Po porażce w 2012 r. Sarkozy ogłosił, że na zawsze wycofuje się z polityki, ale teraz Francja jest w stanie „takiego cierpienia i beznadziei”, że on, Sarkozy, „nie ma innego wyboru”. Coś niedobrego wisi w powietrzu słodkiej Francji. Prezydent François Hollande ma najniższe notowania w historii V Republiki – 13 proc. poparcia – i po raz pierwszy w historii sondaże pokazały, że przywódczyni skrajnej prawicy Marine Le Pen wygrałaby wybory prezydenckie. W republikańskiej Francji, ojczyźnie praw człowieka!
Prezydenta dobija książka jego partnerki Valérie Trierweiler. Nie można jej zestawić z wieloma innymi aferami polityczno-obyczajowymi, bo to pierwszy taki przypadek, by porzucona mściwa kobieta opisywała charakter urzędującego prezydenta. I nie chodzi tu o zdrady, bo podboje miłosne we Francji, inaczej niż na przykład w Ameryce, to istotny wyróżnik silnych mężczyzn i żaden polityk nie zaryzykuje niekompetencji w tej dziedzinie. Hollande poczuł się najbardziej ugodzony jej przekonaniem, że prywatnie pogardza ubogimi, że jest cyniczny i bezduszny. „To cios w całe moje życie – tłumaczył Hollande mediom. – Całe życie zbudowałem na zasadzie pomocy innym”. Przypomniał przy tym, że pochodzi z prostego środowiska i nigdy o tym nie zapomina. Boli go kłamstwo o zamiłowaniu do luksusu, przecież nosi zegarek Swatch za 60 euro.
Inaczej niż w Polsce, sprawa zegarka w ogóle nie byłaby problemem w deklaracji majątkowej. Chodzi o postawę w służbie publicznej, o styl życia. Działacz lewicowy może być bogaty, ale powinien swoje pasje lokować w działaniu, a nie jak burżuj – w zabiegach o dobra go pozycjonujące.