Może dlatego, że cała sprawa zaczęła się od potężnej kompromitacji, do której za chwilę dojdziemy. W połowie XV w. państwo krzyżackie było cieniem dawnej potęgi. Kolejne klęski militarne oznaczały nie tylko obniżenie prestiżu, ale i kłopoty finansowe słynącego kiedyś z bogactwa zakonu. To zmuszało wielkich mistrzów do zwiększania ucisku fiskalnego, wywieranego głównie na żyjące z handlu miasta.
Czytaj też: A gdyby nie hołd pruski...
Niemcy chcieli do naszej Unii
Ich interesy reprezentował Związek Pruski. Dawno minęły czasy, gdy Krzyżacy mogli rozprawić się z opozycją brutalnie – jak ze Związkiem Jaszczurczym. Nowy wielki mistrz Ludwig von Erlichshausen musiał „poruszać się w granicach prawa”. Wytoczył proces, oddając sprawę pod osąd trybunałowi cesarskiemu w Wiedniu. Łatwo się domyślić, że uzyskał wyrok, jakiego się spodziewał.
Związek Pruski odpowiedział buntem, a że akurat była zima i miejscowi włościanie mieli przerwę w pracach polowych, łatwo ich namówiono, by wraz z mieszczanami wzięli w swoje ręce i sprawy, i topory i poszli urządzać lokalnym komturom rewolucję społeczno-polityczną. A ponieważ sens istnieniu Prus nadawały niemal wyłącznie związki gospodarcze z Polską, Wielką Potęgą, która, jak się zdawało, mogła zdmuchnąć Krzyżaków niczym wilk świńską chatkę ze słomy, tam zwrócono się o pomoc i, wprost, o inkorporację Prus do królestwa. Tak, proszę Państwa, był taki czas, kiedy to Niemcy (upraszczając) chcieli zapisać się do naszej Unii!
Sytuacja była idealna – buntownicy opanowali niemal wszystkie twierdze, w tym porty, z najważniejszym Gdańskiem na czele, zakon leżał na deskach, miejscowa ludność sama prosiła zachodnie państwo prawa o pomoc w obaleniu dyktatury.