1331. dzień wojny. Po co nam drogie czołgi, kiedy mamy tanie drony? To nie takie proste
Ostatniej nocy ponownie dokonano ataku na cele energetyczne w Ukrainie. Użyto w nim 320 dronów z rodziny Shahed, 26 pocisków balistycznych Iskander-M i KN-23, dwa pociski skrzydlate Iskander-K, siedem pocisków lotniczych Ch-59 Owod i dwa pociski aerobalistyczne (odpalane z samolotu rakiety balistyczne) Ch-47M2 Kindżał. Obrona ukraińska zestrzeliła lub zneutralizowała zakłóceniami 288 dronów i pięć pocisków lotniczych Ch-59. Pozostałe niestety trafiły w cele, czyniąc poważne szkody.
W odpowiedzi ukraińskie drony ponownie trafiły rafinerię naftową w Saratowie – Saratowskij NPZ. Kampania przeciwko rosyjskim celom paliwowym trwa. Czwarty już dzień płonie trafiony terminal naftowy w Teodozji i prawdopodobnie z tego portu tankowce eksportujące rosyjską ropę do innych krajów długo nie odpłyną. Ukraińskie drony atakują też rosyjską infrastrukturę energetyczną: ostatniej nocy wyłączono prąd w Doniecku i w Walujkach, w obwodzie biełgorodzkim. Kolejna podstacja energetyczna zapłonęła w miejscowości Bałaszowskaja, co spowodowało wyłączenie prądu w części obwodu wołgogradzkiego i sąsiedniego woroneskiego.
13 października w Murmańsku urwał się dźwig doku pływającego nr 3 i spadł na nadbrzeże, ulegając całkowitemu zniszczeniu. Rosyjskiej flocie ciągle pod górkę, wciąż dochodzi do różnych wypadków, a powyższy oczywiście utrudni obsługę okrętów wojennych Floty Północnej.
Rosja znów straszy eskalacją
„Financial Times” doniósł, że jeśli Amerykanie przekażą Ukrainie pociski Tomahawk, nie będą uczyć ukraińskich wojskowych ich obsługi, tylko sami będą je programować na cele i odpalać. Czy to nie oznacza bezpośredniego udziału w wojnie? Według doniesień medialnych na początek Amerykanie mają przekazać 37 pocisków, ale decyzja jeszcze nie zapadła, choć jest coraz bliżej. Prezydent Donald Trump ma też nowy pomysł: chce utworzyć „fundusz zwycięstwa”, który ma pokrywać koszty zakupu materiałów wojennych dla Ukrainy. Fundusz ma być zasilany z 500-procentowych ceł nałożonych na import towarów z Chin. W ten sposób Chiny mają finansować wojnę z Rosją, czym z pewnością zachwycone nie będą.
Rosjanie nie przestają narzekać na ewentualne przekazanie Ukrainie pocisków BGM-109 Tomahawk. Minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow powiedział w wywiadzie dla portalu Kommiersant, że to Europa wciąga Donalda Trumpa do wojny z Rosją. Reżim Putina prowadzi narrację, w której konsekwentnie stara się przeciwstawiać Europę Stanom Zjednoczonym. Ławrow stwierdził także, że przekazanie tomahawków byłoby poważną eskalacją.
Oczywiście to bzdura, taka broń już jest w tej wojnie używana w postaci rosyjskich pocisków 3M14 Kalibr, niemal identycznych z tomahawkami, odpalanych zarówno z okrętów, jak i z wyrzutni przeznaczonych dla rakiet balistycznych Iskander (jako Iskander-K; K od Kryliatyj, czyli skrzydlaty). Nie można eskalować, czyli przejść na wyższy poziom konfliktu, używając broni już w konflikcie używanej. Jednak Ławrow wie, jak alergicznie reagują Amerykanie na słowo „eskalacja”. Na razie jednak prezydent Trump jest zły na Putina za brak poważnych negocjacji pokojowych – rosyjski dyktator psuje w ten sposób amerykańskiemu przywódcy portfolio zakończonych konfliktów.
Holenderski portal NOS ujawnił z kolei, że holenderscy oficerowie biorący udział w ćwiczeniach na terenie Polski zaobserwowali obce drony, które pojawiały się w rejonie ćwiczeń. Ciekawe, że u nas na ten temat cisza. Według ich relacji jednocześnie z pojawieniem się bezpilotowców odnotowano zakłócenia łączności radiowej, co może się wiązać z uruchomieniem zakłóceń przeciwko dronom. 15 października rzeczniczka prasowa rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa zaprzeczyła, jakoby w ostatnie incydenty dronowe w Europie była zamieszana Rosja. Jeśli nie Rosja, to musiały to być drony nasłane przez Marsjan, innego wytłumaczenia nie ma.
