Choć od słów do czynów droga daleka, temat radioaktywnych odpadów, które mają znaleźć się w wodach Oceanu Spokojnego, nie schodzi z czołówek serwisów informacyjnych. Premier Yoshihide Suga zapowiedział, że proces uwalniania skażonej wody zacznie się za dwa lata i będzie przebiegał stopniowo, przypomniał też, że decyzję podjęto po konsultacjach z naukowcami, przedstawicielami przemysłu rybnego i turystycznego oraz aktywistami, jednak kontekst operacji został zepchnięty na drugi plan. Dla wszystkich przeciwników pomysłu liczy się tylko jedno: do oceanu z instalacji elektrowni atomowej trafią gigantyczne ilości zanieczyszczonej wody.
Skażona woda w Fukuszimie
Utylizacja tych ciekłych odpadów wiąże się z procesem powolnego wyłączania z użycia elektrowni Fukuszima Daiichi, poważnie uszkodzonej w czasie trzęsienia ziemi i tsunami z 2011 r. W wyniku wstrząsów naruszona została konstrukcja systemów chłodzenia, a pręty paliwowe wewnątrz reaktora uległy przetopieniu. Aby uniknąć katastrofy nuklearnej, wnętrze reaktora chłodzono wodą, która z czasem przeniknęła do podziemnych korytarzy, piwnic i fundamentów elektrowni, mieszając się z wodami gruntowymi. W efekcie powstała bardzo niebezpieczna mieszanka z radioaktywnymi szczątkami. Objętość ścieków z każdym dniem się powiększa, bo woda używana w instalacji dociera coraz głębiej.
Spółka Tokio Electric Power Company, formalnie operator elektrowni, próbowała wprawdzie przefiltrować radioaktywną wodę, tak by jej szkodliwość ograniczyć do minimum, ale nie jest w stanie usunąć wszystkich niebezpiecznych elementów. Problematyczny jest zwłaszcza tryt, lekki izotop wodoru; jego okres połowicznego rozpadu wynosi nieco ponad 12 lat. I to właśnie tej substancji dotyczą różnice w stanowiskach obu stron konfliktu. Władze Tokio Electric, wspierane ekspertyzami rządu i międzynarodowych ekspertów, podkreślają, że tryt w śladowych ilościach jest nieszkodliwy dla życia i zdrowia człowieka.
Czytaj też: Jacy tak naprawdę są Japończycy?
Kłopotliwy tryt. Zakręcić kurki?
To izotop powszechnie stosowany w wielu narzędziach, od zegarków na rękę po kompasy i przyrządy celownicze. Dopóki jest poza organizmem człowieka, jego wpływ na niego jest zerowy. A nawet jak komuś zdarzy się go skonsumować, potrzeba wielkich ilości, żeby jego obecność odbiła się negatywnie na zdrowiu. I chociażby z tego powodu, tłumaczą zwolennicy wypuszczenia zanieczyszczeń do oceanu, decyzja, którą podjął premier Suga, jest najlepsza z możliwych.
To argumenty jednej strony. Druga, złożona z szeregu różnych działaczy, od ekologów, aktywistów i rybaków po przywódców państw ościennych, o odkręceniu kurków w Fukuszimie nie chce nawet słyszeć. Greenpeace wydał w tej sprawie oświadczenie, oskarżając rząd Japonii o celowe zatruwanie wód Pacyfiku i kierowanie się interesem ekonomicznym. „Zamiast skorzystać z najlepszej dostępnej technologii, przechować wodę na lądzie dłużej i zminimalizować ryzyko związane z promieniowaniem, władze wybrały opcję najtańszą” – podsumowują autorzy oświadczenia.
Jak dodają, wnioski z sondaży przeprowadzonych przez japoński oddział organizacji wśród mieszkańców kraju są jasne: większość sprzeciwia się wypuszczeniu skażonych substancji do oceanu. Powołując się też na raporty ekspertów Narodów Zjednoczonych, rezolucje międzynarodowe i swoje strategie, zauważają, że władze w Tokio są głuche na głosy spoza własnego grona, przez co Japonia złamie zaraz prawo międzynarodowe i wywoła skandal: ekologiczny i polityczny.
Czytaj też: Jak japońska kultura podbija świat
Kto z kim trzyma na Pacyfiku
Sygnały w podobnym tonie płyną też z państw regionu. Szczególnie niezadowolony jest rząd Chin, który zaapelował do Japończyków o ponowne rozpatrzenie innych scenariuszy. Ministerstwo spraw zagranicznych ChRL wydało oświadczenie potępiające władze w Tokio, podkreślając, że pominięto „dialog z sąsiednimi krajami i społecznością międzynarodową”. Pekin podkreśla, że konsensusu co do zarządzenia odpadami z Fukuszimy nie ma nawet w samej Japonii, a Suga zignorował opozycję krajową tak samo, jak zrobił to z tą zagraniczną.
Narzekają władze Korei Południowej i Tajwanu, a wkrótce do tego grona mogą dołączyć jeszcze inne kraje. Co ciekawe, o ile sąsiedzi zgadzają się w kwestii generalnego kierunku krytyki Tokio, o tyle różnią się ich powody. Dla Seulu ważne są ryzyka gospodarcze, związane zwłaszcza z ewentualnymi zagrożeniami dla jakości ryb i owoców z regionu. A w tle pobrzmiewa echo interesów geopolitycznych i rywalizacji Chin i USA o prymat na Pacyfiku. Zarówno Korea Południowa, jak i Tajwan to przecież zaprzysięgli sojusznicy Amerykanów, którzy nagle stoją w jednym szeregu z Pekinem. Z drugiej strony do Waszyngtonu też zawsze bliżej było z Tokio niż Państwa Środka, dlatego nowa administracja będzie musiała rozegrać ten konflikt z dużą ostrożnością.
O Fukuszimie z Bidenem
Pacyficzną układankę dodatkowo komplikuje to, że właśnie Yoshihide Suga będzie pierwszym zagranicznym przywódcą, z którym Joe Biden spotka się osobiście jako prezydent. Sam też będzie debiutował, bo to jego pierwsza podróż do USA w roli szefa japońskiego rządu. Spotkanie, zaplanowane na 16 kwietnia, skupi się najpewniej na rosnącej roli Chin i ewentualnym planie proamerykańskiej odpowiedzi na chińską ekspansję, ale o Fukuszimie Biden i Suga też chyba będą musieli porozmawiać. Chociażby dlatego, że nieprzemyślane i egoistyczne rozwiązanie problemu odpadów z elektrowni jądrowej może jeszcze bardziej zaburzyć już i tak delikatną równowagę sił na Pacyfiku. A na to żadna ze stron sporu nie może sobie pozwolić.
Czytaj też: Chiny mają sposób na słabe kraje