Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Atom patykiem na wodzie pisany. Wyścigu Sasina z Morawieckim ciąg dalszy

Anna Moskwa, była minister klimatu i środowiska, na wniosek spółki PGE PAK Energia Jądrowa na odchodnym wydała decyzję zasadniczą dotyczącą budowy elektrowni jądrowej w Polsce w technologii koreańskiej firmy KHNP. Anna Moskwa, była minister klimatu i środowiska, na wniosek spółki PGE PAK Energia Jądrowa na odchodnym wydała decyzję zasadniczą dotyczącą budowy elektrowni jądrowej w Polsce w technologii koreańskiej firmy KHNP. martin33 / PantherMedia
Moskwa dała zielone światło: w rejonie Konina/Pątnowa może powstać elektrownia atomowa.

Oczywiście mowa o Annie Moskwie, byłej ministrze klimatu i środowiska, która na wniosek spółki PGE PAK Energia Jądrowa na odchodnym wydała decyzję zasadniczą dotyczącą budowy elektrowni jądrowej w Polsce w technologii koreańskiej firmy KHNP. Nikt nie spodziewał się zresztą, że była ministra mogłaby nie wydać decyzji potwierdzającej, że druga elektrownia jądrowa (bo pierwsza, rządowa, ma powstać na Pomorzu w gminie Choczewo) wpisuje się w politykę energetyczną Polski. Przecież ta inwestycja to ukochane dziecko ministra aktywów państwowych (także byłego już) Jacka Sasina.

Sasin kontra Morawiecki. Wyścig po atom

To on błogosławił związkowi Wojciecha Dąbrowskiego, prezesa PGE, państwowego koncernu energetycznego, i Zygmunta Solorza-Żaka, najbogatszego Polaka, który w swym imperium dzierży pakiet kontrolny Zespołu Elektrowni Patnów-Adamów-Konin (ZE PAK). To Sasin jeździł z nimi do Seulu, gdzie obaj partnerzy podpisywali list intencyjny z koreańskim koncernem KHNP, gotowym postawić w Polsce dwa reaktory jądrowe APR1400 o łącznej mocy zainstalowanej 2800 MW.

Pędząc do Seulu, Sasin ścigał się z premierem Morawieckim, który właśnie dopinał z Amerykanami sprawę budowy pierwszej, tej oficjalnej, elektrowni jądrowej. Ten wyścig trwa nadal, bo Sasin po decyzji ministry Moskwy daje do zrozumienia, że ta „jego” elektrownia będzie wcześniej. Koreańczycy rachu-ciachu się uwiną i w 2035 r. będziemy mieli prąd z atomu. A ta amerykańska w Choczewie, niby ma powstać do 2033 r. ale kto to wie…

Czytaj także: Mały atom, wielki szum. PiS promuje małe reaktory. Czy one w ogóle istnieją?

Zgoda w sprawie atomu

W rzeczywistości oba projekty, które przez media traktowane są niemal jako już istniejące elektrownie, są wciąż patykiem na wodzie pisane. I nie chodzi tu wyłącznie o to, że nowa koalicja rządowa wyrzuci do kosza wszystkie pisowskie projekty, bo akurat taka skora do wyrzucania tu nie będzie. W sprawie atomu istnieje zgoda, że bardzo by się nam przydał. Zresztą elektrownia w Choczewie to projekt, który zaczął się za czasów pierwszej kadencji PO-PSL, i gdyby nie kryzys finansowy 2009 r., zapewne dziś mielibyśmy już energetykę jądrową. Nowa koalicja rządowa deklaruje, że w polskim miksie energetycznym znajdzie się miejsce dla atomu.

Czytaj także: Atomówka w każdej gminie. Nikt nam tyle nie da, ile nam PiS obieca

Skąd pieniądze?

Niestety, tak jak wtedy, tak i dziś problemem są pieniądze. Polskie Elektrownie Jądrowe, państwowa spółka odpowiadająca za budowę elektrowni w Choczewie, by przystąpić do realizacji inwestycji musi stworzyć model finansowy i pozyskać fundusze. Niemałe, bo będzie to kosztowało zapewne koło 100 mld zł. Elektrownia musi mieć zagwarantowane przychody, które w ciągu 60 lat jej działania pozwolą odzyskać zainwestowany kapitał i jeszcze nieco zarobić. A przecież inne technologie energetyczne nie stoją w miejscu i zapewne prąd z OZE będzie tańszy niż z atomu. Aby zapewnić atomowi opłacalność, rząd zabiega w Brukseli o akceptację dla kontraktów różnicowych, czyli mechanizmu który zagwarantuje elektrowni jądrowej określoną, opłacalną dla niej cenę prądu. Jeśli rynkowa cena będzie niższa, państwo wyrówna różnicę, a jeśli będzie wyższa, to elektrownia odda nadwyżkę. Oczywiście to wyrównanie będzie pochodziło z naszych rachunków, na tej samej zasadzie jak dziś płacimy opłatę mocową elektrowniom węglowym za ich gotowość do produkcji prądu. Dlatego taka pomoc publiczna musi być zatwierdzona przez Komisję Europejską.

W podobnym finansowym zawieszeniu znajduje się projekt firmowany przez prywatno-państwową spółkę PGE PAK Energia Jądrowa. Tu zresztą nie ma jeszcze precyzyjnie określonej lokalizacji i badań środowiskowych, a to żmudna i niezwykle czasochłonna praca. Zaletą Konina/Pątnowa jako lokalizacji elektrowni jest za to istniejąca już infrastruktura sieciowa (odziedziczona po działających tam elektrowniach na węgiel brunatny), która dla Choczewa musi dopiero powstać, a to gigantyczna, kosztowna i czasochłonna inwestycja.

Czytaj także: Rządowa eksplozja jądrowa. Atom atomem, a rzeczywistość skrzeczy

Dostawcy technologii nie chcą dokładać do polskiego atomu

Ten sieciowy kapitał Konina/Pątnowa do atomowej spółki wnosi Solorz. Dla niego to też koło ratunkowe, bo inaczej musiałby rekultywować tereny po zamykanych kopalniach węgla brunatnego i elektrowniach. A tak przyjdzie Koreańczyk i tereny zagospodaruje pod atomówkę. A PGE do tego interesu się dołoży. W obu projektach inwestorzy z nadzieją patrzą na dostawców technologii, że to oni nie tylko wybudują reaktory, ale wyłożą też własne pieniądze. Jako wspólnicy będą potem mogli je odzyskać.

Na to się Amerykanie, na razie, nie chcą zgodzić. O Koreańczykach również niewiele wiadomo, ale też zapewne do wchodzenia do spółki się nie palą. Dlatego zdaniem ekspertów, o ile projekt w Choczewie jako bardziej zaawansowany będzie kontynuowany (decyzja o zgodzie na kontrakt różnicowy ma zapaść do końca przyszłego roku), o tyle Konin/Pątnów może nie mieć tyle szczęścia. I nawet nie dlatego, że nowy rząd potraktuje go jak lotnisko w Baranowie, ale dlatego że atomowe bloki, które w najlepszym razie zaczęłyby działać pod koniec przyszłej dekady, nie rozwiążą dramatycznych problemów, jakie ma dziś polska elektroenergetyka. Trzeba je rozwiązywać tu i teraz, a one także wymagają gigantycznych pieniędzy.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Mamy wysyp dorosłych z diagnozami spektrum autyzmu. Co to mówi o nich i o świecie?

Przez ostatnich pięć lat diagnoz autyzmu w Polsce przybyło o 100 proc. Odczucie ulgi z czasem uruchamia się u niemal wszystkich, bo prawie u wszystkich diagnoza jest jak przełącznik z trybu chaosu na wyjaśnienie, porządek. A porządek w spektrum zazwyczaj się ceni.

Joanna Cieśla
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną