Świat

Pierwsza wojna Trumpa

Czy atak USA na Syrię to rzeczywiście interwencja? Czy polityczna gra Trumpa na użytek wewnętrzny?

Ostrzał rakietowy nie osłabi poważniej Asada ani nie powstrzyma go od ponownego użycia broni chemicznej. Ostrzał rakietowy nie osłabi poważniej Asada ani nie powstrzyma go od ponownego użycia broni chemicznej. Ford Williams / Forum
Ostrzał rakietowy bazy lotniczej w Syrii nie osłabi poważniej Asada ani nie powstrzyma go od ponownego użycia broni chemicznej. Dał jednak Trumpowi bardzo potrzebne punkty na arenie wewnętrznej i międzynarodowej.

Marynarka Wojenna Stanów Zjednoczonych po raz kolejny okazała się najlepszym pasem transmisyjnym siły. 59 pocisków Tomahawk wystrzelono na rozkaz prezydenta USA z pokładów dwóch niszczycieli rakietowych klasy Arleigh Burke. Każdy taki okręt ma 90–96 wyrzutni załadowanych różnego rodzaju uzbrojeniem, w tym skrzydlatymi pociskami umożliwiającymi sięgnięcie celów na lądzie z dystansu półtora tysiąca kilometrów.

Użyte w akcji odwetowej za atak chemiczny jednostki stacjonują na co dzień w hiszpańskim porcie Rota. Administracja Baracka Obamy skierowała je do Europy w ramach własnego wkładu w obronę antyrakietową NATO. „Burki” przenoszą bowiem antybalistyczny system walki AEGIS i pociski SM-3, które są w stanie zestrzeliwać satelity i głowice rakiet balistycznych na granicy kosmosu.

Czy Trump rzeczywiście chciał zaszkodzić Syrii?

Ale nie łudźmy się, ten atak niczego nie zmieni. Pentagon już sygnalizuje, że uderzenie było jednorazowe, a dostępne w regionie siły USA nie pozwalają na rozpoczęcie poważniejszej operacji zbrojnej przeciwko syryjskiemu reżimowi, nawet wyłącznie z powietrza. Zbombardowane lotnisko, nawet jeśli rzeczywiście z niego startowały samoloty do haniebnej misji trucia sarinem własnych obywateli, w chwili uderzenia było najprawdopodobniej opustoszałe.

Amerykańskie pociski, według najnowszych – niepotwierdzonych – doniesień z Syrii, zabiły sześć osób, w tym niestety też cywilów. Amerykanie przyznali, że o ataku byli uprzedzeni Rosjanie. Trudno przypuszczać, by nie podzielili się tą wiedzą z wojskami Asada. Chodziło rzecz jasna o to, by przez przypadek nie wywołać wojny mocarstw, ale tym samym wymiar wojskowy uderzenia mógł zostać osłabiony.

Ale chyba nie chodziło o skutki wojskowe. Gdyby Trump chciał rzeczywiście zaszkodzić machinie wojennej Asada, uderzyłby w centra dowodzenia, kierowania politycznego, być może nawet w stolicę i prawdopodobne miejsce pobytu dyktatora. Posiadane możliwości wojskowe nie dawały bowiem szans na porażenie zgrupowań syryjskiej armii rządowej.

Atak był jednak punktowy, bardzo ograniczony, można powiedzieć: symboliczny. Trump był mocno krytykowany, w tym przez część republikanów, za demonstrowany od miesięcy brak zainteresowania syryjskim konfliktem, za głoszenie haseł, iż nie ma zamiaru być „policjantem świata”. Najgłośniejszym krytykiem takiego podejścia był senator John McCain. Interwencja, nawet na ograniczoną skalę, tę krytykę osłabia.

Z drugiej strony, odwet za atak gazowy umożliwi Trumpowi eksploatowanie narracji o „słabym Obamie”, który najpierw wytyczył czerwoną linię, a potem uchylił się od spełnienia groźby. Trzecią korzyścią z uderzenia jest odrzucenie podejrzeń o rosyjskie wpływy w administracji. Nawet jeśli Rosja została uprzedzona o celach amerykańskich pocisków, interwencja USA na pewno nie jest jej na rękę.

Nawet jeśli Rosja została uprzedzona o celach amerykańskich pocisków, interwencja USA na pewno nie jest jej na rękę. Z Dumy i Kremla popłynęły rytualne głosy oburzenia, że to atak na suwerenne państwo. Rosja ogłosiła też, że wycofuje się z porozumienia o unikaniu incydentów w powietrzu – sygnał, że Putinowi naprawdę nie w smak powrót USA do gry w Syrii. Przychylne Trumpowi środowiska, też w Polsce, już mnożą pochwały, jaki to twardy przywódca wolnego świata.

Jakie będą kolejne kroki Trumpa?

Ale czy to rzeczywiście interwencja? Wszystko będzie zależeć od następnych kroków Trumpa. Akcja militarna na większą skalę jest w krótkim czasie niewykonalna. USA nie mają w regionie wystarczających sił, a społeczeństwo nie chce walk na lądzie.

Bardziej prawdopodobna jest nowa ofensywa dyplomatyczna, być może również w Europie. Ekipa Trumpa może przekonywać NATO do zaangażowania nie tylko w walce z ISIS, ale również zaprowadzenia porządku w Syrii. Pierwszym krokiem może być strefa zakazu lotów, której mogą pilnować sojusznicze samoloty. Kluczowa będzie jednak zgoda Rosji, która wystawi za nią odpowiedni rachunek. Na pewno Syria będzie głównym tematem przyszłotygodnowych rozmów Rexa Tillersona w Moskwie. Prawdopodobnie była też ważnym tematem spotkania prezydenta Trumpa z chińskim przywódcą Xi Jinpingiem. O rezultatach jeszcze za wcześnie przesądzać.

Niechcący ostrzał syryjskiej bazy dał też doskonałą okazję polskiemu rządowi do odwrócenia uwagi publiczności od trwającej w Sejmie debaty nad opozycyjnym wotum nieufności. Rzecznik rządu z rana zapowiedział, że w nagłym trybie premier Beata Szydło spotka się z szefami MON i MSZ, będzie też rozmawiać z prezydentem Andrzejem Dudą, by – jak to ujął – być na bieżąco w sprawie wydarzeń na Bliskim Wschodzie.

Polska ma w regionie niewielkie kontyngenty wojskowe, więc trudno uznać, że podwyższona czujność jest nieuzasadniona. A przy okazji ma pokazać, że kiedy rząd zajmuje się sprawami o globalnym znaczeniu i troszczy się o polskich żołnierzy na misjach, ktoś w Sejmie kopie pod nim dołki.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama