Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Joanna dla „Polityki” do Tuska: Dzięki za marsz, czekam na ustawę o dekryminalizacji aborcji

Pani Joanna z Krakowa Pani Joanna z Krakowa Jakub Porzycki / Agencja Wyborcza.pl
Gdybym mogła porozmawiać dziś z Donaldem Tuskiem, to chyba powiedziałabym tak: jeżeli zależy panu na zwykłych kobietach, to dzień dobry, mam na imię Joanna, jestem zwykłą Polką, mam za sobą aborcję i z tego powodu mój głos powinien być dla pana ważny – mówi „Polityce” Joanna z Krakowa.

AGATA SZCZERBIAK: Jak długo zna pani Donalda Tuska?
JOANNA Z KRAKOWA: Prywatnie? Ja?! Nie, nie znam.

Podobno jest pani z nim w zmowie przeciwko PiS. I cała ta pani historia to jedna wielka ustawka.
Nie wiem, jak mam na to odpowiedzieć. Trochę chce mi się śmiać, a trochę mam poczucie dowartościowania. Oni naprawdę myślą, że ja stoję tak wysoko? Ja jestem zwykłą osobą, mam zwykłą pracę. Myślą, że chodzę na kawkę z Donaldem?

Pytam w imieniu Mariusza Błaszczaka, który powiedział, że „źli ludzie próbują zrobić z krzywdy kobiety happening polityczny”, oraz Marcina Horały, który sugerował, że „być może” ktoś pani dokładnie powiedział, co mówić, żeby zrobiło się głośno.
Czuję, że wreszcie powinnam zabrać głos w sprawie Donalda Tuska, bo to jest ważne. Zastanawiałam się ostatnio, co bym mu powiedziała, gdybym naprawdę go znała i mogła wypić z nim kawę. I wydaje mi się, że powiedziałabym tak: jeżeli zależy panu na zwykłych kobietach, to dzień dobry, mam na imię Joanna, jestem zwykłą Polką, mam za sobą aborcję i z tego powodu mój głos powinien być dla pana ważny. Proszę przesłać mi projekt ustawy, która da kobietom wolność i zagwarantuje opiekę lekarską, kiedy będą jej potrzebować, ja ją przejrzę, bo mam macicę i się na tym znam.

Donald Tusk zapowiedział „marsz miliona serc”, kiedy „Fakty” TVN opublikowały wstrząsający reportaż o tym, co się stało w dwóch krakowskich szpitalach: wojskowym oraz Narutowicza. Pójdzie w nim pani?
Nie wiem. Myślę teraz raczej krótkoterminowo. Tak w ogóle to ja też mam swój marsz i chciałabym zaprosić pana Tuska do Krakowa. Protest jest we wtorek o godz. 18 pod komisariatem.

To oficjalne zaproszenie?
Tak.

Wracając do wypowiedzi polityków PiS. Te, które padły w ostatnim tygodniu, bardzo przypominają komentarz Jarosława Kaczyńskiego po śmierci Doroty Lalik. Prezes PiS powiedział, że „sprawy nie ma, ona jest wymyślona przez propagandę, to jest część tej urojonej rzeczywistości”.
To jest tak wkurwiający przejaw ignorancji. Politycy nie muszą się ze mną zgadzać, ale nie mogą nie być świadomi tego, co się dzieje w ich kraju. To, co mi się przydarzyło, stało się tu, w Polsce, więc proszę za to wziąć odpowiedzialność. Bo to oczywiste, że on wie, że to się stało. Musi wiedzieć.

Pani wiarygodność próbowała też podważyć policja. Wydała w sumie dwa oświadczenia. Według funkcjonariuszy jest pani „chorą kobietą”, „osobą, która ma różnego rodzaju problemy”, a także „panią w stanie głębokiego zaburzenia”. Pani to podsumowała w jednym z wcześniejszych wywiadów, mówiąc, że próbowano panią przedstawić jako niezrównoważoną histeryczkę, która śmierdzi alkoholem. To o alkoholu potem wycofali.
To jest bardzo powszechna od wieków metoda podważania wiarygodności kobiet. Ta opowieść o kobiecej histerii jest jeszcze freudowska i przedfreudowska, za to kiedyś palono na stosie i wrzucano do rzeki. Dziś macha się w geście rozpaczy pałką policyjną, ale to jest wariant tej samej narracji.

Podważa się moją wiarygodność, tymczasem to oświadczenia policji się zmieniły, a ja mówię cały czas to samo. Nie zmieniam wersji co pięć minut. To świadczy o tym, że policja nie wie, co robi, gubi się. Wyciekły intymne informacje na temat mojego życia, w trakcie konferencji prasowej komendanta głównego policji część stenogramu rozmowy lekarki z dyspozytorem 112 wyblurowano, a jednocześnie pozostawiono wystarczająco dużo, by budować dalej opowieść o wariatkach.

Krąży też taka nieprecyzyjna informacja, że wzięłam tabletki aborcyjne i w tej samej chwili zadzwoniłam do lekarza, a w międzyczasie próbowałam się zabić. To w ogóle nie było tak. Było już tydzień po aborcji, miałam gorszy dzień, bo mam odpowiedzialną pracę, bo miałam jakąś swoją sytuację osobistą i byłam w stanie, w którym trudno było mi się samej uspokoić. Oddech mi się rozregulował... Sama się dziwię, że wciąż muszę to powtarzać, ale jestem zwykłym człowiekiem, czasem czuję się gorzej. No i co robi dorosła osoba w takiej sytuacji? Szuka pomocy, dzwoni do specjalisty, któremu sądzi, że może zaufać.

Im późniejsza ciąża, tym mniejsze szanse na otrzymanie pomocy, jeśli są jakieś komplikacje.
Zanim podjęłam decyzję o aborcji, zastanawiałam się nad tym kilka tygodni. Wiem, że są takie pomysły, że ten czas zastanawiania się powinien być normowany, zapisany w ustawach i potem trzeba go przestrzegać. Oczywista sprawa: nie podejmuje się takiej decyzji pochopnie, ale my nie potrzebujemy prawa, żeby wiedzieć, że warto się nad tym zastanowić. Kobiety nie są głupie, naiwne, jak się niektórym może wydawać, nie podejmują decyzji ot tak. Ja się czasami czuję zażenowana stopniem, do którego powtarzam banały, ale te banały nie są oczywiste. Więc będę je powtarzać, dopóki nie będą brzmieć jak część naszej rzeczywistości.

Od pierwszego momentu pojawienia się służb w pani mieszkaniu policję interesował tylko temat aborcji.
Policja nie robi wjazdu na chatę, żeby się o ciebie troszczyć i się do ciebie przytulać. Oni mi zrobili wjazd na chatę, pytając, gdzie jest mój laptop i telefon, opowiadając o jakimś przestępstwie, którego sami nie umieli nazwać. To była paranoja, a nie sprawna interwencja policji.

Ale mimo to wtedy nie wiedziała pani, że to, co się dzieje, jest bezprawne. Do tego stopnia, że w czasie pierwszej rozmowy z Federą obawiała się pani, że przede wszystkim może zaszkodzić organizacji, która wysłała tabletki.
Byłam w dużym szoku, że to się wszystko dzieje. Ja wiedziałam, jak kupić sobie leki i jak je kupić, żeby to było legalne. Parę tygodni przed moją aborcją pomagałam koleżance z Litwy napisać tekst o tym, jak to właściwie jest w Polsce z dostępem do aborcji. Wtedy zrobiłam research. Kiedy zobaczyłam policjantów – ich było wtedy od czterech do sześciu, ośmiu, potem dochodzili kolejni, wymieniali się, te liczby mi się mylą przez stres – to zwątpiłam, czy to, że moja aborcja była legalna, ma jeszcze jakieś znaczenie. Bo przecież następnym krokiem w tamtej sytuacji był areszt. Bałam się, że pójdę do więzienia.

Ta sytuacja złamała mnie na jakiś czas. To było bardzo przemocowe. Czasami się zastanawiam, co by się dalej stało z osobą, której to się przydarzyło, gdyby nie trafiło na mnie...

Pierwszą osobą, której powiedziałam, była moja siostra, która poszperała w internecie, powiedziała, że jest Federa. Nie sądziłam, że ktokolwiek do mnie oddzwoni, bo przecież na pewno mają na głowie ważniejsze sprawy. Pamiętam zdziwienie w głosie mecenas Kamili Ferenc, kiedy opowiadałam jej, co się stało. Mówiła o radykalnych wykroczeniach. Szeregu kolejnych łamań i nadużyć. Chyba mało się odnoszę do narracji o rzekomej trosce policjantów, o której zapewniał wszystkich szef KGP, ale... tam nie było żadnej troski. Policjanci nie byli tam po to, żeby zapewniać mi bezpieczeństwo. Oczywiście, że nie.

Pani wersję potwierdza decyzja sądu.
Komendant główny policji w ogóle się do tego nie odniósł.

Jest także nagranie pracowników SOR.
Ciężko mi się je ogląda...

Psychiatra mówiła, że w trakcie 30 lat pracy nie widziała podobnej interwencji policji.
Pracuje w zawodzie 30 lat i nie przyszło jej do głowy, że policja, zwłaszcza w aktualnej sytuacji politycznej, nie jest tym, czego osoba w kiepskim stanie potrzebuje. Nie znajduję w sobie zrozumienia dla niej. Jestem zła. To nie jest lekarka, która pracuje od wczoraj. Między innymi po to pokazałam twarz, żeby skończyć ze stygmatyzacją aborcji. Dopóki będziemy mówić o aborcji jak o grzechu, przestępstwie czy „bardzo poważnym zabiegu medycznym”, dopóty będzie trwała antyaborcyjna paranoja... Powiem możliwie prosto: uważam, że tabletki aborcyjne powinny być sprzedawane w Żabce, obok apapu.

Uważam też, że dziś chodzi już nie tylko o legalizację aborcji, ale o jej pełną dekryminalizację, czyli usunięcie z kodeksu karnego. Jeśli coś jest legalizowane, to zaraz pojawia się szereg warunków, które trzeba spełnić, trochę tak, jakby na aborcję trzeba było sobie zasłużyć. Nie trzeba organizować referendum na temat tego, czy leczyć zęba w próchnicy, i tak samo nie potrzeba referendum, żeby można było samemu w domu przerwać ciążę. Jeśli są w Polsce jeszcze lekarze, wszelkich specjalizacji, ale przede wszystkim ginekolodzy, którzy nie przeczytali wszystkich postulatów Światowej Organizacji Zdrowia na temat aborcji farmakologicznej, to natychmiast proszę to zrobić. WHO mówi, że tabletki, które przyjęłam, są bezpieczne.

Powiem o moim doświadczeniu. Mnie to szczególnie nie bolało. Odczucie podobne jak przy okresie. Jeden mocniejszy skurcz i nawet nie potrzebowałam leków przeciwbólowych. Kupiłam tabletki na stronie WHW i tam jest wszystko ładnie wyjaśnione, co trzeba zrobić. Zapłaciłam za nie ok. 330 zł i niestety wiem, że jest mnóstwo osób, które z dnia na dzień nie są w stanie skombinować takich pieniędzy.

À propos lekarzy. Podobno kiedy zaszła pani w ciążę i poszła się zbadać, usłyszała pani od swojego ginekologa, że uprawia nierząd.
Myślę, że pytanie o liczbę partnerów seksualnych można zadać neutralnie, ale mój ginekolog zadał je inaczej…

To miał być żart?
To chyba stylistyka biblijna. Tak mi się to słowo kojarzy.

Co pani zrobiła w tej sytuacji?
Nerwowo się zaśmiałam, bo nie wiedziałam, co zrobić, czy lekarz żartuje, czy nie. Odpowiedziałam szczerze i dopiero później uświadomiłam sobie, że to świadczy o czymś bardzo smutnym.

Była pani już po zdarzeniu przesłuchana przez krakowską policję jako świadek w sprawie dotyczącej namawiania do aborcji. Policjantka w trakcie składania przez panią zeznań komentowała pani wygląd.
Składam zeznania o trudnych rzeczach, których doświadczyłam, a w międzyczasie słyszę takie rzeczy: „ja przepraszam, że pani przerwę, ale ma pani takie piękne włosy, że ja się zapatrzyłam”. Potem zaczęła opowiadać, że zrobiła sobie botoks, ale nawet wtedy nie miała tak ładnej cery jak ja. Myślę, że chodziło o udobruchanie mnie. Myśleli, że jeśli powie mi się, jaka to nie jestem ładna, to o wszystkim zapomnę?

To się potem znalazło się w protokole z przesłuchania?
Nie, nie ma tam tego. Ale dla mnie najważniejsze jest teraz to, żeby dotrzeć z przekazem do jak największej liczby kobiet. Chcę dotrzeć do zwykłych, chodzących sobie po polskich ulicach kobiet, które zrobiły aborcję, ale się tego wstydzą, bo społeczeństwo wpędza je w poczucie winy, a Kościół wmawia, że popełniły grzech. Chcę im powiedzieć, że głowa do góry, nie zrobiłyście nic złego. To wy najlepiej znacie swój kontekst życiowy, stan zdrowia, stan konta. Wasze powody są dobre, bo są wasze. Wie pani, jak babcia mojej koleżanki próbowała przerwać ciążę? To się nie udało, dziecko się urodziło. Wdychała detergenty.

Anna, której pomogła Justyna Wydrzyńska, kupiła w aptece cewnik Foleya, który umieściła w macicy.
I to ma być bezpieczniejsze niż tabletki?

To jest dla mnie bardzo ważne i chcę, żeby wybrzmiało: moja historia się wydarzyła, bo słowo „aborcja” wciąż wzbudza antyaborcyjną paranoję. Trzeba myśleć swoim własnym sumieniem, a ja mam sumienie czyste. Nikt nie musi się o to martwić, nie potrzebuję żadnej ustawy, by mnie o tym zapewnić. Chętnie wezmę pod uwagę rady lekarzy, bo mimo wszystko wierzę, że są dobrzy lekarze, ale podejmę tę decyzję sama. Niech lekarz pomaga, ale niech nie decyduje za mnie.

Strasznie dużo ciepłych wiadomości dostaję teraz na Instagramie. Ja je wszystkie odczytuję, chciałabym ładnie i wyczerpująco odpowiedzieć tym osobom, ale czasem ze zmęczenia wysyłam serduszka. Parę osób rzeczywiście mi podziękowało osobiście. Raz przydarzyła się taka cudowna sytuacja. Jechałam taksówką, kierowca nie odezwał się słowem, ale jak wysiadałam, to powiedział: „ja pani bardzo dziękuję w imieniu moich córek”.

Pani o sobie kiedyś powiedziała, że jest ucieleśnieniem koszmaru skrajnej prawicy.
Panowie z PiS chyba zejdą na zawał, ale tak, ja się nie wstydzę swojej seksualności. Tak, uprawiam seks, tak, po pracy występuję jako Drag King. Nie chcę mitologizować swojej osoby, ale chyba trochę zachwiałam systemem, bo nie jestem podręcznikową „ofiarą”, która przeprasza za to, że żyje. Bo ja kocham życie. Pewnie dlatego trzeba mnie teraz wykończyć, ale wie pani co? Nie można kobiety zawstydzać czymś, czego ona się nie wstydzi. Ja jestem z dragu dumna, to świetny rodzaj niszowej sztuki. Sztuka i społeczny aktywizm to dwie rzeczy, które są dla mnie sprawami szalenie ważnymi.

Czy to, co partie proponują w sprawie aborcji, będzie ważnym argumentem, którym będzie się pani kierować, wrzucając w październiku kartkę do urny?
Tak, tak, ale polityka rządzi się przedziwnymi prawami, nie jestem polityczką, nie jestem politolożką. Czasami z różnych postulatów czy propozycji potrafią wyjść niespodziewane rzeczy. Legalizacja jest zawsze oparta na jakimś kompromisie, ale ja się naprawdę martwię, że ten polski przyszły kompromis wykluczy większość kobiet w przeróżnych sytuacjach życiowych z dostępu do legalnej aborcji.

Ja chciałam mieć dzieci, dla mnie to była bardzo duża strata, kiedy dowiedziałam się, że ciąża jest zbyt zagrażająca mojemu zdrowiu. Nie chciałam się przekonywać o tym, jak będzie, jeśli zaryzykuję i utrzymam ciążę. Mam do tego prawo. Ale też ze względu na dobro płodu – leki, które muszę brać po prostu powodują poważne wady. Więc to dla mnie była spora strata, że pożegnałam się z marzeniem o macierzyństwie.

(Długie milczenie).

Ale jest też wiele kobiet, które z ulgą myślą o aborcji, więc dla nich nawet tydzień oczekiwania na tabletki jest nerwówką. Skróćmy ten czas, niech mogą dostać tabletki w Polsce.

Ja wiem, że moja sprawa przycichnie, ale dopóki mogę mówić i są ludzie, którzy mnie słuchają, to kurde, będę mówić! Pamiętam, że przez najgorszy czas po tym, co wydarzyło się w szpitalach, pomogła mi książka Agnieszki Szpili, „Heksy”. Ona ją pisała w dużych fragmentach językiem biblijnym, jestem przekonana, że celowo. Nazwała wiele rzeczy, które ja wtedy czułam i przeżywałam. Chciałabym, żeby moje słowa pomagały teraz innym. Naprawdę uważam, że to nie ja jestem nienormalna, bo nie chcę i nie umiem dostosować się do tej okropnej rzeczywistości, w której wszyscy jesteśmy, i że to ci, którym to zbyt łatwo przychodzi, powinni się nad sobą zastanowić.

Myślałam też o tych kobietach policjantkach, które kazały mi się w szpitalu rozebrać. One też by te przysiady robiły? Wyglądały na młodsze ode mnie.

Mapa Polski z listą protestów solidarnościowych z Joannąmat. pr.Mapa Polski z listą protestów solidarnościowych z Joanną

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

The Cure i ich słynna oda do żałości. Ten album to arcydzieło muzyki popularnej

Krytycy nie byli zachwyceni. Wytwórnia wróżyła komercyjne samobójstwo. Zespół się jednak uparł, by album wydać. I słusznie, bo obchodząca właśnie 35. urodziny płyta „Disintegration” The Cure to arcydzieło muzyki popularnej.

Łukasz Kamiński
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną