Kilkanaście lat temu nauczyciele wydzierali sobie godziny, aby mieć cały etat. O nadgodzinach mogli tylko pomarzyć. Wielu pracowało na tzw. niedoszacowaniu, czyli prawie pełnym zatrudnieniu, co już uznawano za sukces. Obecnie jest odwrotnie. To dyrektorzy próbują wcisnąć nauczycielom jak najwięcej godzin, nieraz dwukrotność normy. O tym, żeby mieć goły etat – 18 lekcji w tygodniu – należy zapomnieć.
Karta nauczyciela zezwala dyrektorowi na obciążenie pracownika pedagogicznego – bez pytania go o zgodę – maksimum 1,25 etatu. Każda godzina więcej wymaga pisemnej akceptacji nauczyciela. Trzeba to zrobić trzy miesiące wcześniej, czyli w maju poprzedniego roku szkolnego poprosić pracowników o potwierdzenie na piśmie, że zgadzają się od 1 września pracować na więcej niż jeden i jedna czwarta etatu. Nie mając takiej zgody, dyrektor powinien w arkuszu organizacyjnym zaznaczyć wakat, a na stronie kuratorium oświaty zamieścić ogłoszenie, że szuka pracownika.
Problem nauczyciela czy dyrektora?
Potężna liczba ogłoszeń o wakatach w szkołach – 16 kuratoriów poszukuje w sumie 20 tys. nauczycieli chętnych podjąć pracę od nowego roku szkolnego – to nawet nie połowa faktycznie wolnych miejsc. Dyrektorzy placówek, które nie cieszą się uznaniem w środowisku, w ogóle nie próbują szukać w ten sposób. Tylko by się ośmieszyli, gdyby ogłosili, że właściwie żaden przedmiot nie jest u nich w pełni obsadzony. Co by pomyśleli zwierzchnicy, gdyby dyrektor przyznał, że brakuje mu połowy pracowników?