Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Kotlet czy operacja? Dyrektorzy szpitali oszczędzają już na wszystkim

Szpitalny obiad Szpitalny obiad Cezary Aszkielowicz / Agencja Wyborcza.pl
Kto był w szpitalu, wie, że jedzenie najczęściej jest niesmaczne i jest go za mało, a pacjentów dokarmiają rodziny. PiS odkrył ten fakt na 40 dni przed wyborami i poprawę szpitalnej diety wrzucił na wyborcze sztandary.

Najgorzej jest w szpitalach, gdzie posiłki dostarczają firmy cateringowe. Placówka ogłasza przetarg, a potem wybiera najtańszą ofertę, bo w zamówieniu publicznym cena jest podstawowym kryterium. A jakość rzadko idzie w parze z niską ceną.

Przekonał się o tym na własnej skórze były dyrektor (chce pozostać anonimowy) powiatowego szpitala w południowej Polsce. Pewnego razu postanowił zjeść szpitalny obiad. W większości szpitali pracownicy mogą sobie kupić posiłek. Obiad okazał się niejadalny. Wszystko było zimne. Purée kartoflane wyglądało jak zrobione z gipsu, w smaku najbardziej przypominało papier. Kawałek mięsa niewiadomego pochodzenia był jak z gumy. Jedyne, co udało mu się zjeść, to surówka, chociaż także daleki był od zachwytu. Zaczął sprawdzać, co pacjenci dostają na śniadanie i kolację. Pieczywo zapakowane w folię okazało się czerstwe. Porcje śniadaniowe zawierały plasterki czegoś, co przypominało mielonkę, w dokumentach jednak figurowało jako szynka. I tak było z większością składników menu. Próbował dyskutować z firmą cateringową, ale ta miała własnego dietetyka, który podpisem i pieczątką gwarantował jakość i kaloryczność posiłków oraz to, że mielonka była szynką.

Jedyne wyjście to zatrudnić szpitalnego dietetyka, który będzie kontrolował jakość dostarczanych posiłków i ich zgodność z zamówieniem i ewentualnie interweniował u dostawcy – mówi Radosław Rzepka, dyrektor ds. medycznych Szpitala Czerniakowskiego. – Przecież dyrektor nie będzie się wykłócał o liczbę kalorii i zastanawiał, czy posiłki są zgodne z tym, co szpital zakontraktował.

W powiatowym szpitalu na południu Polski dietetyka nie było, więc dyrektor dał za wygraną, w papierach wszystko się zgadzało, a on miał ważniejsze rzeczy na głowie. Szpital tonął w długach.

– Jeśli szpital jest zadłużony, to oszczędza na jedzeniu – ekonomistka Alicja Defratyka przypomina, że zadłużenie szpitali między rokiem 2008 a 2015 wyniosło niespełna miliard złotych, a w latach 2015–2022, od kiedy u władzy jest PiS, dług wzrósł do 8 mld zł. I prawda jest taka, że dyrektorzy szpitali po prostu muszą oszczędzać na wszystkim, także na wikcie pacjentów.

Kotlet czy operacja?

Więc, choć wszyscy wiedzą, że szpitalne jedzenie pozostawia sporo do życzenia, pomysł PiS, ubrany jak zwykle w nowy program „Dobry posiłek”, wywołał lawinę oburzenia i żartów wśród internautów, opozycji i medyków. Opozycja drwi: tylko tyle po ośmiu latach rządów są w stanie naprawić w ochronie zdrowia? Cała reszta: kolejki do szpitali, badań diagnostycznych i specjalistów, zadłużenie szpitali, nierefundowanie najnowocześniejszych terapii ratujących życie, leży odłogiem.

– To wygląda wręcz na kpinę, zarówno z personelu medycznego, jak i pacjentów – mówi marszałek Senatu Tomasz Grodzki (PO). Na platformie X marszałek, lekarz, napisał: „Polacy chcą krótszych kolejek do lekarzy, dostępu do nowych metod leczenia i leków, które w UE są refundowane. PiS tego nie zrobił, za to przypomniał sobie, jak złe jest jedzenie w szpitalach. Mieli czas, by to zmienić, i tego nie zrobili. To nie uzdrowi chorej ochrony zdrowia”.

W Szpitalu Praskim ratujących życie operacji naczyniowych (tętniaki, wprowadzenie stentów, udrażnianie tętnic) robili miesięcznie za ok. 400 tys. zł. W ramach ryczałtu, więc bez limitu. Od 1 lipca jednak NFZ zmienił finansowanie. Teraz te ratujące życie zabiegi są normalnie kontraktowane i limitowane, a szpital ma miesięczny kontrakt na zaledwie 150 tys. zł. W Szpitalu Praskim woleliby, zamiast dofinansowania wyżywienia pacjentów, dostać więcej na operacje ratujące życie.

Dyrektorzy szpitali właściwie mówią jednym głosem: pieniędzy brakuje dosłownie na wszystko. Na wynagrodzenia lekarzy, na leki, media, sprzątanie, pranie. Więc także na jedzenie. W lipcu personel medyczny dostał kolejną podwyżkę. – To wspaniale, w ochronie zdrowia wciąż zarabia się za mało – mówi dyrektor szpitala. – Ale szpitalom nie zwiększono kontraktów. Od lipca musimy płacić pracownikom więcej, a z NFZ dostajemy tyle samo pieniędzy co w czerwcu. Przed tą ostatnią podwyżką płace pochłaniały 80 proc. budżetu szpitala. Teraz to będzie ok. 85 proc.

Kontrakty dla szpitali i wyceny poszczególnych świadczeń nie uwzględniają nie tylko podwyżek pensji pracowników, ale także rosnących cen leków, prądu i usług. Więc długi szpitali również rosną. A NFZ nie płaci za nadwykonania.

– Nie ma osobnej puli pieniędzy na żywienie pacjentów – mówi dyrektor Rzepka. – To, co NFZ nam płaci za konkretną procedurę, musi wystarczyć na wszystko. Na pensje personelu medycznego, lekarstwa, ale także na usługi sprzątania, prania, opłaty za media, remonty i posiłki dla pacjentów. Np. leczenie zapalenia płuc obejmuje też dietę pacjenta. Niestety pomimo apeli wycena świadczeń, czyli wykonywanych procedur medycznych, od lat jest na niewystarczającym poziomie.

Dyrektorzy szpitali muszą kombinować, na czym można zaoszczędzić. Są takie szpitale, zwłaszcza mniejsze, powiatowe, które na całodzienne żywienie pacjenta przeznaczają śmiesznie niskie kwoty. – Nasza stawka dzienna to ok. 11 zł na jednego pacjenta – powiedział tygodnikowi „Wprost” Arsalan Azzaddin, wicedyrektor Szpitala Powiatowego w Bielsku Podlaskim.

Szefa kuchni zatrudnię

– Ale karmić pacjentów trzeba – mówi dyrektor Rzepka. – Naszych karmi Szpital Praski.

Na Stępińskiej w Warszawie nie mają kuchni, zresztą w małym szpitalu na 200–300 łóżek to się po prostu nie opłaca. W ostatnich latach większość placówek, próbując ograniczyć wydatki, przeszła na catering.

Podobnie zrobił Szpital Czerniakowski. Nie byli jednak zadowoleni z firmy cateringowej, a Szpital Praski, który chce utrzymać kuchnię, szukał odbiorcy. Okazał się tańszy. – Nie chcemy na tym zarabiać, tylko obniżyć koszty naszych posiłków – mówi dyrektor ds. administracyjno-technicznych Szpitala Praskiego Anna Jakubik, pielęgniarka epidemiologiczna. – Gotujemy dla naszych 200 pacjentów, drugie tyle jest w Szpitalu Czerniakowskim, dla 30 pacjentów szpitala okulistycznego prof. Szaflika, do tego stołówka dla pracowników. Przy takiej liczbie posiłków mniej nas kosztuje wyżywienie pacjentów, niż gdybyśmy płacili firmie cateringowej.

W Praskim wsad do kotła, czyli koszt samych produktów spożywczych, to 10,60 zł na osobę dziennie. Do tego trzeba dodać koszt prądu i pracy personelu. Osobodzień zatem kosztuje szpital 27,91 zł. Dla Szpitala Czerniakowskiego wychodzi drożej, bo oni mają pięć posiłków ze względu na to, że zajmują się także leczeniem otyłości i chirurgią bariatryczną. I sam wsad do kotła to 19 zł na osobę dziennie.

Wcześniej gotowali dla Szpitala na Solcu, ale kiedy placówka przeniosła się na Ursynów (działa teraz jako Szpital Południowy), musieli zrezygnować. – Za daleko – tłumaczy dyr. Jakubik. – Wszystko wystygłoby po drodze.

Na Stępińską, po drugiej stronie Wisły, jedzenie dojeżdża gorące w termoportach, specjalnych pojemnikach utrzymujących ciepło. Na oddziałach pojemniki wstawiane są do bemarów, wózków z gorącą wodą, w których rozwożone są po salach. Tylko posiłki dla pacjentów izolatek są pakowane w jednorazowe plastikowe opakowania ze względów bezpieczeństwa. No i dla chorych na SOR i oddziale intensywnej terapii, bo tam nie ma kuchenek oddziałowych, w których można by umyć i wyparzyć talerze i sztućce.

W Radomiu w Mazowieckim Szpitalu Specjalistycznym też mają własną kuchnię, ale gotuje w niej firma zewnętrzna. – Outsourcing jest bardziej opłacalny – mówi wiceprezes Łukasz Skrzeczyński. Dzienne wyżywienie pacjenta to w Radomiu koszt ok. 30 zł. Rocznie szpital wydaje na jedzenie dla chorych ok. 5,5 mln zł. – Na pewno za większe pieniądze moglibyśmy karmić lepiej, ale to musiałoby być kosztem czegoś – mówi Skrzeczyński. – Gdyby NFZ dopłacał np. 10 zł do każdego pacjenta, to już byłoby coś.

W Bolesławcu poszli krok dalej niż w Radomiu. Podjęli decyzję o budowie własnej nowoczesnej kuchni. Pomysł narodził się w pandemii. – Byliśmy szpitalem jednoimiennym – mówi dyrektor szpitala Kamil Barczyk. – I nagle wszystkie firmy zewnętrzne wypowiedziały umowy. Ludzie się bali. Wtedy podjąłem decyzję, że tak strategiczną dla szpitala działalność, jaką jest wyżywienie pacjentów, musimy prowadzić sami. Poza tym skoro inni mogą na tym zarabiać, to dlaczego nie my?

Zainwestowali w projekt 1,5 mln zł. Zatrudniają dwóch dietetyków i trzech szefów kuchni (jednego z 10-letnim stażem w restauracjach we Francji) i żywią ok. 400 osób. 200 swoich pacjentów plus setkę hospitalizowanych w ZOL, do tego pracownicy szpitala. W przyszłym roku otwierają bistro, bo sporo ludzi z miasta zaczęło przychodzi zjeść obiad za 23 zł. A teraz negocjują dostawę posiłków dla dzieci z przedszkola.

– Dieta lekkostrawna dla jednego pacjenta kosztuje u nas 24 zł, a we Wrocławiu ceny zaczynają się od 35 zł – mówi dyrektor Barczyk. – Już zaczynamy zarabiać na naszej kuchni.

Nikt nic nie wie

Co właściwie zakłada program „Dobry posiłek”, tego nie wiadomo. Ani kiedy wystartuje, poza tym, że „bardzo szybko”. Ani ile będzie kosztować. Poseł Marek Suski mówi: „miliardy”. Rzecznik rządu Piotr Müller: „chcemy znacząco podwyższyć wydatki na posiłki w szpitalach”. „Szpitale otrzymają dodatkowe środki, a NFZ zadba, by jakość żywienia była znacząco lepsza” – to minister zdrowia Katarzyna Sójka. „Zdrowie jest najważniejsze, dlatego rząd PiS znacząco zwiększył finansowanie ochrony zdrowia. Program »Dobry Posiłek« wprowadzamy dla wszystkich pacjentów szpitali” – to z kolei konkrety premiera Mateusza Morawieckiego. Na pytania POLITYKI rzecznik MZ nie odpowiedział.

Dziwnym trafem o mankamentach szpitalnej diety rządzący przypomnieli sobie wkrótce po tym, jak Sanepid ogłosił wyniki swojej kontroli. Inspektorzy przyjrzeli się posiłkom pacjentów w niemal 70 proc. polskich placówek szpitalnych. Na zarejestrowanych 1028 szpitalnych bloków żywieniowych skontrolowano ogółem 740, w tym 460 takich, w których dostarczycielem posiłków była firma cateringowa. Nieprawidłowości dotyczą niemal co czwartej placówki. Sanepid wytknął m.in. niską wartość energetyczną posiłków, małą liczbę pełnoziarnistych produktów zbożowych, warzyw i owoców, zbyt dużo tłuszczu, produktów wysokoprzetworzonych, soli i potraw smażonych. W niektórych placówkach do przygotowania posiłków używa się przeterminowanego jedzenia, niewłaściwie przechowuje żywność, a pomieszczenia, w których są przygotowywane posiłki, nie spełniają wymogów sanitarno-technicznych.

Jakoś na to trzeba było zareagować, chociaż niedawna kontrola NIK, po której Izba opublikowała miażdżący raport dotyczący szpitalnego menu, przeszła niemal bez echa. Z analizy wynikało, że dieta polskich pacjentów jest mało zróżnicowana i uboga, głównie w warzywa i nabiał. A na żywienie chorych ludzi często wymagających specjalnych diet przeznacza się tyle samo pieniędzy co na posiłki dla więźniów.

Prawo i Sprawiedliwość jakby zapomniało, że projekt rozporządzenia dotyczący lepszych posiłków w szpitalach został już zgłoszony przez poprzedniego ministra zdrowia Adama Niedzielskiego w zeszłym roku. Dokument zakładał wprowadzenie zapisu o 15 dietach i ich dziewięciu modyfikacjach, a nawet o konkretnych produktach spożywczych. Określał też, ile kalorii, błonnika, tłuszczu i węglowodanów powinna zawierać dieta szpitalna. I utknął na etapie konsultacji publicznych.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Mamy wysyp dorosłych z diagnozami spektrum autyzmu. Co to mówi o nich i o świecie?

Przez ostatnich pięć lat diagnoz autyzmu w Polsce przybyło o 100 proc. Odczucie ulgi z czasem uruchamia się u niemal wszystkich, bo prawie u wszystkich diagnoza jest jak przełącznik z trybu chaosu na wyjaśnienie, porządek. A porządek w spektrum zazwyczaj się ceni.

Joanna Cieśla
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną