Prezydent Donald Trump zwolnił swego prokuratora generalnego Jamesa Sessionsa, co może ułatwić zakończenie przed czasem śledztwa w sprawie jego rosyjskich powiązań i innych podejrzanych interesów. Dymisji Sessionsa oczekiwano od dawna, chociaż był on pierwszym senatorem, który poparł Trumpa w kampanii przed wyborami w 2016 r. i jako szef Departamentu Sprawiedliwości (w USA oba te stanowiska pełni jedna osoba) gorliwie realizował kontrowersyjną politykę imigracyjną prezydenta. Trump nie mógł mu jednak darować, że wycofał się w marcu 2017 r. z nadzorowania wspomnianego śledztwa prowadzonego przez prokuratora specjalnego Roberta Muellera. Powód był zrozumiały i oczywisty – sam spotykał się z ambasadorem Rosji Siergiejem Kisljakiem w Waszyngtonie.
Trump powstrzymywany przez doradców
Trump, który od początku nazywał dochodzenie „polowaniem na czarownice”, twierdząc, że nie ma czego badać, bo „nie było żadnej zmowy” z Rosjanami, którzy podsunęli WikiLeaks materiały mające skompromitować przed wyborami Hillary Clinton, publicznie atakował i poniżał swojego ministra. Sessions twardo oświadczał, że nie będzie ulegał „politycznym względom”. Od jego wcześniejszego zwolnienia powstrzymywali Trumpa jego doradcy w Białym Domu. Dymisję przed niedawnymi wyborami do Kongresu uznano za zbyt ryzykowną dla republikanów.