Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Polityka jak malina. Dlaczego MSZ wycofało się z projektu na Wołyniu?

Poszło o maliny. Poszło o maliny. ernschie / Pixabay
Kto i co decyduje dzisiaj o naszej polityce wschodniej? Rozpatrzmy to na przykładzie malinowego skandalu.

Poszło o maliny, podobnie jak w „Balladynie” Juliusza Słowackiego, tragedii o psychologii panowania i władzy. Dwie siostry, zła i dobra, zbierały maliny, by zdobyć męża. Dobra zebrała ich więcej i była skłonna oddać je siostrze, gdyby ta poprosiła. Tak się jednak nie stało. Zła siostra nie czekała nawet na życzliwy gest z jej strony, zabiła ją i zabrała maliny.

Malinowy projekt na Wołyniu

Maliny mieli posadzić i zbierać Ukraińcy na Wołyniu, tak, na tym Wołyniu, dziesięciu ukraińskich sadowników na 10 hektarach. Ich biznesplan wsparło Ministerstwo Spraw Zagranicznych w ramach pomocy rozwojowej, kierując się głównie względami społecznymi, bezrobociem i brakiem pomysłów na ożywienie gospodarcze, nie tylko na Wołyniu. Program był skierowany do uczestników walk w Donbasie. Mieli przyjechać do Polski na szkolenie, staże na polskich plantacjach, a później, pod okiem polskich specjalistów, z polskich sadzonek założyć i uprawiać plantacje malin u siebie. Polacy i Ukraińcy pracujący razem na Wołyniu. To był świetny pomysł. Niestety, nie zobaczymy telewizyjnego reportażu z tej plantacji.

Poseł jest przeciwny

Gdy wszystko było już dopięte, projekt zatwierdzony i gotowy do realizacji, powstała przeciw niemu polityczno-związkowa koalicja. Jej lider, poseł Kukiz ’15, stronnictwa znanego ze swojej wyjątkowej otwartości i przychylności wobec Ukrainy i szczególnie Wołynia, Jarosław Sachajko grzmiał w Sejmie: „To skandal, polskie ministerstwo sponsoruje zakładanie konkurencyjnych dla polskich sadowników plantacji. Doprowadzamy do tego, żebyśmy masowo zamykali i zaorywali plantacje w Polsce i sprowadzali maliny z Ukrainy. Bo na Ukrainie mamy lepsze gleby, tańsze środki produkcji i nieograniczoną powierzchnię.”

Poseł Jarosław Sachajko jest w Sejmie przewodniczącym komisji rolnictwa i rozwoju wsi, doktorem nauk rolniczych i pewnie zdaje sobie sprawę z merytorycznej wagi tej argumentacji. Polska zajmuje w świecie trzecie miejsce w produkcji malin, za Rosją i Stanami Zjednoczonymi, Ukraina w tej klasyfikacji jest szósta, produkuje cztery razy mniej od Polski (dane FAO z 2017 r.). Dziesięć jednohektarowych plantacji na Wołyniu nie jest żadnym zagrożeniem dla rynku malin w Polsce i w Europie. Projekt jest społeczny, w pewnym sensie polityczny, nie ekonomiczny. Polski sadownik na nim nie straci, może jedynie zyskać. Dla Polski realnym konkurentem na rynku malin jest Serbia, nie Ukraina. Od posła doktora raczej można oczekiwać realnej oceny sytuacji, a może nawet projektów połączenia polskich i ukraińskich atutów na światowym rynku malin. Ukraińscy sadownicy nie od dziś zwracają uwagę, że należy koncentrować się na jakości owoców, mniej na ilości przeznaczonej do przemysłowego przerobu. To myślenie ma w Polsce też silne malinowe lobby.

Poseł wybrał polityczną demagogię. Wsparli go polscy sadownicy: Unia Warzywno-Ziemniaczana i Związek Sadowników RP, oraz NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność”, przypominając opinii publicznej, po raz kolejny, że polski plantator jest okradany przez pośredników. Każda okazja jest dobra: „Jako NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność” jesteśmy przeciwni podejmowaniu takich działań, które uderzają w sposób bezpośredni w polskich rolników oraz sadowników, którzy i tak znajdują się w bardzo trudnej sytuacji ze względu na tegoroczne ceny proponowane polskim rolnikom” napisała do ministerstwa spraw zagranicznych posłanka Teresa Hałas (PiS), przewodnicząca NSZZ RI „Solidarność.

Czytaj także: Polskie owoce w chińskich rękach

Dlaczego MSZ wycofuje się z projektu

Los projektu dziesięciu ukraińskich plantatorów z Wołynia został przesądzony. Ministerstwo Spraw Zagranicznych, kierując się, jak każdego dnia i we wszystkich swoich działaniach, polską racją stanu, najpierw wyjaśniło, gdzie nieświadomie popełniło błąd: „Projekt »Zachodnio-Ukraińska Kooperatywa Sadowniczo-Ogrodnicza« jest jednym z 36 działań, które otrzymały dofinansowanie w wyniku konkursu »Polska pomoc rozwojowa 2018«. Zdaniem MSZ taka pomoc ma charakter lokalny, a nie systemowy, o czym najlepiej świadczy jej wysokość. Dofinansowanie w wysokości 261 tys. zł miało służyć utworzeniu kooperatywy składającej się z 10 małych rolników, z których każdy stworzy plantację malin o powierzchni 1 hektara. Taka pomoc miała być skierowana do mikroprzedsiębiorców, weteranów wojny na wschodzie Ukrainy oraz przesiedleńców. Projekt miał charakter społeczny, a nie gospodarczy”.

I w konkluzji zgodziło się z wyjątkowo trafną krytyką ze strony szerokiej malinowej koalicji: „Biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację oraz wątpliwości wobec projektu wyrażane przez szereg instytucji, podjąłem decyzję o rozwiązanie umowy dotacji na realizację projektu »Zachodnio-Ukraińska Kooperatywa Sadowniczo-Ogrodnicza«. W związku z powyższym dalsze działania projektowe, w tym założenie kooperatywy i przekazanie sadzonek malin, nie będą realizowane” – napisał w odpowiedzi do NSZZ RI „Solidarność” wiceminister spraw zagranicznych Andrzej Papierz.

Tak oto upadł dobry projekt polsko-ukraińskiej współpracy. Szkoda, że MSZ nie podjęło się jego obrony, przecież miało silne argumenty. Ale jak widać, logika podejmowania ważnych decyzji jest inna, oparta na argumencie siły. Jak w „Balladynie”.

Czytaj także: Dlaczego rolnikom bardziej opłaca się ziemię zaniedbać, niż ją sprzedać

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama