Jeden z najgroźniejszych seryjnych morderców na świecie” – pisał o nim najpoważniejszy szwedzki dziennik „Dagens Nyheter”. „Seryjny morderca, pedofil, nekrofil, kanibal i sadysta” – wyliczała sztokholmska popołudniówka „Aftonbladet”. 62-letni dziś Sture Bergwall, znany bardziej pod pseudonimem Thomas Quick, był skandynawskim Hannibalem Lecterem – przyznał się do 33 morderstw, został skazany za 8 i zamknięty w zakładzie psychiatrycznym Säter na północy kraju, gdzie przebywa do dziś. Tyle że z biegiem lat jego zbrodnie budzą coraz więcej wątpliwości. Szwedzki sąd uniewinnił go właśnie z trzeciego zarzutu morderstwa, pozostałych pięć czeka na ponowne rozpatrzenie. Coraz więcej wskazuje na to, że Quick jest nie tyle seryjnym mordercą, ile seryjnym kłamcą.
Wyroki zapadły bez dowodów rzeczowych i świadków zbrodni, wyłącznie na podstawie poszlak i zeznań samego oskarżonego. W pozostałych 25 sprawach nic nie wskazywało na jego udział, więc śledczy nie wystąpili z aktem oskarżenia, ale nie zwątpili też w prawdziwość jego pozostałych zeznań. Sprawa Quicka jest największym i najbardziej kosztownym procesem w historii szwedzkiego wymiaru sprawiedliwości, nie ustępuje nawet śledztwu po zamordowaniu premiera Olofa Palmego. Głównie dlatego, że mimo prawomocnych wyroków wciąż jest badana na nowo – teraz jako największe oszustwo sądowo-psychiatryczne, którego sprawcą, a zarazem ofiarą jest sam skazany.
Quick nie był aniołem. Już we wczesnej młodości został skazany za posiadanie narkotyków i seksualne molestowanie nieletnich chłopców. W latach 70. po raz pierwszy zamknięto go w Säter z diagnozą „perwersja seksualna wysokiego stopnia typu pedophilia cum sadismus”. Do zakładu psychiatrycznego wrócił latem 1991 r. po tym, jak próbował napaść na bank i wziąć zakładników. Podczas psychoterapii trafił w ręce Brigitty Staahle, specjalistki z tytułem profesorskim od tzw. amnezji psychogennej. Zgodnie ze swoją specjalnością i panującą wówczas modą twierdziła ona, że czyny Quicka są następstwem traumatycznych wydarzeń z dzieciństwa, wypartych ze świadomości. Uznała, że jeśli pacjent odtworzy te fakty, wróci do normalnego życia.
Za odtworzenie rzekomo zapomnianych wydarzeń Quick dostawał nagrody – Staahle nagradzała go lekarstwami o działaniu narkotycznym. A że był uzależniony, „przypominał” sobie coraz więcej, coraz bardziej drastycznych zdarzeń. W celu zdobycia kolejnej przepustki Quick miał powiedzieć Staahle, że rodzice zamordowali młodszego brata i karmili go jego mięsem (wyśmiała to później szóstka jego rodzeństwa). Na wolności Quick nie tylko ćpał, siedział też w bibliotece i zbierał materiały na kolejne sesje z terapeutką. W starych gazetach wyszukiwał niewyjaśnione przypadki kryminalne, by móc je sobie później „przypomnieć” i otrzymać w ten sposób leki. W sumie przypisał sobie 33 zabójstwa, dokonane na terenie Szwecji, Finlandii, Danii i Norwegii w latach 1976–85.
Najgłośniejszą z tych spraw było zaginięcie bez śladu 11-letniego Johana Asplunda. Chłopiec zniknął jesienią 1980 r., w 2001 r. sąd uznał Quicka za winnego morderstwa. Rodzice chłopca niemal od początku nie wierzyli w jego zeznania, choć morderca samozwaniec szczegółowo opowiedział, jak raczył się różnymi częściami ciała denata i jak bardzo mu one smakowały. Szczątków Asplunda nigdy nie znaleziono. Sprawa wróciła na wokandę dopiero w ubiegłym roku, a w połowie sierpnia sąd apelacyjny uznał, że Quick nie mógł zabić chłopca. Rok wcześniej inny sąd oczyścił go z zarzutu zamordowania 9-letniej Norweżki Therese Johannesen – tu także nie było dowodów zbrodni, też nie znaleziono ciała. We wrześniu 2010 r. Quickowi anulowano wyrok za zabójstwo izraelskiego turysty Yenona Leviego.
Kolejnych pięć wyroków czeka na ponowne rozpatrzenie, wśród nich sprawa 15-letniego Charlesa Zelmanovitsa. Jego zwłoki znaleziono tuż po śmierci w 1976 r. Policja nie stwierdziła wówczas oznak zabójstwa i uznała, że chłopiec zginął w wypadku, a jego ciało rozwlekły po lesie dzikie zwierzęta. Ale w 1994 r. Quick przyznał się, że to on zabił chłopca i poćwiartował jego ciało. Został oczywiście skazany, chociaż z protokołu przesłuchania wynika jasno, że główne wątki podpowiedział mu policjant prowadzący śledztwo. Nawet ojciec ofiary nie wierzył w winę Quicka.
Wątpliwości co do winy Quicka pojawiały się już wcześniej. Kryminolog i znany również w Polsce autor powieści kryminalnych Leif GW Persson zgłaszał je w trakcie pierwszych procesów, wskazując m.in. na nieuwzględnianie przez sądy zeznań świadczących na korzyść oskarżonego. Inny tłumaczony w Polsce pisarz Jan Guillou, twórca słynnego agenta Hamiltona, skrytykował przebieg procesów w książce „Obrońca czarownic”, czym naraził się na ataki prasy, wierzącej wówczas w winę Quicka. Przełom przyniosły badania znanego telewizyjnego dziennikarza śledczego Hannesa Råstama. Już pod koniec 2008 r. pokazał filmowy dokument, w którym Quick, płacząc, odwołał wszystkie zeznania na temat zabójstw. Ujawnił też powody, które skłoniły go do kłamstwa. Ale i tak większość pozostała nieprzekonana.
Dopiero wydana tego lata książka Råstama „Przypadek Thomasa Quicka, czyli jak tworzy się seryjnego mordercę”, wywołała w Szwecji prawdziwy szok. Råstam pokazał, jak policja, prokuratura i sądy dały się zwieść kłamcy i zignorowały ewidentne wskazówki, że to oszustwo. Jak na przykład, że znalezione kości jednej z ofiar okazały się kawałkami drewna, że oskarżony raz po raz zmieniał okoliczności popełnionej przez siebie zbrodni, że w niektórych przypadkach miał niepodważalne alibi albo że dwaj rzekomo zamordowani i zjedzeni przez niego somalijscy chłopcy okazali się cali i zdrowi. Zamiast poszukać ich w rejestrach danych osobowych, policja kopała doły w miejscach wskazanych przez Quicka, narażając państwo na dwa długie i kosztujące miliony koron śledztwa.
Råstamowi udało się także dotrzeć do filmów nakręconych przez norweską policję podczas wizji lokalnych na miejscu przestępstw, których Quick miał się dopuścić w Norwegii. Widać na nich wyraźnie, że domniemany zabójca, na co dzień zachowujący się dość spokojnie i normalnie, jest pod wpływem środków psychotropowych, mówi niewyraźnie lub krzyczy, rzuca się bezwiednie i próbuje nawet bić się z policją. Nie ma pojęcia, gdzie leżą zwłoki, wreszcie wskazuje na leśne mokradła. Zostały one osuszone olbrzymim kosztem, ale poszukiwania nie przyniosły rezultatu. Gdyby szwedzki aparat ścigania dotarł do tych dokumentów, być może nie doszłoby do kolejnych procesów.
Ustalenia Råstama sprawiły, że kolejne wyroki wracają do apelacji. Na razie w piersi biją się dziennikarze, którzy przez długie lata uznawali winę Quicka za oczywistą i nie drążyli niezgodności w jego zeznaniach. Trudniej zrozumieć, dlaczego on sam przez lata wprowadzał w błąd opinię publiczną i wymiar sprawiedliwości.
Råstamowi powiedział, że chciał wcielić się w bohatera „Milczenia owiec”. Kultowy dziś film wszedł do kin w 1991 r., a Quick, niespełniony talent aktorski, marzył o tym, by zostać kimś na podobieństwo Hannibala Lectera, inteligentnego psychopaty, który porywa i morduje młode kobiety, a potem zjada ich ciała. A dziennikarze mieli zapotrzebowanie na szwedzkiego seryjnego mordercę. Podobnie jak filmowy Lecter, Quick chętnie współpracował z policją i mówił jej wszystko, co chciała usłyszeć, trafnie odczytując nakreślone z góry kierunki śledztwa. Rozumiał, że policja, psychologowie i prawnicy potrzebują spektakularnego sukcesu w klimacie masowej psychozy tamtych lat, podkreśla recenzentka kulturalna Maria Kuchen.
Prawnicy, którzy prowadzili sprawę Quicka, nie są do końca przekonani o swoich błędach. Christer van der Kwast, prokurator oskarżający we wszystkich kwestionowanych procesach, zrobił na nich karierę i doszedł do szczebla prokuratora generalnego. Dziś jest na emeryturze i utrzymuje, że dowody przedstawione w książce Råstama mają wiele słabych punktów. Ostrzega, że wahadło może się wychylić w drugą stronę. Obiektem krytyki jest też Claes Borgström, adwokat broniący Quicka w pierwszych procesach, celebryta szwedzkiego wymiaru sprawiedliwości, który pełnił w nim wiele kierowniczych funkcji. Zarzuca się mu, że bez oporów pogodził się z winą Quicka, nie podważał poszlak Kwasta i nie odwoływał się nawet od wyroków, inkasując zarazem miliony koron za swoją pracę.
Dodatkowe emocje budzi fakt, że Borgström reprezentuje dziś kobiety oskarżające o gwałt twórcę Wikileaks Juliana Assange’a, który boi się przyjechać do Sztokholmu m.in. dlatego, że nie wierzy w szwedzki wymiar sprawiedliwości i w to, że Szwecja jest państwem prawa. Skandal wokół Quicka w pewien sposób potwierdza jego obawy. Zdania na temat procesów Quicka są jednak podzielone i większość uczestników debaty domaga się powołania niezależnej komisji, która zbada zasadność zarzutów i doprowadzi do zreformowania wymiaru sprawiedliwości. Pojawiają się żądania powołania Trybunału Kasacyjnego, niezależnie od istniejącego Sądu Najwyższego, który zająłby się w przyszłości badaniem podobnych spraw.
Podstawowym problemem jest jednak układ, w którym prawnicy i biegli, niezależnie od swojej roli w procesie, współpracują ze sobą w duchu korporacyjnej solidarności w dążeniu do jednego, z góry ustalonego celu. „Szwedzki model nadal żyje” – mówi szef magazynu „Filter” Mattias Göransson. „Zakłada on porozumienie i kompromis, a to zwalnia od odpowiedzialności. Im wyżej w hierarchii, tym więzi są mocniejsze. Szwecja jest małym krajem i jeśli chcesz poruszać się na jej szczytach, zwłaszcza tych prawniczych, to krąg jest bardzo ograniczony. A jeśli ktoś próbuje wystawić głowę, sam wystawia się na ryzyko jej uszkodzenia”. Jego zdaniem sprawa Quicka jest szwedzką wersją znanej sztuki włoskiego dramaturga Ugo Bettiego „Trąd w pałacu sprawiedliwości”.
Najostrzejszym krytykiem jest wspomniany już pisarz i kryminolog Persson, który opatrzył książkę Råstama przedmową. Jak sam podaje, poświęcił 3 tys. godzin na dokładne zapoznanie się z materiałami procesowymi i potwierdza wnioski autora. „Råstam przejrzał skandal prawny, który nie ma odpowiednika nie tylko w Szwecji, ale w całej Europie – mówi Persson. – Państwo popełniło gwałt na rodzinach ofiar tych niewyjaśnionych do dzisiaj morderstw. Podczas procesów musieli siedzieć i przysłuchiwać się fałszywym samooskarżeniom Quicka i przerażającym fantazjom o tym, co uczynił z ich dziećmi. Nie dano im też szansy poznania i ukarania prawdziwych morderców ich bliskich. Nawet gdyby teraz sami przyznali się do winy, większość przestępstw i tak uległa już przedawnieniu”.