Recenzja płyty: András Schiff, „Diabelli Variatonen”
Każde kolejne nagranie Beethovenowskich Wariacji na temat walca Diabellego, swoistego traktatu o tym, jak wielką muzykę można zrobić z prymitywnego tematu, jest wydarzeniem.
Każde kolejne nagranie Beethovenowskich Wariacji na temat walca Diabellego, swoistego traktatu o tym, jak wielką muzykę można zrobić z prymitywnego tematu, jest wydarzeniem.
Moc oszczędnego gitarowego grania i precyzyjnej aranżacji.
Popowo-rockowe melodie, opatrzone silnie wyeksponowanym brzmieniem gitar.
12 bardzo porządnie zagranych i zaśpiewanych rockowych kompozycji.
Słuchając płyty, nie nastawiajmy się na artystyczne objawienia i spróbujmy docenić rekonstrukcję dawnych klimatów, w których od wirtuozerii ważniejszy był czad i wykop.
Znajdzie ta płyta gorących zwolenników, ale pozostawi też niemało zdezorientowanych.
Oto grupa trzydziestolatków z Kanady, której udało się osiągnąć w muzyce rockowej wszystko – entuzjazm krytyków, sprzedaż, nagrody – a przy tym nie stracić młodzieńczego animuszu.
Prawdziwy psychorock.
Lekarstwo na zaganianie, agresję, wewnętrzny dygot i czyhający na nas niepokój.
Mocne, agresywne brzmienie podkreśla dopracowane kompozycje grupy i trudno znaleźć pospiesznie dodane „wypełniacze” muzyczne.
Królewski, ale jednak groch z kapustą.
Utopiona w przyrodniczych przenośniach, oddychająca naturą, ta muzyka jest zapatrzona to w rozległy widnokrąg, to w mroki słowiańszczyzny.
Brzmienie nieskazitelne, wydatnie wspomagające pomysły kompozycyjne.
Kompozycje na płycie to nie tylko bluesowo-rockowe utwory, których od Langa zawsze możemy oczekiwać, ale też bogato aranżowane muzyczne wycieczki w stronę soulu czy rhythm and bluesa.
Energia i nieokiełznana radość grania płyną z głośników, starzy czują się młodziej, a młodzi?
Pośmiertnego albumu Marka Jackowskiego słucha się – jakżeby inaczej – z nostalgią.
Parę ciekawszych minut na całą płytę to trochę mało.
Wyrafinowana tkanka wiolonczelowo-perkusyjno-fortepianowo-elektroniczna.
Zdolną Angielkę o włoskich korzeniach i niepokojącej urodzie aktorek z filmów Davida Lyncha oklaskiwano już dwa lata temu przy okazji debiutu.
Kto uważa, że muzyka filmowa z „Wałęsy” stoi Kamilem Bednarkiem, powinien zweryfikować opinię: stoi raczej nieznanym nikomu Kanadyjczykiem.