1334. dzień wojny. Mają zaakceptować rzeczywistość i się dogadać. Trump zapomniał wspomnieć jak
Nowym dowódcą ukraińskiego 20. Korpusu Armijnego został płk Ołeksandr Korsukow, o którym nie wiemy wiele. W 2023 r. w stopniu podpułkownika dowodził batalionem obrony terytorialnej, a w 2024 r. – 103. Brygadą Obrony Terytorialnej. Poprzedni dowódca: czołgista płk Maksim Kitugin, wcześniej dowodzący 17. Brygadą Pancerną, został przez gen. Syrskiego usunięty ze stanowiska za „niepanowanie nad strefą odpowiedzialności operacyjnej korpusu”. W składzie korpusu jest 17. Ciężka Brygada Zmechanizowana (de facto pancerna), 23. Brygada Zmechanizowana, 31. Brygada Zmechanizowana im. gen.-chor. Leonida Stupnickiego, 33. Brygada Zmechanizowana i 141. Brygada Zmechanizowana. Poza pierwszą z nich nie są to najlepsze formacje w ukraińskich Siłach Zbrojnych, ale i nie najgorsze. To doświadczone jednostki, choć zapewne obecnie sporo im brakuje do pełnych stanów. Równocześnie gen. Syrski zwolnił też ze stanowiska płk. Wołodymyra Silenkę, dowódcę 17. Korpusu Armijnego. Nowe dowództwa korpusów dopiero się docierają, brakuje w nich oficerów sztabowych pozwalających na efektywne planowanie działań i wspomaganie dowódców w procesie zarządzania działaniami poszczególnych brygad.
Ukraińskie drony znów uderzyły w Rosję. Trafiono zakład uzdatniania gazu ziemnego w obwodzie orenburskim u podnóża Uralu. Zakład przylega do rozległych pól gdzie wydobywa się gaz. Jest to jedno z największych takich przedsiębiorstw w Rosji – zdolność przerobu gazu utrzymuje na poziomie 37,5 mld m sześc. rocznie. Kolejnym celem ukraińskich dronów była rosyjska rafineria w Nowokujbyszewsku, która przetwarza do 7,9 mln ton ropy naftowej rocznie.
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski oświadczył, że tylko w ostatnim tygodniu Rosja użyła do ataku na Ukrainę 3270 dronów dalekiego zasięgu, 1370 kierowanych bomb lotniczych zrzucanych na pozycje wojsk i blisko 50 pocisków balistycznych.
Wczorajsze rosyjskie straty według komunikatu Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Ukrainy były dość umiarkowanie: równo tysiąc zabitych i rannych, jeden czołg, jeden pojazd pancerny, ale za to aż 41 dział artylerii polowej i moździerzy. Trzeba przyznać, że w ostatnim okresie wykazywane straty rosyjskiej artylerii są bardzo wysokie, głównie za sprawą dronów – albo to one je zadają, albo wskazują pozycje pod uderzenia lotnicze bombami kierowanymi GPS. Aktywność rosyjskiej artylerii w związku z tym znacznie spadła, a więc i straty ukraińskie są mniejsze. Druga sprawa, że i pole walki z szeroką, urzutowaną w głąb, ale rozproszoną obroną nie sprzyja artylerii, nie jest ona w stanie zadawać odpowiednich strat poszczególnymi strzałami, bo nie ma skupisk żołnierzy ani punktów ogniowych.
Rosjanie chcą wojnę wygrać. Ukraina ma nadzieję na wariant koreański
Wiceprzewodniczący Rady Bezpieczeństwa Narodowego Rosji, były prezydent Dmitrij Miedwiediew odpowiedział prezydentowi USA Donaldowi Trumpowi, że Rosja nie może ogłosić zwycięstwa, tylko musi to zwycięstwo odnieść, tzn. musi wypełnić warunki, jakie wszyscy znają. Czyli Ukrainę zdenazyfikować (obalić obecną władzę i ustanowić taką, która będzie uległa wobec Rosji) i zdemilitaryzować (odciąć od wszelkich struktur zachodnich, a szczególnie NATO). Władimir Putin zażądał zaś oddania mu całego obwodu donieckiego, z góry wiedząc, że Ukraina dobrowolnie nie odda ani piędzi ziemi, nad którą panuje.
Ukraina godzi się na wariant „koreański”, czyli zatrzymujemy działania wojenne tam, gdzie jesteśmy, uznajemy rosyjską okupację terenów Ukrainy de facto, choć nie de jure, a następnie, nie podejmując siłowych prób zmiany bieżącego stanu rzeczy, przystępujemy do negocjacji pokojowych. Taki właśnie rozejm trwa w Korei od 1953 r., czyli już 72 lata, żadne negocjacje pokojowe nie są obecnie prowadzone poza okresowymi technicznymi dyskusjami dotyczącymi regulacji wzajemnego odnoszenia się do siebie (bo realnych stosunków państw koreańskich, jak wiadomo, nie ma). Generalnie państwa te żyją od 72 lat w pokoju i rozwijają się, choć docelowe rozwiązanie pokojowe nigdy nie zostało znalezione.
Właśnie na taki scenariusz jest gotów przystać Kijów, który w pierwszej kolejności chce wreszcie żyć w pokoju i budować państwo dążące do wstąpienia do struktur zachodnich, tak na poziomie polityczno-gospodarczym (Unia Europejska), jak i bezpieczeństwa (wstąpienie do NATO lub uzyskanie innych, podobnych gwarancji bezpieczeństwa). Nadzieja na odzyskanie w przyszłości utraconych ziem jest nikła, zresztą w zasadzie nie ma czego odzyskiwać, poza być może Krymem, który może stać się dużą atrakcją turystyczną. Cały Donbas jest w zasadzie bankrutem i Rosji nie przynosi niczego: dominujący tam przemysł ciężki w postaci górnictwa i hutnictwa praktycznie padł. Stoją też inne zakłady: produkcji taboru kolejowego w Ługańsku, zakłady chemiczne w Siewierodoniecku, rafineria ropy naftowej w Lisiczańsku, fabryka win w Bachmucie czy kopalnie soli w rejonie Sołedaru. Nie pracują i nie przynoszą dochodów, co sprawia, że poziom życia mieszkańców jest tam bardzo niski. Przejęcie kontroli nad tymi terenami przyniosłoby tylko kłopoty, w tym również z zamieszkującą je rosyjskojęzyczną i prorosyjską ludnością. Lepiej niech sobie zostaną w granicach Rosji, Ukraina sobie poradzi bez nich, co zresztą pokazały lata 2015–22, kiedy obowiązywały porozumienia mińskie i Ukraina stanęła na nogi.
Rosjanie wypatrują wyższych cen benzyny
Nie wiadomo, kiedy Rosja zdoła naprawić terminal naftowy w Teodozji, straty w wyniku ataku ukraińskich dronów są potężne, a uszkodzenia wymagają długotrwałej odbudowy. Brak tego terminala ogranicza Rosji możliwość eksportowania ropy naftowej dla finansowania swojego wysiłku wojennego.
Rosyjskie media rządowe donoszą, że blisko 75 proc. rosyjskich kierowców (posiadaczy samochodów) oczekuje dalszego wzrostu cen benzyny, co kładzie na karb toczącej się wojny z Ukrainą. 20 proc. z nich doświadczyło braku paliw na stacji benzynowej. Oczywiście wszyscy są świadomi, że dla ojczyzny trzeba się poświęcać, i według rosyjskich mediów rządowych obywatele przyjmują tę sytuację spokojnie i ze zrozumieniem. Tłumacząc to na nasze: są wkurzeni jak diabli.
Front nadal stoi
Na całej rosyjsko-ukraińskiej granicy trwały walki o średniej intensywności, zmian położenia stron nie odnotowano. W pozostałych miejscach Rosjanie zdobyli niewielkie kawałki terenu pod Wielikim Burłukiem, na północ od Kupiańska, w rejonie samego Kupiańska po północno-zachodniej stronie miasta, a także pod Wełykomychailiwką, w zachodniej części obwodu dniepropietrowskiego. Poza tymi miejscami front stoi.
Zaakceptować rzeczywistość
Według rzeczniczki prasowej Białego Domu Karoline Leavitt obie strony konfliktu w Ukrainie powinny zaakceptować rzeczywistość i się dogadać.
Ale co w zasadzie powinna zaakceptować Ukraina? Że we współczesnym świecie Rosja mogła sobie na nią napaść, zniszczyć kraj, oderwać piątą jego część – bo tak? Dla zapewnienia ludziom życia w warunkach pokoju można przyjąć do wiadomości, że po bandycku wyrwano nam kawałek kraju, zabito mnóstwo ludzi, zrabowano dobra i poniszczono infrastrukturę. Można to przyjąć do wiadomości i zgodzić się na rozejm, choćby mający trwać w nieskończoność. Już raz się na to zresztą Ukraina zgodziła, a nawet dwa razy. Mowa o dwóch porozumieniach z Mińska, które na jakieś osiem lat rozwiązały problem, pozwoliły na rozwój kraju i mimo tlących się na wschodzie działań wojennych na relatywnie spokojne życie.
Jest to jakieś rozwiązanie w sytuacji, gdy niewiele więcej można zrobić. Oczywiście żądanie wycofania się z całego obwodu donieckiego (czyli z Kramatorska i Słowiańska) jest nie do przyjęcia – przede wszystkim dlatego, że rosyjskie gwarancje niczego nie gwarantują, więc nie wiadomo, czy zaowocowałoby to jakimś przerwaniem działań bojowych (znając Rosjan, raczej nie), a jeśli już, to raczej na krótko.
Ale po stronie ukraińskiej są szanse, że da się jakoś dogadać. Nawet nie trzeba większych ustępstw, Ukraina mniej lub bardziej jest w stanie przyjąć do wiadomości stan faktyczny i działać adekwatnie.
Ale spójrzmy na stronę rosyjską. Co Rosjanie mają zaakceptować? Że nie zrealizują swoich celów zapisanych w „Koncepcji strategii polityki zagranicznej Rosji” z 2023 r.? Że przez stopniowe podporządkowanie sobie Europy nie staną się jednym z trzech mocarstw rozdających karty na świecie? Że Rosja poniosła ogromne koszty w postaci zrujnowanej gospodarki, zerwanych więzi handlowych, utraty ostatniego sojusznika na Bliskim Wschodzie, jakim była Syria, pozbycia się sprzętu wojskowego gromadzonego przez 30 lat, pół miliona zabitych i okaleczonych, utraty prestiżu na świecie – tylko po to, by zyskać bezużyteczny Krym i zrujnowany Donbas, który trzeba utrzymywać? Rosja ma zaakceptować to, że świat nie będzie się z nią liczył, zostanie zepchnięta do roli państwa trzeciego świata? Będzie tanią stacją benzynową, na którą wieczorem jedzie się po wódkę? Że jest skazana na powolny upadek?
A Władimir Putin – jak ma zaakceptować fakt, że ludzie ze szczytu władzy czegoś takiego nigdy by mu nie darowali? Że w związku z tym wylądowałby w kolonii karnej, w której by się nad nim znęcano w wymyślny sposób? Czy właśnie to ma zaakceptować Moskwa – że to już koniec jej wielkich planów, marzeń, a może i koniec samej Rosji?
Gdyby tylko ktoś mógł zapytać pana prezydenta Donalda Trumpa, jak to wszystko ma niby wyglądać. Tyle że nikt go nie zapyta, bo nie ma wokół niego żadnych kompetentnych ludzi. On zresztą też nie jest w stanie zaakceptować rzeczywistości: że Rosja żadnego pokoju nie zawrze. A jeśli to zrobi, to tylko po to, by taką umowę złamać.