Wczoraj hackerzy z ukraińskiego wywiadu wojskowego HUR dokonali ataku na rosyjskich dostawców internetu. Najbardziej ucierpiała sieć Orion Telecom, z której wykradziono dane użytkowników. W takich sytuacjach dostawca musi zapłacić rosyjskim władzom karę, w tym wypadku jest to 66 mln rubli.
W północnej części obwodu sumskiego nadal toczą się walki, ale ich intensywność jest ostatnio mniejsza, zmian linii frontu nie odnotowano. W północnej części obwodu charkowskiego, głównie pod Wołczańskiem, ataki były intensywniejsze, ale obie strony również nie zmieniły swojego położenia. Trochę dalej na południe, w rejonie miejscowości Wełyki Burłuk (na północ od Kupiańska), ukraińskie wojska kontratakowały i uzyskały niewielkie powodzenie, odpychając nieco wojska rosyjskie. W samym Kupiańsku natomiast trwały walki, ale linia konfrontacji nie przesunęła się. Również pod Borową i Łymaniem bez zmian. Na południe od Dońca rosyjskie wojska atakowały bez powodzenia pod Siewierskiem i w rejonie Konstantyniwka-Drużkiwka. Jedynie w południowej części Pokrowska Rosjanie zajęli kilka kolejnych ulic. Dalej na południe, pod Nowopawliwką, mimo ataków rosyjskie wojska nie posunęły się.
Odwiecznie przesadzony zmierzch czołgów
Po co mamy kupować drogie czołgi, skoro kosztujący grosze pocisk jest w stanie zniszczyć każdy czołg? Czy to pytanie brzmi znajomo?
Oto fotelowi generałowie z internetu (powinniśmy ich nazwać generałami foteli obrotowych) wieszczą z całą mocą kompletny zmierzch czołgów. Dlaczego? Ponieważ kosztujący (wymień jak najmniejszą kwotę) dolarów dron potrafi zniszczyć czołg warty (wymień jak najwięcej milionów) dolarów. Tymczasem wspomniane wyżej pytanie stawiano już niemal sto lat temu, kiedy w wojskach pojawiły się pierwsze działa przeciwpancerne.
Naboje przeciwpancerne, szczególnie jeśli były to pozbawione materiału wybuchowego „shoty” działające energią kinetyczną, były śmiesznie tanie w porównaniu do kosztu czołgu. Dlatego „to już koniec czołgów”, mówiono. Niemal we wszystkich państwach zwolennicy czołgów w okresie międzywojennym musieli się zmagać z oporem.
We Francji zwolennikami fortyfikacji stałych jako najlepszego środka obronnego, którego nie pokonają żadne czołgi (w związku z czym rozbudowa ich floty to marnowanie pieniędzy), byli cieszący się wielkim autorytetem marsz. Philippe Pétain i gen. Maurice Gamelin. Ten drugi dowodził później wojskami w czasie kampanii francuskiej i skuteczność niemieckich czołgów kompletnie go poraziła: niewierzący w siłę czołgów Gamelin okazał się niezdolny do zorganizowania skutecznej obrony przed pancernymi zagonami gen. (później marszałka) Gerda von Rundstedta.
Niewiele lepiej było w Wielkiej Brytanii, gdzie wielki zwolennik modernizacji kawalerii marsz. Sir John French nie uważał wykorzystania czołgów do działań manewrowych za stosowne. Wtórował mu szef Imperialnego Sztabu Generalnego marsz. Sir Archibald Montgomery-Massingberd, pełniący tę funkcję we wczesnych latach 30. XX w. Nie należy go mylić z późniejszym marszałkiem Bernardem Montgomerym, który działania manewrowe z użyciem czołgów nie tylko cenił, ale i skutecznie przeprowadzał, promując takich dowódców jak gen. por. Brian Horrocks, słynny dowódca XXX Korpusu z elitarną brytyjską Dywizją Pancerną Gwardii w swoim składzie.
We wszystkich powyższych przypadkach padał jeden główny argument: jaki może być pożytek z czołgu, skoro tak łatwo go zniszczyć?
W Niemczech pojawiło się wielu młodych zwolenników manewrowych działań pancernych, takich jak gen. mjr Oswald Lutz, gen. mjr Erich von Manstein (późniejszy marszałek), płk Heinz Guderian (późniejszy gen. płk, zwany też „szybkim Heinzem”) czy płk Erwin Rommel (też późniejszy marszałek), ale byli też ich przeciwnicy. Do najbardziej znanych należał gen. Ludwig Beck, szef niemieckiego Sztabu Generalnego w latach 1933–38.
Jedynie w ZSRR generalnie nie było wielkiej opozycji przeciwko czołgom. A II wojna światowa pokazała, że czołg był narzędziem zwycięstwa, okazał się niemal decydującą bronią. Do lamusa odeszła natomiast kawaleria konna.
Po 1945 r. również zastanawiano się nad rolą czołgów na atomowym polu walki. Na przykład twórca francuskiej doktryny atomowej gen. dyw. Charles Ailleret uważał, że wojska lądowe będą miały rolę pomocniczą w stosunku do głównej siły uderzeniowej w postaci pocisków jądrowych. W Stanach Zjednoczonych wtórował mu gen. Curtis LeMay, słynny pilot bombowy i dowódca Lotnictwa Strategicznego USA. Jednak w USA był też gen. Maxwell Taylor, szef połączonego Komitetu Szefów Sztabów, który choć był spadochroniarzem z wojsk powietrzno-desantowych, to rolę czołgów doceniał. A we Francji mieliśmy bardzo mądrego stratega gen. armii André Beaufre’a. To właśnie on w latach 60. napisał, że konfrontacja militarna zacznie się od fazy rozmiękczania przeciwnika działaniami poniżej progu wojny. Czyli przewidział wojnę hybrydową, choć sam zmarł w 1971 r.
Do najbardziej kuriozalnego zdarzenia doszło jednak w ZSRR. Nikicie Chruszczowowi zademonstrowano pojazd pancerny IT-1 (Istriebitiel Tankow – niszczyciel czołgów). Był to gąsienicowy wóz pancerny uzbrojony w kierowane rakiety przeciwpancerne. W czasie demonstracji wykazał się on niesamowitą skutecznością w niszczeniu czołgów. Ale do produkcji wszedł na bardzo ograniczoną skalę. Bo Chruszczow był pod wrażeniem demonstracji i doszedł do bardzo ciekawych wniosków. Otóż kierowane rakiety przeciwpancerne są tak skuteczne, że czołgi na wojnie nie mają racji bytu. A skoro czołgi znikną z pola walki, to po co nam niszczyciel czołgów? I tak czołgi produkowano w najlepsze, a wóz IT-1 powstał w liczbie nieco ponad 100 szt.
Czołgi w Ukrainie
Tuż przed wojną w Ukrainie również wieszczono zmierzch czołgów. Pojawiła się teoria wojny z przewagą informacyjną na sieciocentrycznym polu walki. Ciężkie siły nieprzyjaciela miały być niszczone przez artylerię i lotnictwo, a w powstałe luki miały wchodzić szybkie, ruchliwe jednostki piechoty na kołowych transporterach opancerzonych, które miały (dzięki pełnej informacji o położeniu wojsk wroga) unikać spotkania z większymi jednostkami, wchodzić na tyły, zajmować ważne obiekty i paraliżować logistykę. Koncepcję tę przetestowano w Iraku w 2003 r., choć oczywiście czołgi były nadal stosowane, ale w ramach właśnie takich szybkich, manewrowych zgrupowań, które wtargnęły do Bagdadu i sparaliżowały całe irackie państwo.
Jednakże w latach 2022–25 okazało się, że wojna z Irakiem czy Libią to jedno, a wojna z takim państwem jak Rosja to całkiem co innego. Rosjanie wyprowadzili na pole walki tak wielkie siły, że nie da się ich omijać i działać manewrowo między jednostkami wroga, bo te są po prostu wszędzie. Silna obrona przeciwlotnicza ograniczyła działania lotnictwa, do łask wróciły fortyfikacje polowe, a pole walki zostało zdominowane przez drony.
I znów pojawiły się dokładnie takie same głosy jak sto lat wcześniej: jeśli dron kosztujący grosze jest w stanie zniszczyć czołg warty miliony, to po co nam czołg? Tymczasem czołgi nadal są używane, choć inaczej.
Tak jak podczas II wojny światowej czołgi musiały nauczyć się unikania zagrożenia ze strony dział przeciwpancernych i piechoty z rakietowymi granatnikami (amerykańska Bazooka czy niemiecki Panzerfaust), tak współcześnie muszą dostosować się do wszechobecnych dronów. Dlatego czołgi wyprowadza się na pole walki tylko wtedy, gdy są potrzebne, a poza tym trzyma się je w ukryciu. Czołgi mają osłony przed dronami i systemy ich zakłóceń, a w natarciu nie idą na czele, lecz wspierają nacierającą piechotę z drugiej linii, za nią, pod osłoną strzelców z shotgunami do eliminowania małych dronów. Do zniszczenia jednego czołgu zwykle potrzeba 10–20 dronów, a ponadto te źle działają w nocy (chyba że w grę wchodzą te droższe z kamerami termowizyjnymi), nie są w stanie działać w deszczu, śniegu czy we mgle. Mają mały zasięg, a operatorzy są bardzo narażeni na ostrzelanie.
Dlatego czołgi wciąż mają rację bytu, ale koniecznie trzeba zmienić koncepcję ich użycia. Trzeba obserwować wojnę w Ukrainie i wyciągać odpowiednie wnioski, ale też przemyśleć, czy NATO zdoła jednak uzyskać przewagę powietrzną i ją odpowiednio wykorzystać, co sprawi, że pole walki będzie inne niż to ukraińskie.