Recenzja filmu: „Anioł”, reż. Amin Dora
Wyrafinowanej widowni może nie zachwyci, ale dla wielu okaże się przyjemnym zaskoczeniem.
Wyrafinowanej widowni może nie zachwyci, ale dla wielu okaże się przyjemnym zaskoczeniem.
Rozkoszny pastisz telewizyjnego widowiska sprzed pół wieku.
Inteligentne kino, uczta dla oczu.
Po obejrzeniu filmu, a nawet już w trakcie seansu, sromota nie odpuszcza.
Wielowymiarowa, zachwycająca bajka o samotności, potrzebie miłości, dorastaniu i odnajdywaniu w dorosłym dziecka.
Agent Ethan Hunt znowu w akcji.
Najsmutniejsze ze śmiesznych lub najzabawniejsze ze smutnych. Trudno pisać o filmach Roya Anderssona, bo ich koncept polega na poetyckim obnażeniu stanu kompletnej bezradności.
To film romantyczny czy komediowy? – pyta kupujący bilet. – Nie wolno mi odpowiadać na takie pytania – informuje oschle kasjerka.
Komedia w sam raz na lato, niestety, niepozbawiona wad.
Chyba stęskniliśmy się za takim filmem.
Propozycja dla widzów unikających typowo letniego repertuaru.
Film jest miałki, pomysły ograne, a bójki mało efektowne.
Film ma w sobie napięcie i dynamizm, jakich nikt się nie spodziewa po tak skromnym filmie.
W tej tragikomedii o ulotności złudzeń, strachu przed zramoleniem i dorosłością zaskakuje nieokiełznany, chwilami surrealistyczny styl, podszyty niebanalnym humorem.
Jest to film o dziwnej przyjaźni i osobliwie pojmowanej lojalności kumpli.
Reżyser wystawia widza na ciężką próbę. Nie sposób nadążyć za ciągłymi woltami emocjonalnymi bohaterów.
Film o nawróconym grzeszniku uświadamiającym sobie, że życie to wartości rodzinne i ciepła woda w kranie.
Oglądając film, narzucają się skojarzenia z południowoamerykańskimi telenowelami.
Opowieść o zablokowanym psychicznie człowieku, hodowanych pieczołowicie obsesjach, nieprzystosowaniu.
Siłą tego dokumentu jest wielogłos – mozaika punktów widzenia i informacji.