Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Katalizator

Populistyczna Międzynarodówka Steve'a Bannona

Steve Bannon Steve Bannon Natan Dvir/Polaris Images / EAST NEWS
Steve Bannon, były główny strateg Trumpa, proponuje europejskim populistom „infrastrukturę zwycięstwa”. Dzięki niej mają zdobyć Parlament Europejski.
Steve Bannon wyczarował zwycięstwo Trumpowi, teraz będzie próbował rozwalić Unię. Tu z prezydentem w gabinecie owalnym w Białym Domu. W głębi doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Michael Flynn.Drew Angerer/Getty Images Steve Bannon wyczarował zwycięstwo Trumpowi, teraz będzie próbował rozwalić Unię. Tu z prezydentem w gabinecie owalnym w Białym Domu. W głębi doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Michael Flynn.

Podczas wieców Steve Bannon często przywołuje ulubiony film: „Z jasnego nieba” z 1949 r. Gregory Peck gra w nim generała lotnictwa, który obejmuje jednostkę samolotów bombowych podczas II wojny światowej. Piloci są zdemoralizowani, w walce tracą kolejnych kolegów. Nowy dowódca wstrząsa nimi, przywraca porządek i chęć walki. Jest twardy, wręcz agresywny, ale potrafi wzbudzić też pozytywną agresję wśród pilotów.

64-letni Bannon, sam zresztą kiedyś producent filmowy, często podkreśla znaczenie filmów z tamtej epoki. Definiują one, według niego, „nasze wyobrażenie tego, co znaczy być Amerykaninem”. I pokazują amerykańskie mity „w postaci modeli gotowych do zastosowania obecnie”. Sam chce być więc tym generałem, który najpierw potrząsnął Ameryką, a teraz to samo chce zrobić z Europą.

Przez kilkanaście wrześniowych dni ten były główny strateg Trumpa podróżował po Europie, próbując zjednoczyć i wzbudzić chęć walki w sercu każdego prawicowego populisty, jakiego znajdzie. Tym razem był m.in. we Włoszech, Francji, Holandii i Wielkiej Brytanii. Wiosną z kolei odwiedził kilka państw naszego regionu, w tym Polskę, i widział się m.in. z księdzem Tadeuszem Rydzykiem, co potwierdziły nam dwa niezależne źródła, a według naszego rozmówcy z PiS partia poważnie zastanawia się nad wzięciem udziału w jego inicjatywie.

Plan jest następujący: Bannon chce patronować powstaniu sojuszu prawicowych populistów, który wystartuje w maju w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Nie zamierza stanąć na jego czele, ale obiecuje udziałowcom „infrastrukturę zwycięstwa”. Chce być postrzegany jak niezależny broker, którym już kiedyś był: pośredniczyć, doradzać, opracowywać tzw. Big Data, udostępniać kanały komunikacji, „targetować” wyborców, walczyć z mediami głównego nurtu i dostarczać „ideolo”.

Wszystko to ma zapewnić jego talent i założony w Brukseli już ponad rok temu i finansowany na razie z prywatnej kieszeni Bannona think tank o nazwie Ruch (The Movement). Jak mówi o nim sam sponsor, w przyszłości to ma być antyteza Open Society Foundations, czyli fundacji George’a Sorosa, którego nasz bohater jednocześnie nienawidzi i podziwia. Na razie Ruch zatrudnia tylko osiem osób, ale według bliskiego współpracownika Bannona, Johna McLaughlina, bardzo szybko może przyjąć kolejnych 30. – Aby dostać wsparcie, trzeba popierać nasze cztery hasła: przywrócenie suwerenności państwom narodowym, większa kontrola granic i imigracji oraz walka z radykalnym islamem – tłumaczy McLaughlin.

Ruch w lipcu ogłosił swój manifest, którym zapowiada m.in. koniec liberalnej demokracji i pożegnanie z elitami wywodzącymi się z 1968 r. Plan minimum na eurowybory to 25 posłów z co najmniej siedmiu państw Unii – tylu, żeby można było utworzyć frakcję. – Nieoficjalnie liczymy jednak na co najmniej mniejszość blokującą, czyli jedną trzecią mandatów – przekonuje McLaughlin. – Czasem wszystko, czego potrzebujesz do sukcesu, jest na miejscu. Potrzebujesz tylko katalizatora.

1.

