Wspaniały, przeszklony budynek z wielką amfiteatralną salą w środku i wysokimi schodami prowadzącymi z foyer do części sądowej wywiera stosowne wrażenie na odwiedzających i „klientach” tego najważniejszego w Unii Europejskiej sądu. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (potocznie: Europejski Trybunał Sprawiedliwości, ETS) nie jest kameralnym sądem zatrudniającym 27 sędziów (z każdego państwa członkowskiego) i kilkadziesiąt osób personelu pomocniczego, lecz wielką instytucją europejską zatrudniającą ponad dwa tysiące ludzi, w tym ponad tysiąc tłumaczy gotowych przetworzyć każdy dokument na jeden z 23 oficjalnych języków UE. Jedynym językiem roboczym sądu jest francuski (od samego początku jego istnienia, a więc od blisko 60 lat), co oznacza, że bez względu na język oficjalny postępowania (np. polski, jeżeli RP jest stroną postępowania) wszystkie dokumenty trafiające do sędziów są zawsze po francusku i wszystkie narady sędziowskie, a więc dyskusje merytoryczne nad sprawami, odbywają się w języku francuskim (rzecz jasna, już bez tłumaczy, bo to naruszałoby tajemnicę narad).
To jedyny taki sąd w Europie, dla ponad 500 mln obywateli Unii, upoważniony do odpowiedzi na pytanie, jak należy rozumieć przepisy prawa europejskiego. Co roku wpływa do ETS ponad 600 nowych spraw (w tym blisko 400 tzw. pytań prejudycjalnych od sądów krajowych), a każda z nich zawiera najczęściej ogromny ładunek intelektualny w postaci skomplikowanych zagadnień prawnych, których rozwiązanie przenosi się automatycznie na 27 różnych systemów prawnych Unii Europejskiej.
Żadna inna instancja sądowa w Europie nie jest uprawniona do tego typu wiążących interpretacji, których celem jest zapewnienie spójności orzecznictwa, pewności prawa i funkcjonowania systemu europejskiego. Ten mechanizm pozwala na funkcjonowanie autonomicznego porządku prawnego w ramach struktury, która zakłada jednocześnie odrębność tradycji i systemów prawnych państw członkowskich, a więc jedność w różnorodności. Jedność to korpus prawa unijnego – wszystkie jego zasady i regulacje, które powinny być przestrzegane i stosowane w każdym kraju członkowskim. Jego różnorodność to nie tylko sprawy znajdujące się poza sferą kompetencji unijnych (należące do poszczególnych krajów członkowskich), ale sposób, w jaki prawo unijne jest wcielane w życie w tych krajach, a więc przy użyciu ich własnego instrumentarium legislacyjnego, orzecznictwa sądowego, praktyk i zwyczaju. Jedna norma unijna może przybrać postać 27 różnych norm krajowych, ale musi być osiągnięty ten sam ostateczny rezultat w postaci respektowania normy europejskiej we wszystkich krajach członkowskich.
Takie skomplikowanie procedur sprawia, że to właśnie w Sądzie na Kirchbergu (jak się często określa ETS ze względu na jego położenie w Luksemburgu) najlepiej widzi się (jak nigdzie w UE), czym jest zjednoczona, ale i tak zróżnicowana Europa. Okazuje się, że także w warunkach tak wielkiej różnorodności jest możliwa rzetelna i pogłębiona dyskusja o zagadnieniach będących przedmiotem sporu, ponieważ myślenie i podstawowe idee prawne określające stanowiska poszczególnych uczestników są w istocie takie same. Przy całym zróżnicowaniu tradycji wyrastają one ze wspólnego korzenia kultury prawnej, którą stworzyła cywilizacja europejska w swym wielowiekowym historycznym rozwoju.
Można się więc np. spierać o zakres tajemnicy adwokackiej czy ochronę życia prywatnego jednostki, o skuteczność i zakres ochrony sądowej albo o sposób rozumienia równości podmiotów gospodarczych, ale jednocześnie nikt nie będzie kwestionował, co do zasady, potrzeby ochrony tych wartości, na których dyskutowane rozwiązania są oparte.
Pola potencjalnego konfliktu są rozległe, bo wspólna przestrzeń prawna Europy wymaga likwidacji barier blokujących podstawowe wolności (swobodny przepływ ludzi, kapitału, towarów i usług), na których wspiera się Unia, a które często wynikają ze swoistości i różnic systemów prawnych. Jest to więc nieustający proces ścierania się racji wynikających z potrzeb wspólnego rynku z racjami, które nakazują poszanowanie odrębnych systemów krajowych.
To, co wydaje się dzisiaj oczywiste dla wielu – np. zasada bezpośredniego skutku regulacji europejskich, nakazująca bezpośrednie i natychmiastowe stosowanie w systemach krajowych rozwiązań przyjmowanych na szczeblu europejskim – było dziełem ETS. Narzucała jednocześnie obowiązek takiej interpretacji i stosowania prawa krajowego, który zapewniał przestrzeganie norm europejskich nawet wtedy, kiedy nie nastąpiła jeszcze ich formalna implementacja (a więc wprowadzenie odpowiednich zmian dostosowawczych w prawie krajowym).
Beneficjentem podejścia promowanego przez ETS jest obywatel Unii (notabene zasadnicza koncepcja i treść obywatelstwa unijnego została ukształtowana przez ETS). To z tego właśnie orzecznictwa wynika wyraźna zasada, że podmiotami adresatami regulacji prawnych nie są wyłącznie państwa, ale także jednostki, które dzięki takiemu stanowisku mogą się powoływać na prawa wynikające z systemu unijnego i to prawa, które powinny być respektowane nawet wbrew wyraźnym regulacjom krajowym.
To ETS już ponad 50 lat temu ukształtował w swym orzecznictwie zasadę pierwszeństwa prawa unijnego nad prawem krajowym – jedną z tych, które wywołują najwięcej polemik i eurosceptycznej kontestacji. Nie ma jednak wątpliwości, że bez takiej zasady nie funkcjonowałby w ogóle prawny porządek europejski, a ochrona wspólnych interesów zjednoczonej Europy stawałaby się czystą fikcją.
W orzecznictwie ETS pojawiają się wszelkie ważne problemy współczesnego prawa, wynikające np. z rozwoju nowych technologii informacyjnych, współczesnych form kooperacji gospodarczej, marketingu handlowego czy też mające związek z zagrożeniem praw jednostki. W ciągu zaledwie dwóch lat, które spędziłem w Luksemburgu, mógłbym wskazać na wiele takich wyroków ETS, które wywierają już dzisiaj istotny wpływ na cały system prawny UE. Należą tu np. najnowsze rozstrzygnięcia odnoszące się do kwestii obywatelstwa europejskiego, które przekształcają je stopniowo w ważną autonomiczną kategorię prawną wzmacniającą pozycję jednostki wobec systemów krajowych.
W sprawie Ruiz Zabrano (2011 r.) obywatel kolumbijski, którego dzieci miały obywatelstwo belgijskie, a zatem i europejskie, ubiegał się o pozwolenie na pracę w Belgii. Odmowa jego wydania doprowadziłaby do konieczności opuszczenia przez jego rodzinę tego kraju, co mogłoby uniemożliwić jego dzieciom korzystanie z prerogatyw obywateli UE. ETS opowiedział się na rzecz respektowania praw małoletnich obywateli UE w kontekście, zdawać by się mogło, czysto wewnętrznym (belgijskim), a więc w sytuacji, w której nie miało miejsca przemieszczanie się obywatela Unii z jednego państwa członkowskiego do drugiego. Filozofia tych rozstrzygnięć opiera się na założeniu, że obywatel Unii nie może być ograniczony przez systemy krajowe w zakresie tych składników obywatelstwa europejskiego, które określają jego istotę. Obywatelstwo europejskie przestaje być więc prostym dodatkiem do obywatelstwa narodowego i staje się w coraz większym stopniu instrumentem ochrony podstawowych interesów jednostki, która może o sobie powiedzieć civis europeus sum.
Z innej dziedziny (handlu elektronicznego i świadczenia usług) ogromne znaczenie ma orzeczenie określające krąg osób, do których jest kierowana oferta elektroniczna powszechnie używana dzisiaj w ramach wspólnego rynku. W sprawie Pammer i Hotel Alpenhof (2010 r.) ETS musiał się wypowiedzieć, w jakim wypadku oferta umieszczona w Internecie, np. przez biuro turystyczne z jednego kraju członkowskiego, może być uznana za skierowaną również do konsumenta z innego państwa członkowskiego, który z łatwością odnajdzie ją w przestrzeni elektronicznej. Odpowiedź Trybunału jest ostrożna. Sama dostępność komunikatu w Internecie nie wystarcza, by uznać go za ofertę skierowaną do każdego potencjalnego odbiorcy, powinny pojawić się jeszcze inne elementy, jak chociażby międzynarodowy prefiks telefoniczny czy używany język.
Ostatnio ETS zajmował się fundamentalnym dla wolności słowa w Unii problemem odpowiedzialności wydawcy ogłaszającego swoje publikacje w Internecie, a więc tym samym dostępne automatycznie w każdym kraju członkowskim. W sprawie eDate Advertising i Martinez (2011 r.) pytanie w dużym uproszczeniu było mniej więcej takie: czy wydawca angielski mógłby odpowiadać np. przed sądem polskim (lub każdego innego kraju członkowskiego) za naruszenie dóbr osobistych pana X, który jest Francuzem, ale w Polsce (lub innym kraju) jest – jako celebryta – znany i rozpoznawalny? Konsekwencje dla obiegu wolnego słowa w Europie, wynikające z przyjętego kierunku odpowiedzi, są daleko idące.
Ryzyko nieograniczonej odpowiedzialności wydawcy w każdym kraju, w którym osiągalna jest publikacja za pośrednictwem Internetu, z natury rzeczy zmuszałoby do nałożenia restrykcji w dostępie do publikowanych tekstów. W wydanym kilka tygodni temu rozstrzygnięciu ETS stara się znaleźć równowagę pomiędzy interesem wydawcy a interesem poszkodowanego oraz uniknąć zawsze niebezpiecznego dla pewności prawa zjawiska forum shopping (konkurencyjność różnych sądów). Odpowiedzialność w pełnym zakresie za naruszenie dóbr osobistych będzie możliwa jedynie przed sądem kraju siedziby wydawcy lub sądem kraju, w którym znajduje się centrum interesów życiowych (z reguły miejsce zamieszkania) poszkodowanego.
Wielkim problemem pozostaje w UE kwestia koegzystencji porządków krajowych, opartych na własnych tradycjach. Unia Europejska nie jest przecież konstrukcją federacyjną i owo współistnienie różnych systemów jest jej immanentną cechą. Często słyszymy, że orzecznictwo ETS w swej uniformizującej i bezwzględnej tendencji integracyjnej zapomina o owej złożoności i skomplikowaniu, nie respektując należycie autonomii krajowych porządków prawnych. Nie jest to prawda. Wypada przede wszystkim podkreślić, że przepisy traktatowe (a także Karty Praw Podstawowych) zawierają wyraźny nakaz respektowania tożsamości konstytucyjnej i tradycji prawnych państw członkowskich. Postanowienia te nie są pustą frazeologią i jest już cała seria wyroków ETS, w których znajdziemy nie tylko formalne odesłanie do tożsamości konstytucyjnej państw członkowskich, ale także rozstrzygnięcia konkretnych kwestii, które przez owe odesłania do tradycji konstytucyjnych są zdeterminowane.
Charakterystyczna z tego punktu widzenia jest sprawa Omega (2004 r.), w której zasada swobody świadczenia usług starła się z niemiecką wrażliwością konstytucyjną. Dotyczyła ona oferowania gier polegających na strzelaniu do celów ludzkich za pomocą promienia laserowego lub innych urządzeń rejestrujących trafienie celu, czyli „zabawy w zabijanie” ludzi. Niemcy nie zgodziły się na rozpowszechnianie takich gier dopuszczanych do obrotu handlowego w innych krajach członkowskich, powołując się na zasadę ochrony godności człowieka wpisaną do niemieckiej konstytucji, a rozumianą w sposób, który wyklucza „zabawy w zabijanie”. ETS uznał taką argumentację za uzasadnioną, chociaż bez wątpienia ucierpiała na tym podstawowa wolność wspólnotowa.
Nie wolno zapominać, że orzecznictwo ETS nie jest zawieszone w próżni, nie stanowi abstrakcji i nie jest arbitralnym wymysłem sędziów, ale konsekwencją autentycznego dialogu pomiędzy sądami w zjednoczonej Europie. Zagadnienia rozstrzygane przez ETS są najczęściej stawiane przez sądy krajowe, które przedstawiają swój punkt widzenia i swoją argumentację. Jest ona zawsze punktem wyjścia dla przyjmowanych ostatecznie rozstrzygnięć.
Sam ETS stał się już dzisiaj swoistym sądem konstytucyjnym Europy. W jego orzecznictwie coraz większą rolę jako podstawa rozstrzygnięć i interpretacji odgrywają prawa podstawowe zawarte w Karcie Praw Podstawowych UE oraz Europejskiej Konwencji Praw Człowieka.
Ów „prawno-człowieczy” wymiar orzecznictwa jest istotnym czynnikiem przekształcającym stopniowo naturę organizmu, jakim jest Unia Europejska, w organizm o aspiracjach i powołaniu znacznie dalej sięgającym niż początkowy zamysł sprowadzający się do tworzenia wspólnego rynku. Formalne przystąpienie (już w nieodległej przyszłości) UE do Europejskiej Konwencji Praw Człowieka tę tendencję umocni, a jednocześnie będzie sprzyjać tworzeniu możliwie najszerszej przestrzeni wolności i praw człowieka.
Dodajmy, że nie jest to proces wolny od potencjalnych napięć i konfliktów, ponieważ orzecznictwo wkracza w ten sposób w delikatną materię, którą w większości krajów członkowskich zajmują się krajowe sądy konstytucyjne, strzegące z natury rzeczy swych własnych kompetencji i swej własnej linii orzeczniczej. Gwałtowne reakcje krytyczne w Niemczech po wydaniu słynnego orzeczenia ETS w sprawie Mangold (2005 r.), w którym Trybunał przyjął szeroką ochronę pracownika przed dyskryminacją wynikającą z kryterium wieku, dobrze potwierdzają, jak bardzo jest to wrażliwy obszar orzecznictwa.
Na koniec krótka osobista refleksja. Mam za sobą doświadczenia dziewięciu lat pracy w polskim Trybunale Konstytucyjnym, co skłania z natury rzeczy do porównań. Sędzia TK i sędzia w Luksemburgu mają zadania podobne, choć różnią się one skalą – jest to w obu wypadkach rozstrzyganie o fundamentalnych kwestiach systemowych. Jest też jednak i zasadnicza różnica – sędziowie ETS są skazani na poszukiwanie kompromisu, ponieważ nie mają instrumentu w postaci zdań odrębnych. Zmusza to do pewnej pokory, wstrzemięźliwości i otwartości na argumenty w czasie trudnych przecież i niewolnych od emocji dyskusji. Ale zarazem pozwala na osiąganie konsensu, który wydaje się prawie niemożliwy wśród sędziów reprezentujących tak różny i wielobarwny europejski świat prawa.
Prof. Marek Safjan – prawnik, w latach 1998–2006 prezes Trybunału Konstytucyjnego, od 2009 r. sędzia Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski oraz medalem Pro merito (przyznanym przez Radę Europy m.in. za działalność w TK); laureat Nagrody Kisiela.