Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Co dalej z „Laptopem dla ucznia”? Dzieci będą czuły się oszukane. Bunt wisi w powietrzu

Ministrowie podsumowali przebieg realizacji ustawy o wsparciu rozwoju kompetencji cyfrowych uczniów i nauczycieli. Ministrowie podsumowali przebieg realizacji ustawy o wsparciu rozwoju kompetencji cyfrowych uczniów i nauczycieli. Maciek Jaźwiecki / Agencja Wyborcza.pl
Koalicja podczas kampanii zapowiedziała, że nie będzie odbierała niczego, co dał PiS. Teraz szuka sposobu, jak nie stracić twarzy przy okazji naprawiania tego, co PiS zepsuł, gdy ogłaszał program ucyfrowienia polskiej oświaty.

Program „Laptop dla ucznia” został wprowadzony przez PiS w trakcie kampanii wyborczej. Pierwsza grupa czwartoklasistów szkół podstawowych – prawie 400 tys. uczniów i uczennic – otrzymała laptopy jesienią 2023. Co roku dzieci klas czwartych miały dostawać przenośne komputery do końca września. Kolejna tura stanęła jednak pod znakiem zapytania, ponieważ pojawiły się problemy, na które wcześniej nie zwracano uwagi. Najważniejszy bowiem był efekt wyborczy, a nie dobro dziecka.

Dzieci dostały do ręki bardzo ostre narzędzie

Przede wszystkim nie przygotowano 9–10-letnich osób do bezpiecznego korzystania z urządzeń podłączonych do internetu. Władze ówczesnego Ministerstwa Edukacji i Nauki najprawdopodobniej założyły, że każdy przecież potrafi o siebie zadbać w sieci albo też nie pomyślały o zagrożeniu cyberprzestępczością. Dlatego nie wprowadziły do podstaw programowych odpowiednich zapisów (drobne zalecenia o charakterze wychowawczym to zdecydowanie za mało).

Gdyby porównać komputer do noża, a takim porównaniem posługują się obrońcy właścicieli mediów społecznościowych, oskarżanych o przymykanie oczu na przemoc w sieci, to dzieci dostały bardzo ostre narzędzie, ale nie zostały wcześniej nauczone, jak nie zrobić nim krzywdy sobie ani innym ludziom. Oczywiście sam nóż krzywdy nie czyni, ale niewłaściwe posługiwanie się nim już tak.

Gdy opadł kurz kampanii wyborczej, zrozumieliśmy, że został popełniony poważny błąd. Nauczyciele w szkołach podstawowych metodą ekspresową uczyli dzieci bezpiecznego korzystania z internetu, co wcale nie było łatwe, gdy dziecko ma już laptop w swych rękach. Posiada ten „nóź” nie tylko na lekcji, gdzie czuwa nauczyciel, ale także poza lekcjami, w swoim domu, poza domem, zapewne także poza kontrolą osób dorosłych.

Najpierw samochód, potem dopiero prawo jazdy

Zresztą metafora noża może nie przemówić każdemu do wyobraźni, więc posłużę się inną. To tak, jakby dać człowiekowi najpierw samochód, zachęcić do używania, a potem przekonywać go, że powinien na razie zostawić go w garażu, zapisać się na kurs i zdać egzamin na prawo jazdy. To po co daliście mi samochód, jeśli nie mogę go od razu prowadzić?

W liceum często odkrywamy, że uczniowie mają poważne braki w zakresie wiedzy o cyberbezpieczeństwie, że nie rozumieją, na czym polega odpowiedzialne korzystanie z narzędzi cyfrowych, że bardzo lekko podchodzą do swojej aktywności w sieci. Być może w podstawówce nie przygotowano ich do korzystania z internetu w sposób wystarczający. Wpisujemy więc do programów wychowawczych zapisy, aby wyrównać te braki.

Mieliśmy też w szkole incydenty, na szczęście nieliczne, kiedy to uczniowie przejmowali laptop kolegi czy koleżanki, logowali się na niezabezpieczone przez właściciela urządzenia strony i w jego imieniu prowadzili aktywność, np. rozsyłali obraźliwe e-maile, zamawiali produkty. Nieraz autorytet nauczyciela nie wystarczał, aby przekonać, że podszywanie się pod inną osobę to nie są niewinne żarty, lecz przestępstwo. Trzeba było na lekcje zapraszać prawników, policjantów, psychologów, aby wytłumaczyli, jakie mogą być skutki takich działań zarówno dla sprawcy, jak i ofiary.

Kiedyś ołówek i gumka, dziś laptop

Laptopy w rękach czwartoklasistów wywołały zapewne jeszcze więcej problemów. Nauczyciele nie mogli, jak nieraz czynią to w przypadku telefonów komórkowych, zakazać używania ich w szkole. Tu raczej obowiązywał nakaz używania, a nie zakaz. A skoro szkoła nakazywała, to stała się też odpowiedzialna za przygotowanie dziecka do właściwego posługiwania się tym narzędziem.

Nauczyciele nie mogli usprawiedliwiać się, że od nauczenia bezpiecznej pracy na komputerze są lekcje informatyki, a u mnie wystarczy kreda, tablica, zeszyt i długopis. Laptop stał się narzędziem podręcznym, używanym tak samo często jak dawniej ołówek czy gumka. Tworzył się nawyk sięgania po komputer, gdy trzeba się uczyć. Teraz większość czynności dziecko miało wykonywać na swoim laptopie, do tego przecież służył, aby na nim pracować, a nie trzymać bezużytecznie w torbie.

Poważnym problemem okazała się też waga przenośnych komputerów. Choć PiS przekonywał, że zamówi najlżejsze, nie udało się zejść poniżej półtora kilograma (lżejsze są znacznie droższe). Gdy do tego doliczy się ciężar torby (do przepełnionego plecaka uczniowskiego laptop się nie zmieści) oraz dodatkowego sprzętu, np. myszki i ładowarki, waga może się nawet podwoić. Można by to zaakceptować, gdyby dzieci nosiły do szkoły tylko laptopy, natomiast zeszytów i podręczników już nie. Tak jednak nie jest. Rodzice powinni więc odmówić przyjęcia takiego prezentu i poprosić o bardziej poręczny.

Następne roczniki powinny otrzymywać tablety

Jednak radość z rządowego daru zaćmiła zdrowy rozsądek. Dopiero po czasie rodzice zauważyli, że lepiej było dać dzieciom tablety, które są nawet cztery razy lżejsze (zwykle ważą między 0,3 a 0,8 kg). W liceum prawie nikt nie przynosi na lekcje laptopów, większość uczniów korzysta z tabletów. Jeśli licealistom nie chce się dźwigać swoich komputerów, to co dopiero dzieciom z podstawówek. Następne roczniki powinny więc otrzymywać tablety, a nie laptopy.

Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Koalicja podczas kampanii zapowiedziała, że nie będzie odbierała niczego, co dał PiS. Wycofanie się z programu „Laptop dla ucznia”, i to prawie natychmiast po objęciu władzy, może zostać odebrane jako kłamstwo wyborcze. Drugi rocznik czwartoklasistów miałby prawo czuć się oszukany przez polityków. Dlatego koalicja szuka sposobu, jak nie stracić twarzy przy okazji naprawiania tego, co PiS zepsuł, gdy ogłaszał program ucyfrowienia polskiej oświaty.

Poprzednia władza lubowała się we wprowadzaniu „dobrej zmiany” nawet wtedy, gdy ludzie wołali, że zmiana jest zła. Gdyby ówcześni decydenci prowadzili konsultacje społeczne przed wprowadzaniem swoich pomysłów w życie, zapewne usłyszeliby, że tablet jest lepszym narzędziem do nauki szkolnej niż laptop (przede wszystkim jest lżejszy) oraz że prezent od władzy to nie wszystko. Trzeba jeszcze do tego daru dostosować podstawy programowe, a wręcz je poważnie zmienić. To wszystko musi wziąć pod uwagę Barbara Nowacka.

Nie ma pieniędzy na kolejne laptopy dla uczniów

Z programu „Laptop dla ucznia” nie można więc się wycofać. Trzeba go podrasować, aby był bardziej korzystny dla uczniów i nie utrudniał pracy nauczycielom. Szkoda więc, że ministra edukacji nie zagrała w otwarte karty i od razu nie zapowiedziała poważnych zmian w tym programie. Niestety najpierw wypłynęły rewelacje z Ministerstwa Cyfryzacji. Wicepremier Krzysztof Gawkowski oznajmił, że w budżecie, który był tak oczekiwany przez społeczeństwo, szczególnie pracowników budżetówki, nie ma pieniędzy na kontynuację programu „Laptop dla ucznia”. Rodzice dzieci, które od września trafią do czwartej klasy, mogą odebrać to jako cenę podwyżek dla nauczycieli. Nie ma pieniędzy na komputery dla naszych dzieci, ponieważ rząd wszystko wydał na podwyżki.

To tylko subiektywne odczucia poszkodowanych rodziców, a tak naprawdę świnię koalicji podłożył rząd Morawieckiego, który nie zabezpieczył finansowania programu w kolejnych latach, nie ogłosił przetargu na rok 2024/2025 oraz nie uzyskał zgody Komisji Europejskiej na zakup laptopów dla uczniów z funduszu KPO. To wszystko jednak są argumenty polityczne, które mogą trafić do uszu ludzi dojrzałych, natomiast osoby najbardziej zainteresowane, czyli dzieci, będą czuły się oszukane bez względu na wszelkie tłumaczenia.

Jak im wytłumaczyć, że rok temu klasy czwarte dostały laptopy, a dla nowych czwartoklasistów rząd nie ma nic? Bunt wisi więc w powietrzu. Biorąc pod uwagę negatywne nastroje społeczne, ministra edukacji zapowiedziała, że rząd podejmie szybką decyzję i już w najbliższy czwartek ogłosi, co dalej z programem „Laptop dla ucznia”. Nie spodziewam się, że zaproponuje dzieciom figę z makiem, gdyż koalicja sprawiłaby tym wiele radości dzisiejszej opozycji, a dla siebie ukręciłaby stryczek na szyję. Kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera. Dał PiS, odebrała koalicja – jeszcze gorzej. „Nic” zamiast laptopa nie wchodzi więc w grę. Musi być to samo, a jeśli coś innego, to równie wartościowego albo nawet lepszego.

Szkoły ponadpodstawowe mogą poczekać, podstawówki nie

Stawiam na tablet. Nie przesuwałbym też realizacji programu na lata późniejsze, gdyż dzieci nie powinny czekać. Dać rok później, to jak nie dać wcale. Raczej należy przyspieszyć zmiany w podstawie programowej i tak ją „przerobić”, aby uwzględniała sytuację, że już dziewięciolatki pracują na urządzeniach, które mają dostęp do internetu, np. przez szkolne wi-fi. Nowacka zapowiedziała jednak, że znaczącej reformy podstaw programowych możemy spodziewać się dopiero od roku 2026.

OK, szkoły ponadpodstawowe mogą poczekać, natomiast w podstawówkach trzeba to zrobić znacznie wcześniej, wręcz już, przecież ta zmiana jest potrzebna na wczoraj. Jeśli nie dostosujemy programów, damy kolejnemu rocznikowi „nóż” – laptop lub tablet – i nie nauczymy, jak nie zrobić nim krzywdy sobie albo komuś innemu. Darowany uczniom i uczennicom komputer to nie koń, któremu, jak mówi przysłowie, nie zagląda się w zęby. W przypadku prezentów dla dzieci to przysłowie się nie sprawdza. Trzeba rządowemu prezentowi zajrzeć w zęby i sprawdzić, jakie zagrożenie może sprowadzić na dzieci. Obawiam się, że bardzo duże. Dlatego od naprawienia podstaw programowych bym zaczął.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną