim do hejtu dołączyli politycy, negatywne opinie o reżyserce i jej filmie od miesiąca krążyły w sieci. Rozsiewali je prawicowi internauci oraz, jak twierdzą dobrze poinformowane źródła, specjalnie do tego wynajęte przez Ministerstwo Obrony Narodowej trolle. Komentarze w stylu, że oto powstał socrealistyczny produkcyjniak, należały do najłagodniejszych. Dominowały kpiny, że film jest na tyle tendencyjny i tak bardzo mija się z prawdą, że pomoże w kampanii wyborczej przechylić zwycięstwo na stronę PiS i przedłuży władzę prawicy na trzecią kadencję.

Zrealizowana bez dotacji ministerstwa kultury i PISF „Zielona granica” (twórcy nawet o to nie aplikowali) wejdzie do kin dopiero 22 września, wcześniej jednak obejrzy ją i oceni prestiżowa publiczność weneckiego festiwalu, gdzie film, zaproszony do głównego konkursu, walczy o Złotego Lwa. Zostanie również pokazany w Toronto i Nowym Jorku.

Uwzględniająca różne punkty widzenia, zrodzona z potrzeby serca opowieść odsłania złożoną sytuację, jaka panuje na polsko-białoruskiej granicy. Może za mało się w niej mówi o geopolityce, machinacjach Putina i przestępczej działalności reżimu Łukaszenki. Film przekonuje, że każdy z nas może nieoczekiwanie znaleźć się w niekomfortowej sytuacji i zostać zmuszony dokonywać trudnych wyborów. Fabuła jest fikcyjna, lecz scenariusz powstał na podstawie prawdziwych wydarzeń. Przygotowania do filmu objęły setki godzin analiz dokumentów, wywiadów z uchodźcami, strażnikami granicznymi, mieszkańcami pogranicza, aktywistami i ekspertami. Powstało kino ostro zaangażowane społecznie, otwierające oczy, zrodzone z gniewu i chęci wykrzyczenia emocji, zmuszające do zajęcia stanowiska i przemyślenia wartości, w imię których się działa.

Czytaj też: Polsko-białoruska granica bezprawia

„Ida” też rozsierdziła prawicę

Niezależnie od tego, z jakiej strony będzie się patrzyło na kryzys migracyjny, jest to sprawdzian z naszego humanitaryzmu. Spora część społeczeństwa doskonale zdaje sobie sprawę, że mimo ofiarnej pomocy niesionej przez Polaków Ukraińcom nie wypadamy w tym kontekście jakoś wyjątkowo bohatersko. Po pierwsze, nie tylko my pomagamy, po drugie, zbudowaliśmy mur, przy którym wciąż giną ludzie. Dlaczego tak się dzieje i co to mówi o nas, o Europie? Jedną z możliwych odpowiedzi – i ona właśnie pada w filmie Holland – jest to, że staliśmy się rasistami, bo jak trzeba pomóc Ukraińcom, którzy mają ten sam kolor skóry, to jest wielu chętnych, ale jak osoba ma inny kolor skóry, to tych chętnych już nie ma. Nie wiedzieć czemu państwo polskie uparcie wybiera rozwiązania siłowe, zamiast sięgać po systemowe. Konsekwencją tego są dziesiątki ofiar, o których już dzisiaj wiemy, i setki, o których dowiemy się w przyszłości. Podobną konkluzję stawia Mikołaj Grynberg w głośnej książce „Jezus umarł w Polsce”.

Całą tę godną pożałowania, kuriozalną nagonkę można by zrzucić na karb gorączki przedwyborczej, gdzie każdy pretekst wydaje się dobry, by atakować przeciwnika. Problem w tym, że nie pierwszy raz twórcy filmowi padają ofiarą polityki historycznej uprawianej przez prawicę. Podobna kampania nienawiści dotknęła stosunkowo niedawno, w 2013 r., „Idę” Pawła Pawlikowskiego. I chociaż tam sprawa wydawała się nieco bardziej lokalna, wychodziła od polskiego antysemityzmu, film otrzymał Oscara. Nie wiem, czy czarno-biały dramat Holland powtórzy międzynarodowy sukces „Idy”, z całą pewnością jednak uwrażliwia na problem, którego konsekwencje są globalne.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Mamy wysyp dorosłych z diagnozami spektrum autyzmu. Co to mówi o nich i o świecie?

Przez ostatnich pięć lat diagnoz autyzmu w Polsce przybyło o 100 proc. Odczucie ulgi z czasem uruchamia się u niemal wszystkich, bo prawie u wszystkich diagnoza jest jak przełącznik z trybu chaosu na wyjaśnienie, porządek. A porządek w spektrum zazwyczaj się ceni.

Joanna Cieśla
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną