Optymizm ministra Budy. Ale koniec wuzetek to nie koniec chaosu w planowaniu przestrzennym
Minister rozwoju i technologii Waldemar Buda z pewnością życzyłby sobie zostać zapamiętanym właśnie jako ten, który skończył z polskim chaosem w planowaniu przestrzennym. Pierwszy krok za nim – likwiduje wuzetki. Problem w tym, że to, co daje w zamian, nie jest ani rewolucyjne, ani nawet adekwatne do potrzeb.
Czytaj też: Cyfrowe billboardy w pełnym świetle. Oni zarabiają, my płacimy zdrowiem
Wuzetki muszą odejść
Kwestia wuzetek (warunków zabudowy) jest nieodłącznym elementem wszystkich dyskusji o przyczynach polskiego chaosu przestrzennego. Wymyślono je po to, by nie blokować inwestycji na działkach nieobjętych miejscowym planem zagospodarowania. W związku z tym, że gminy bardzo często nie decydowały się na objęcie swojego terenu planami, wuzetki stały się popularnym i nadużywanym sposobem określania tego, co i jak można zbudować. Być może również dlatego, że w odróżnieniu od planów ten sposób rozbudowy miast i wsi generował głównie koszty społeczne, a te – jak wiadomo – nie są w Polsce uważane za prawdziwą stratę. Przygotowanie planu miejscowego jest kosztowne, czasochłonne, angażujące i wiąże się z odszkodowaniami dla tych, którzy na jego zapisach stracili. Być może dlatego pomiędzy 2003 a 2020 r. w Polsce wydano 2,6 mln wuzetek, zwłaszcza w strefach podmiejskich miast.
W efekcie takiego planowania przestrzennego w Polsce nowe mieszkania powstają na terenach zupełnie do tego nieprzystosowanych. Dotyczy to zarówno infrastruktury kanalizacyjnej czy drogowej, ale też dostępności najbardziej potrzebnych usług – komunikacji publicznej, sklepu, szkoły, ośrodka zdrowia czy kultury.