Centrum miasta bez samochodów? Zaraz wybucha awantura. A PiS wie, co robi
Temat ograniczeń dla ruchu prywatnych aut w polskich miastach dopiero niedawno zaczął być przedmiotem realnych działań. Wcześniej sprawa wydawała się z gruntu przegrana. Wszyscy wzrastaliśmy w kulturze samochodowej (świetnie opisanej w książce „Autoholizm. Jak odstawić samochód w polskim mieście”), która zdeterminowała sposób, w jaki budujemy nasze miasta, organizujemy przestrzeń publiczną i wyobrażamy sobie idealną ulicę. Podporządkowanie miasta samochodom wydaje się więc przejawem zdrowego rozsądku. Tym bardziej że w Polsce mamy 684 pojazdy na każdy 1000 mieszkańców. To drugi – po Luksemburgu – wynik w Unii Europejskiej, znacznie wyższy od średniej – 567 samochodów. Według Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Samochodów (ACEA) aż 77 proc. gospodarstw domowych w Polsce ma przynajmniej jedno auto.
Epidemia samotności: droga i zatrważająca. A rozwiązania leżą na ulicy
Samochód jako norma moralna
Przywiązanie do aut nie jest udziałem jedynie Polek i Polaków. Od czasów swojego powstania samochód konsekwentnie kradł serca i miasta społecznościom na całym świecie. Skąd ten autouniwersalizm? Do poszukiwania odpowiedzi zaprosiłem Pawła Jaworskiego, filozofa i urbanistę wspierającego miasta mierzące się z negatywnymi skutkami rozwoju motoryzacji. Jego zdaniem znamy ją już od dawna dzięki licznym badaniom nad dziejami „miasta motoryzacyjnego” (automotive city), w szczególności pracy Petera Nortona. – Dzięki nim wiemy, że masowe użytkowanie auta zrewolucjonizowało nie tylko komunikację, ale też sposób kształtowania miast i całą kulturę, w tym normy moralne.