Dziś w europarlamencie są trzy grupy, które można uznać za wyraźnie prawicowe. Są to siły nie tylko stosunkowo małe (mniej niż 25 proc. posłów), ale też rozproszone. To może się zmienić, jeśli przed przyszłorocznymi majowymi wyborami do europarlamentu prawicowi populiści stworzą sojusz. Już dziś z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że będzie ich więcej w liczbach bezwzględnych – głównie kosztem socjaldemokratów, którzy sondażowo dołują w kolejnych państwach.

Z pewnością więcej przybędzie ich z Niemiec – Alternatywa dla Niemiec (AfD) dziś ma zaledwie jednego europosła przy krajowych notowaniach tej partii przekraczających 18 proc. Gdyby taki wynik padł w maju, AfD będzie miało ok. 20 eurodeputowanych. Ogromne zyski populistów zapowiadają się we Włoszech, gdzie współrządzące Liga i Ruch 5 Gwiazd mają po ok. 30 proc. poparcia. Niemal na pewno zyskają również Szwedzcy Demokraci i austriacka Partia Wolnościowa. Co najmniej nie stracą też PiS, Fidesz czy Marine Le Pen ze swoim nowym ugrupowaniem Zjednoczenie Narodowe. Nie będzie wielkim zaskoczeniem skumulowany wynik tej formacji na poziomie 30 proc. Nie mówiąc już o sytuacji, w której przed wyborami dojdzie do zamachu terrorystycznego czy na tapetę wróci temat imigracji.

Europarlament ze swoimi pięcioletnimi kadencjami jest doskonałym celem ataku dla populistycznej prawicy. Kolejne traktaty sprawiły, że z klubu dyskusyjnego stał się siłą niemal równoważną dla Komisji Europejskiej. Sam Bannon zwraca często uwagę na kompetencje europarlamentu w sprawie handlu międzynarodowego, wyraźnie zwiększone w traktacie lizbońskim. Jednocześnie, w zasadzie od pierwszych eurowyborów w 1979 r., frekwencja w nich ciągle spada, co pozwala nielicznym, ale zmobilizowanym grupom na rezultaty wyraźnie powyżej ich potencjału.

Co szczególnie ważne dla populistów, eurowybory już tradycyjnie stały się głosowaniem nie na konkretnych kandydatów (bo tych z zasady prawie nikt nie zna), ale okazją na wykrzyczenie niezadowolenia z sytuacji we własnym kraju, często bez związku ze sprawami europejskimi. Czyli wymarzone okoliczności dla partii protestu. Jeśli dołożyć do tego fakt, że coraz więcej wyborców nie jest w stanie powiedzieć, czym różnią się od siebie tradycyjne partie na poziomie europejskim, to wychodzi nam niemal gotowy scenariusz przejęcia europarlamentu przez ludzi, którzy najchętniej by go zamknęli.

2.

Zrobiłby tak zapewne Matteo Salvini, wicepremier Włoch, szef populistycznej Ligi i znajomy Bannona, który zgodził się na współpracę z jego Ruchem. O zbliżających się eurowyborach mówi, że będą „ostatnią szansą dla Europy”. Nad udziałem w Ruchu zastanawiają się Holendrzy od Geerta Wildersa i austriacka Partia Wolnościowa. Ale już np. Alternatywa dla Niemiec stanowczo odrzuca ofertę Bannona. Jej lider Alexander Gauland mówił w jednym z wywiadów: „Nie jesteśmy w Ameryce”.

Niektórzy europejscy populiści czują się wyraźnie nieswojo w towarzystwie Bannona. I choć on zarzeka się, że nie chce i nie może ich zastąpić, ci obawiają się, jak jego (Amerykanina) udział w kampanii odbiorą wyborcy. Np. Marine Le Pen, która pierwotnie zgłosiła swój akces do Ruchu. W zeszłym tygodniu na wspólnej konferencji z Salvinim zarzekała się, że Ruch Bannona „pomoże nam tylko z analizami i sondażami, ale polityczną siłę w eurowyborach będziemy stanowić my, i tylko my”. – Nigdy nie zakładaliśmy, że może być inaczej – uspokaja McLaughlin z Ruchu. – Zupełnie wystarcza nam rola skrytego w cieniu pomocnika.

Sam Bannon nie jest już jednak taki cichociemny i sprawdza, na ile może sobie pozwolić w Europie. Ku zakłopotaniu Francuzów i Włochów na gwiazdę europejskich populistów kreuje „Trumpa przed Trumpem”, czyli Viktora Orbána. Ponoć doskonale się dogadują. – Obaj zwracają uwagę nie tylko na praktykę, ale też idee. Mówią o duchowym kryzysie Zachodu, obaj mają żyłkę misjonarza – uważa Joshua Green, autor książki „Devil’s Bargain” o współpracy Trumpa i Bannona. Obaj uważają też, że populistyczna rewolta w Europie uda się tylko wtedy, gdy przyjmie formę rewolucji kulturalnej, czyli zajdzie znacznie głębiej niż wymiana elity rządzącej. Problem tylko w tym, że Orbán również jasnej deklaracji przystąpienia do Ruchu nie złożył.

Sojusz ten może więc brzmi dobrze, ale istnieje na razie tylko na papierze. Skrzeczy, jeśli trzeba uzgodnić szczegóły. Na przykład sprawa należącej do Włoch Górnej Adygi lub jak twierdzą inni – Tyrolu Południowego. Współrządząca Austrią skrajnie prawicowa Partia Wolnościowa promuje pomysł, aby nadać austriackie paszporty niemieckojęzycznej większości tego regionu. Włoską armię sama ta propozycja doprowadza do wrzenia. Generałowie uważają, że to bezczelne ingerowanie w sprawy prowincji, za którą włoski żołnierz przelał morze krwi podczas I wojny światowej.

Współrządząca Włochami Liga Salviniego jest w kropce, bo austriacka Partia Wolnościowa to ich sojusznicy, liderzy obu formacji utrzymują wręcz zażyłe relacje. Jednocześnie Salvini nie może sobie pozwolić na zarzut uległości wobec Austriaków w sprawie, która dotyczy suwerenności i integralności terytorialnej kraju. Przecież o to właśnie walczy Liga z Brukselą.

Podobnych „szczegółów” w relacjach między przyszłymi współpracownikami przy burzeniu Unii jest więcej. Trudno sobie wyobrazić, że nagle Orbán dogada się z towarzyszami z Rumunii, Słowacji czy Ukrainy, skoro otwarcie mówi, że państwa te powinny oddać to, co się Węgrom należy. Rozbieżności można ciągnąć dalej. Dwie wspomniane partie, włoska i austriacka, mają umowy partnerskie z Jedną Rosją Władimira Putina i nie uznają tego, co się stało we wschodniej Ukrainie, za rosyjską agresję. Jak miałby się z nimi dogadać PiS?

Tyle że historycznie rzecz biorąc, taki sojusz już kiedyś się udał. Matthew Goodwin w swojej książce „National Populism: The Revolt Against Liberal Democracy” zwraca uwagę na Benito Mussoliniego, który twierdził, że jego ideologia, choć oparta na konkretnym narodzie, ma charakter uniwersalny. Można ją było dostosować do lokalnych uwarunkowań. Ten międzynarodowy faszyzm miał kilka cech ponadnarodowych, które wciąż brzmią aktualnie: był antyliberalny, skupiony na obronie dominującej „cywilizacji”, był radykalną reakcją na równościowe wartości oświecenia. Stąd, według Goodwina, również dla współczesnych faszystów ważniejsza od politycznej jest rewolucja kulturalna, bo tylko ona może zapewnić trwanie ich ideom.

3.

Podczas publicznych wystąpień Bannon co jakiś czas zawiesza narracje, rzucając quasi-filozoficzne hasła, w których niezmiennie prorokuje kryzys, jeśli natychmiast czegoś nie zrobimy. Przy czym frywolnie odwołuje się do Szekspira, Sun Tzu, greckich tragedii i pseudointelektualnych powiedzonek. Brakuje tylko cytatów z Paulo Coelho. Sam siebie nazywa „apokaliptycznym racjonalistą”, co jest zresztą charakterystyczne dla wielu jajogłowych populistów, którzy twierdzą, że oni po prostu rozwiązują problemy, nad którymi inni tylko dumają.

Często wraca do swojego ulubionego francuskiego filozofa Charlesa Maurrasa. Tak jak Bannon był on katolikiem i nacjonalistą. Na przełomie XIX i XX w. głosił żarliwie, że oczywiście naród odgrywa rolę nadrzędną wobec jednostki. Dla Maurrasa, który jest dziś idolem młodej francuskiej prawicy, hasła rewolucji 1789 r. (wolność, równość i braterstwo) były liberalną zarazą niszczącą francuską tożsamość. Bannonowi szczególnie podoba się rozróżnienie zaproponowane przez tego filozofa na „państwo legalne”, kierowane przez wybranych przedstawicieli, oraz „prawdziwe państwo” zwykłych ludzi. Wszystko to jako punkt wyjścia do kulturalnej rewolucji, o której Amerykanin mówi w każdym wywiadzie.

Ze swoim luzackim, nieogolonym wizerunkiem Bannon być może nie przypomina Mussoliniego. Niewątpliwie jednak zdolności perswazyjne posiada. – Gdy się go dłużej posłucha, wszystko, co dzieje się na świecie, nabiera sensu – twierdzi Green. – To, co wcześniej było politycznym uniwersum pełnym chaosu i na skraju upadku, staje się logiczne: to spór między złymi globalistami i dobrymi antyglobalistami.

W tym sensie bannonizm jest niejako odwrotnością ideologii globalizmu. Tu ważne rozróżnienie: globalizacja jest procesem gospodarczym, który ułatwia gospodarcze właśnie i – szerzej – ludzkie relacje ponad granicami. Z kolei globalizm jest ideologicznym dogmatem jak marksizm. Globalizm zakłada ekonomiczny i w efekcie społeczny determinizm, w którym państwa narodowe tracą na znaczeniu, w ich miejsce tworzy się jedna globalna wspólnota.

Bannonizm jest tego wszystkiego antytezą. Otacza opieką wszystkich poszkodowanych przez ekonomiczne i polityczne skutki globalizacji i zwraca uwagę, jak wiele mają oni wspólnych zagrożeń: wolny handel, imigracja. A mając taki fundament, aż prosi się o ponadnarodowy sojusz tychże pokrzywdzonych. I tak jak marksiści założyli swoją Międzynarodówkę w latach 30., tak – zadaniem Bannona – teraz powinni założyć ją antyglobaliści. Symptomatyczne, że sam Bannon kilkakrotnie porównał się do Włodzimierza Lenina.

Może się wydawać zaskakujące, że populistyczna prawica próbuje naśladować swoich wrogów, tworząc własną wersję globalistycznej Międzynarodówki. Ale z drugiej strony przecież tacy ludzie jak Bannon, Salvini czy Kaczyński nie chcą skończyć z elitaryzmem, chcą zastąpić stare elity. Dlatego przyjmują pozę prześladowanej ofiary, przez lata ignorowanej, niedocenianej. Są przekonani, że teraz nadszedł ich czas i mają prawo do odwetu za wszystkie upokorzenia. I dlatego marny nowojorski deweloper, przez lata uważany za medialnego pajaca, niegodnego urzędu prezydenta USA, którym niespodziewanie został, dziś jest ich bohaterem.

4.

Według naszych amerykańskich rozmówców administracja Trumpa na razie testuje, czy możliwe jest rozdzieranie Unii za pomocą Bannona, zgodnie z hasłem samego prezydenta USA: „Patrzysz na Unię i widzisz Niemcy. W zasadzie to jest niemiecki instrument”. Trump zdaje sobie sprawę z własnych notowań w Europie, jego bezpośrednie zaangażowanie w tutejszą politykę może przynieść efekt odwrotny do zamierzonego. Ale z Bannonem to już inna sprawa. – On jest balonem próbnym, Trump może się od niego odciąć, jeśli nie wyjdzie mu przejęcie europarlamentu – przekonuje Matthew Goodwin. – Jednocześnie Bannon w jakimś sensie odpowiada Europejczykom. Zarówno tym, którzy chcieliby Unię rozmontować, jak i tym, którzy chcą jej bronić.

Gdyby nie istniał, prounijni Europejczycy musieliby go sobie wymyślić. Bannon stał się dla nich takim wujkiem samo zło, który najpierw wyczarował zwycięstwo Trumpowi, a teraz chce zostać reżyserem demontażu Unii Europejskiej. Obrońcom wspólnej Europy po prostu trudno się pogodzić z faktem, że wszystkie te nacjonalistyczne i populistyczne hasła, które powtarza Bannon, a które pewnego dnia mogą rzeczywiście doprowadzić do upadku Unii, są już dziś częścią europejskiego mainstreamu.

Jest więc Bannon, z tą swoją wizją populistycznej Międzynarodówki, w dużym stopniu bytem wyobrażonym, a już na pewno – przynajmniej na dziś – wyolbrzymionym, który pełni dla zwolenników Unii kluczową rolę: pozwala eksternalizować zło, pozwala udawać, że rosnąca popularność partii eurosceptycznych, czy już raczej antyeuropejskich, jest efektem spisku jakichś ciemnych mocy, najlepiej zarządzanym zza oceanu przez wroga ludzkości, który również – niby przypadkiem – wprowadził się do Białego Domu.

Polityka 42.2018 (3182) z dnia 16.10.2018; Świat; s. 47
Oryginalny tytuł tekstu: "Katalizator"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną